Historyk, kierownik Centrum Badań nad Cywilizacjami Starożytnymi (CRAC) na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego. Zainteresowania badawcze: historia późnego antyku i wczesnego średniowiecza, a zwłaszcza przemiany religijne i społeczne tego okresu, w tym kult świętych, wróżbiarstwo, monastycyzm, kształtowanie się kleru chrześcijańskiego, bazy danych i ich rola w warsztacie historyka.
Przed Wami nietypowy odcinek. To część druga podcastu nr 41 pt. „Celibat, dziwne fryzury, hierarchia – powstanie i profesjonalizacja kleru” * Prof. Robert Wiśniewski, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego, opowiadał w nim, że u zarania chrześcijaństwa nie było grupy kapłańskiej, rozumianej jako specjaliści od kultu. – Nie ma ludzi, którzy są jedynymi uprawnionymi do wykonywania czynności świętych – przypomina badacz. W odcinku opowiadał, jak ten stan ewoluował aż do współczesnej pracy typu „full time job”.
Odcinek wywołał sporo emocji i komentarzy, także krytycznych wobec stawianych w odcinku tez. Zebrałam główne argumenty i poprosiłam prof. Wiśniewskiego o odniesienie się.
Często powoływano się na list św. Pawła do Tymoteusza. Np. pan Piotr argumentował: „Trochę ściemnia. Wzmianka o biskupach i ich funkcjach jest już w Liście do Tymoteusza. List datowany jest na ok. 65 rok naszej ery, a więc pierwszy wiek. Dzieje Apostolskie, do których się odniósł, są późniejsze.”
W liście do Tymoteusza rzeczywiście stoi (za Biblią Tysiąclecia): „Biskup więc powinien być nienaganny, mąż jednej żony, trzeźwy, rozsądny, przyzwoity, gościnny, sposobny do nauczania (…)”. (…) „Diakonami tak samo winni być ludzie godni, w mowie nieobłudni, nie nadużywający wina, niechciwi brudnego zysku, [lecz] utrzymujący tajemnicę wiary w czystym sumieniu. I oni niech będą najpierw poddawani próbie, i dopiero wtedy niech spełniają posługę, jeśli są bez zarzutu”. Mamy więc znane nam pojęcia, funkcje i hierarchię (pojedynczego biskupa, mnogich diakonów). W Dziejach Apostolskich struktura jest prostsza. To nieco dziwne, prawda? Jeśli list do Tymoteusza jest tekstem starszym, to dlaczego opisuje wyraźniej rozwiniętą hierarchię?
I tu dochodzimy do kłopotów z argumentem pana Piotra (jak i wielu innych komentujących). Otóż:
1/ Listu św. Pawła do Tymoteusza wcale nie napisał Paweł z Tarsu.
2/ Dzieje Apostolskie powstały wcześniej niż list do Tymoteusza.
– Dzieje Apostolskie powstały najwcześniej w latach 70., (…) wcześniejsza datacja na lata 60. jest zupełnie nie do utrzymania – tłumaczy w Radiu Naukowym prof. Wiśniewski. – Śmierć Pawła możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa datować na połowę lat 60. (…) W studiach nad tekstami biblijnymi pasuje dosyć powszechna zgoda, że list do Tymoteusza nie jest listem pawłowym. (…) Najpierw powstały Dzieje Apostolskie, potem powstał list do Tymoteusza, list który zaczął być przypisany Pawłowi. (…) Autorzy, którzy chcieli, żeby ich teksty zyskiwały autorytet, przypisywali je apostołom – dodaje badacz.
Na jakiej podstawie historyk może przypisać lub „odebrać” komuś autorstwo listu? Skąd wie, jaki tekst jest wcześniejszy, a jaki późniejszy? Jak może rozpoznać, czy autor tekstu zapisał prawdę? O tym wszystkim posłuchacie w odcinku z elementami warsztatu pracy historyka.
Na koniec jeszcze ważna uwaga techniczna: mówiąc o kapłanach w tamtym okresie, historyk ma na myśli osoby sprawujące kult, będące pośrednikami między Bogiem (bóstwem) a ludźmi – w tym znaczeniu to funkcja nieco węższa niż współczesnego księdza, który w założeniach Kościoła ma również nauczać moralności.
* Słuchanie pierwszej części jest polecane, ale nie jest konieczne
Czytane teksty:
1 List do Tymoteusza (1TM,3,1-13)
https://www.biblijni.pl/1Tm,3,1-13
Dzieje Apostolskie (Dz 6, 1-6)
https://www.biblijni.pl/Dz,6,1-7
Porównanie opowieści
List do Galatów (Ga 2, 11-14)
https://www.biblijni.pl/Ga,2,11-14
https://www.biblijni.pl/Ga,2,11-14
Dzieje Apostolskie (Dz 14, 26-28 i 15, 1-21)
https://www.biblijni.pl/Dz,14,8-28
https://www.biblijni.pl/Dz,15,1-6
Obraz: Rembrandt, „Św Paweł w więzieniu”.
TRANSKRYPCJA
Karolina Głowacka: Czy historyk może ufać swoim źródłom?
Robert Wiśniewski: Historyk nie jest bezbronny wobec swojego źródła. Zawsze musi mieć on źródło, nie może bez niego pracować. Historyk, stając przed źródłem, za każdym razem zadaje sobie pewne podstawowe pytania – czy autor znał prawdę?
K.G.: Jakie zatem są pytania, na które odpowiedzi szuka historyk? Skąd może wiedzieć, czy autor historycznego tekstu pisał prawdę? Albo czy dany tekst rzeczywiście napisała osoba, której się to przypisuje? Zapraszam na odcinek z elementami warsztatów czytania źródeł historycznych. Jest to kontynuacja bardzo popularnego odcinka numer czterdzieści jeden o profesjonalizacji kleru. Zaczynamy.
Jeszcze na początek ważna uwaga techniczna – mówiąc o kapłanach w czasach starożytnych, historyk ma na myśli osoby sprawujące kult, będące pośrednikami między bóstwem a ludźmi. W tym znaczeniu jest to funkcja nieco węższa niż np. współczesnego księdza, który w założeniach Kościoła ma również nauczać moralności.
K.G.: Gościem Radia Naukowego jest profesor Robert Wiśniewski. Dzień dobry.
R.W.: Dzień dobry.
K.G.: Historyk z Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego specjalizujący się w historii starożytności, historii tego najwcześniejszego Kościoła. Jest to nasze drugie spotkanie. Pierwsze dotyczyło profesjonalizacji kleru, grupy kapłańskiej w chrześcijaństwie. Ten odcinek jest niezwykle popularny i wywołuje emocje i komentarze. W związku z tym pomyśleliśmy, że możemy się odnieść do części z tych komentarzy merytorycznie i w ten sposób rozwinąć temat, jakim jest zmaganie się historyka ze źródłami. Może na początek krótko streśćmy – u samego zarania chrześcijaństwa kapłanów jako takich, profesjonalnych nie było.
R.W.: Tak, mówiliśmy o tym, że w I wieku nie ma grupy, którą można by porównać do kapłanów w środowisku żydowskim czy pogańskim. Nie ma specjalistów od kultu, ludzi, którzy są jedynymi uprawnionymi do wykonywania świętych czynności, do zbliżania się do świętych obiektów, co nie znaczy, że wspólnoty chrześcijańskie nie są w żaden sposób ustrukturyzowane. Są. Ta struktura jest prosta – na jej czele stoi grupa, którą określa się na różne sposoby – jako prezbiterów, episkopów, czyli biskupów, czasami jeszcze inaczej. Ale nie monopolizuje ona kultu. Mówiliśmy o tym, w jaki sposób ta istniejąca od początku grupa zaczyna nabywać nowe uprawnienia, zmieniać swoją strukturę i stawać się grupą profesjonalną w tym sensie, że zaczyna ona żyć ze służby ołtarzowi. Niekoniecznie dlatego, że chce odepchnąć wszystkich innych, ale dlatego, że ze wzrostem wspólnot chrześcijańskich i ze zmianą ich struktury zaczyna być po prostu zbyt zajęta, żeby robić cokolwiek innego.
K.G.: Jak mówiłam, nasza rozmowa wywołała sporo emocji, bo część osób odnosiła się bezpośrednio do zapisów, jakie znają z Pisma Świętego, w pewnym sensie zarzucając niedoczytanie ze strony pana profesora, więc chcielibyśmy to troszeczkę rozwikłać. Pan Piotr napisał o panu: „Trochę ściemnia. Wzmianka o biskupach i ich funkcjach jest już w liście do Tymoteusza. List datowany jest na około sześćdziesiąty piąty rok naszej ery, a więc I wiek”. Z kolei pan Paweł napisał: „Wystarczyłoby postudiować pisma pierwszych wieków i ojców Kościoła. Ciekawe, czy autor zapoznał się z pojęciem »prezbiter« i »episkopos« w Piśmie Nowego Testamentu w języku greckim”. W tych komentarzach często pojawia się odwołanie do Dziejów Apostolskich i do listów Pawłowych, przede wszystkim do listu do Tymoteusza. Powiedzmy więcej o tym liście.
R.W.: To są bardzo dobre komentarze. Zarówno pan Paweł, jak i pan Piotr zareagowali jak rasowi historycy – mówią: spójrzmy do źródeł. Muszę zapewnić obydwu panów, że zapoznałem się z pojęciami presbiteros i episkopos w pismach Nowego Testamentu. Myśląc o tych terminach, musimy sięgnąć przede wszystkim do dwóch tekstów. Pierwszym są Dzieje Apostolskie, o których mówiliśmy poprzednio – tekst, w którym obydwa terminy są używane zamiennie w znaczeniu nie do końca technicznym. Ci, którzy zarządzają gminą, nazywani są albo starszymi, albo nadzorcami czy zarządcami. Drugi tekst, o którym nie mówiliśmy dotąd i na który zwraca uwagę pan Piotr, to List do Tymoteusza. Przedstawia nam on trochę inną rzeczywistość niż ta, którą znajdujemy w Dziejach Apostolskich. Dzieje Apostolskie nigdy nie mówią o pojedynczym prezbiterze czy biskupie, który stoi na czele gminy. Episkopoi albo presbiteroi to zawsze grupa. Diakonoi, czyli posługujących, w Dziejach Apostolskich nie ma w ogóle, chociaż będziemy do tego wracali, bo to słowo jest użyte w znaczeniu czasownikowym. Natomiast w Liście do Tymoteusza sytuacja wygląda już troszkę inaczej dlatego, że list ten ewidentnie mówi o jednym biskupie. Cytuję teraz początek trzeciego rozdziału tego listu, który brzmi tak: „Nauka ta zasługuje na wiarę. Jeśli ktoś dąży do biskupstwa, do zarządu, pożąda dobrego zadania. Biskup, czyli zarządca, powinien być więc nienaganny, mąż jednej żony, trzeźwy, rozsądny, przyzwoity, gościnny, sposobny do nauczania, nieprzebierający miary w piciu wina, nieskłonny do bicia, ale opanowany, niekłótliwy, niechciwy na grosz” itd., nie będziemy teraz wymieniać tych wszystkich cech. Przypominam – początek Trzeciego Listu do Tymoteusza. Można by powiedzieć – okej, to cały czas może dotyczyć kolegialnego zarządu gminą. Każdy z episkopoi powinien być właśnie taki. Ale dalsza część tego samego rozdziału mówi o innej grupie, którą nazywa diakonami, posługującymi. I tu już zaczyna używać liczby mnogiej – „Diakonami tak samo powinni być ludzie godni w mowie, nieobłudni, nienadużywający wina, niechciwi brudnego zysku” itd.
K.G.: Ideał człowieka jest stały przez stulecia. [śmiech]
R.W.: Trudno się z nim nie zgodzić. [śmiech] Proszę zwrócić uwagę na tę różnicę – w ósmym wersecie pojawia się liczba mnoga. Pan Piotr i kilka innych osób, które zwracały uwagę na List do Tymoteusza, mają rację. Ta struktura wygląda inaczej niż w Dziejach Apostolskich. Czujemy tu pewną konfuzję dlatego, że Dzieje Apostolskie są tekstem, który datuje się na różne sposoby, ale który powstał najwcześniej w latach siedemdziesiątych. Wcześniejsza datacja, na lata sześćdziesiąte, przed śmiercią Pawła i przed zburzeniem Jerozolimy jest zupełnie nie do utrzymania. Może ten tekst powstał pod koniec I wieku, może w latach siedemdziesiątych, może jeszcze na początku II wieku – nie wiemy. Natomiast List do Tymoteusza, który w Biblii Tysiąclecia jest przypisywany Pawłowi, powinien być wcześniejszy, powinien zostać napisany wtedy, kiedy Paweł jeszcze żył. Śmierć Pawła możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa datować na, powiedzmy, połowę lat sześćdziesiątych. Mamy więc problem – wygląda na to, że struktura opisana we wcześniejszym tekście jest bardziej skomplikowana i bardziej podobna do tej, którą znamy nawet z dzisiejszych czasów, niż ta opisana w tekście późniejszym. Coś tu jest nie tak. Dochodzimy tutaj do bardzo istotnej kwestii tego, czym jest List do Tymoteusza. Dzisiaj w studiach nad tekstami biblijnymi panuje dosyć powszechna zgoda, że list ten nie jest listem Pawłowym. Nie pojawia się on w najstarszym kanonie Pisma. Najstarszym, o którym wiemy, że istniał, kanonie, którego twórcą był Marcjon – lider jednego z ruchów chrześcijańskich w połowie II wieku, ruchu, który znalazł się w pewnym momencie na marginesie. Marcjon odrzucił cały Stary Testament i uznał, że podstawą wiary mogą być tylko listy Pawłowe oraz Ewangelia Łukasza. Ale wśród listów Pawłowych, które wyliczył Marcjon, nie ma grupy tzw. listów pasterskich, czyli dwóch Listów do Tymoteusza i Listu do Tytusa. Dziwne. Jeżeli przyjrzymy się temu listowi, to widzimy, że nie tylko struktura gmin, które są w nim opisane, jest inna, jakby późniejsza niż ta, której byśmy się spodziewali, ale język tego listu jest inny niż język listów Pawłowych, oraz pewien program teologiczny jest trochę inny. Więc wszystko, co widzimy, wskazuje na to, że List do Tymoteusza jest późniejszy. Czyli kolejność jest inna, niż by się wydawało – najpierw powstały Dzieje Apostolskie i one nam przedstawiają bardzo prostą strukturę gminy zarządzanej przez grupę ludzi zwanych prezbiterami czy biskupami. Potem powstał List do Tymoteusza, który zaczął być przypisywany Pawłowi, tak jak wiele innych tekstów w II, III wieku. Teksty, których autorzy chcieli zyskać autorytet, były przypisywane apostołom. A więc kolejność jest odwrotna niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Ale to jest normalne zadanie historyka – ustawić teksty w takiej kolejności, w jakiej powstały, żeby czytać je w kontekście historycznym, w którym powstały.
K.G.: To czym w takim razie jest List do Tymoteusza? Grupa ludzi napisała go, żeby usankcjonować, zaproponować jakiś rodzaj praktyk? Czy jesteśmy w stanie to rozwikłać? Myślę, że dla wielu osób może to być duże zaskoczenie, bo przecież słyszą „List do Tymoteusza” i uważają, że jest to list Świętego Pawła, cały czas jest on tak opisywany w Piśmie Świętym. Więc może to być zaskakujące. Czym w takim razie był ten List do Tymoteusza?
R.W.: Powinniśmy właściwie zadać pytanie, dlaczego ten list powstał. Ewidentnie ma on pewien program teologiczny i program dotyczący funkcjonowania Kościoła. Dosyć naturalną tendencją historyka byłoby powiedzenie: jeżeli ten list kładzie bardzo silny nacisk na pewne elementy struktury, to znaczy, że te elementy nie są do końca pewne. Nie zawsze musi to być prawda. Czasami powtarza się rzeczy, które są po prostu ważne. Przeczytam jeszcze raz ten początek: „Biskup powinien być nienaganny, mąż jednej żony, trzeźwy, rozsądny, przyzwoity, gościnny, sposobny do nauczania, nieprzebierający miary w piciu wina, nieskłonny do bicia”. To nie znaczy, że był ogromny problem i że zasadniczo biskupi to byli pijacy, którzy bili żony. Nie do końca. Możemy sądzić, że ten list, powtarzając pewne rzeczy, które są dosyć oczywiste i szeroko podzielane, jednocześnie próbuje umacniać pewną wizję wspólnoty, która nie jest w tych czasach całkowicie jasna. Między drugą połową I wieku, czyli sytuacją, którą opisują Dzieje Apostolskie, a pierwszą połową II wieku, czyli sytuacją, którą opisuje nam List do Tymoteusza, coś się zmieniło. Pojawiło się to, co się nazywa episkopatem monarchicznym. To znaczy, na czele gminy stanął jeden biskup. I to nie była rzecz oczywista, nie było to przyjmowane jako pozytywny rozwój sytuacji przez wszystkich członków gmin. Dlatego potrzebny był autorytatywny tekst, który mówił: tak ma być. Najlepiej by było, żeby jego autorem był ktoś, kogo się uważa za twórcę gmin, których ten tekst dotyczy, w tym przypadku Święty Paweł.
K.G.: Jest do rozwikłania, kto jest naprawdę autorem tego tekstu?
R.W.: Nie, zupełnie nie potrafimy tego powiedzieć. Nie potrafimy tego tekstu również dokładnie wydatować. Datacja tekstów z tego okresu jest bardzo często datacją względną. To znaczy, widzimy, że jeden tekst jest cytowany przez drugi, ale nie do końca potrafimy wydatować ten drugi. Więc możemy powiedzieć tyle: List do Tymoteusza i w ogóle listy pasterskie są starsze od Ignacego z Antiochii, który jeździ nam po osi chronologicznej mniej więcej od początku do połowy II wieku.
K.G.: List do Tymoteusza to był ten tekst, do którego państwo się często odwoływali w swoich komentarzach. Odwoływali się państwo również do Dziejów Apostolskich, np. pan Piotr pisze: „Przecież hierarchia była od początku, od apostołów i Świętego Piotra, a »profesjonalizacja« jest już w Dziejach w rozdziale szóstym od pierwszego wersetu”. Przeczytam ten fragment: „Wówczas, gdy liczba uczniów wzrastała, zaczęli helleniści szemrać przeciwko Hebrajczykom, że przy codziennym rozdawaniu jałmużny zaniedbywano ich wdowy. »Nie jest rzeczą słuszną, abyśmy zaniedbywali słowo Boże, a obsługiwali stoły« – powiedziało Dwunastu, zwoławszy wszystkich uczniów. »Upatrzcież zatem, bracia, siedmiu mężów spośród siebie, cieszących się dobrą sławą, pełnych ducha i mądrości. Im zlecimy to zadanie. My zaś oddamy się wyłącznie modlitwie i posłudze słowa«” itd. Kiedy to czytam, nieprofesjonalnie, nie jako historyczka, to skojarzenia mam ewidentne – tak, jest tutaj grupa osób, która ma się zajmować wyłącznie modlitwą. Czyli są to kapłani, księża. Więc dlaczego pan profesor twierdził, że nie było takiej ewidentnej grupy kapłańskiej na początku? Jak się można do tego odnieść?
R.W.: To jest wspaniałe miejsce, bardzo interesujące i bardzo się cieszę, że możemy do niego zerknąć. Dzięki niemu mamy pewien wgląd może nie do końca w to, jak wyglądała wspólnota jerozolimska, bo ta wspólnota nie istnieje w momencie, kiedy powstaje ten tekst. Autor znał pewnie tę wspólnotę dosyć słabo, chociaż znał ludzi, którzy znali ją dobrze, i pisze z perspektywy pewnie mniej więcej jednego pokolenia, może troszkę więcej. Ale możemy dzięki temu przynajmniej powiedzieć, jak człowiek piszący w latach siedemdziesiątych, może osiemdziesiątych tę wspólnotę sobie wyobrażał. I to już jest dla nas bardzo cenne. Jesteśmy w I wieku. Proszę zwrócić uwagę na zadania tych dwóch grup, które się pojawiają w tekście. Mamy dwunastu, którzy mówią, że oddadzą się wyłącznie modlitwie i posłudze słowa, i mamy siedmiu – ta grupa w pewnym momencie późniejszej tradycji zacznie być nazywana diakonami, którzy oddają się posłudze stołów. W takim razie kto zajmuje się eucharystią?
K.G.: Chyba siedmiu.
R.W.: I tak, i nie. Nie, bo siedmiu ma się zajmować takimi stołami, z których ludzi dostają jedzenie, które pozwala im przeżyć do następnego dnia.
K.G.: A, ja od razu pomyślałam o tym stole kapłańskim.
R.W.: Jeżeli myślimy o stole kapłańskim, czyli o ołtarzu, to jego tutaj w ogóle nie ma. Proszę zobaczyć – apostołowie to nie są specjaliści od kultu. Są to specjaliści od modlitwy i nauczania. W tych miejscach Dziejów Apostolskich, w których widzimy wspólnotę gromadzącą się na kultowym akcie, na akcie, który zaczniemy nazywać nieco później eucharystią, nie ma mowy o tym, żeby ta czynność była zarezerwowana dla apostołów. Za każdym razem widzimy, że pojawia się w tym kontekście cała wspólnota. Cytuję Dzieje Apostolskie: „Trwali oni wszyscy w nauce apostołów i we wspólnocie. W łamaniu chleba i w modlitwach”. Nie widać, żeby łamanie chleba było zarezerwowane dla apostołów, i podobnie jest w innych miejscach. Z rozdziału szóstego wynika, że rzeczywiście apostołowie są tą grupą, która ma jakieś szczególne prawo do nauczania. I co do tego jest pełna zgoda. Mamy grupę przywódców, którzy zajmują się kierowaniem gminą i nauczaniem. Interesujące jest to, czym ma się zajmować ta druga grupa obsługująca stoły. Proszę spojrzeć na kontekst tego epizodu: pojawia on się w sytuacji, kiedy we wspólnocie, która składa się z dwóch grup – Żydów, którzy przyjęli naukę Jezusa i którzy mówią po aramejsku, oraz z Żydów, którzy przyjęli naukę Jezusa, którzy mówią po grecku – dochodzi do konfliktu. Ci ostatni są w jakiś sposób ewidentnie marginalizowani, a konkretnie ich wdowy nie dostają pieniędzy, które by je wspierały. Powołujemy więc grupę, która według autora tego tekstu ma się zajmować stołami, chyba stołami wszystkich. Ale spójrzmy na listę tych ludzi – Filip, Stefan, Prochor, Nikanor, Tymon, Parmenas, Nikolaos – to są wszystko greckie imiona. Imię nie przesądza pochodzenia, oboje mamy germańskie imiona, a jesteśmy porządnymi Słowianami. Ale porównajmy to z listą apostołów – tamte imiona są prawie wszystkie imionami hebrajskimi. Więc wygląda na to, że grupa siedmiu, która ma się zajmować obsługą stołów – a szerzej, obsługą administracyjną, techniczną, socjalną wspólnoty – to są wszystko ludzie greckojęzyczni. Dziwne, jesteśmy w Jerozolimie. Większość ludzi mówi tutaj po aramejsku. Dlaczego do tego zadania wybierać tych, którzy nie znają aramejskiego? Wygląda na to, że mamy tutaj do czynienia z powołaniem grupy, która będzie odpowiedzialna za całą wspólnotę greckojęzyczną, czyli nie za stoły wszystkich, tylko za kierowanie tymi, którzy nie znają aramejskiego i mówią po grecku. A więc mamy raczej podwójną wspólnotę z dwunastoma stojącymi na czele wspólnoty aramejskojęzycznej i siedmioma stojącymi na czele wspólnoty greckojęzycznej. Mamy jedną rzecz, która to potwierdza – jeżeli czytamy kolejne rozdziały Dziejów Apostolskich, a jeden ze słuchaczy bardzo trafnie powiedział, że trzeba czytać w kontekście, to widzimy, że nikt z tych siedmiu nie zajmuje się stołami. Zaraz potem widzimy Szczepana, który zajmuje się nauczaniem w środowisku greckojęzycznym. Zaraz widzimy Filipa, który robi to samo. Nikt nie zajmuje się sprawami socjalnymi.
K.G.: To ja jestem skonfundowana. Jak to w takim razie interpretować?
R.W.: Wygląda na to, że autor Dziejów Apostolskich, nie do końca wiedząc, jak funkcjonowała ta wspólnota, która nie istnieje w jego czasach – bo jesteśmy po zburzeniu Jerozolimy, zaszły bardzo głębokie zmiany. Jest on świadomy tej tradycji o istnieniu dwunastu i siedmiu i próbuje sobie to w jakiś sposób poukładać. Wielokrotnie widzimy w tekście, że bardzo stara się podkreślać jedność wspólnoty, nauczania. Widać, że kiedy pod spodem jest jakiś konflikt, to stara się go minimalizować czy raczej kłaść nacisk na osiągnięcie zgody. Z jego punktu widzenia uznanie, że w Jerozolimie istniały dwie wspólnoty, jest w jakiś sposób niewygodne, jest w jakiś sposób porażką. On chce, żeby wspólnota była jedna. I dlatego wprowadza tę strukturę – na czele stoi dwunastu, a poniżej siedmiu. Za tę cenę mamy jedność gminy.
K.G.: Z kolei użytkownik podpisujący się jako Baltazar Gąbka napisał: „Historia nie jest nauką ścisłą, tylko humanistyczną. Naukowcy-historycy często spierają się na temat interpretacji różnych zdarzeń albo na temat wiarygodności źródeł”. Zainspirowana tym komentarzem poprosiłam pana profesora o przygotowanie dwóch tekstów, które można porównywać, i w ten sposób mogą być naszym polem praktyki analizy tekstów – w Radiu Naukowym mamy teraz nie tylko wykłady, ale także ćwiczenia. Pan profesor wybrał List do Galatów, rozdział drugi, jedenaście-czternaście. Zresztą wszystkie te adresy znajdą państwo w opisie tego podcastu. Oraz Dzieje Apostolskie, rozdział czternasty, od wersetu dwudziestego szóstego. Czego się tutaj dowiadujemy?
R.W.: Historycy rzeczywiście często spierają się o interpretację różnych zjawisk. W języku polskim mówimy o historii jak o nauce, ale oczywiście w języku angielskim mamy ten podział między science a humanities. Metody, którymi pracują historycy, są odmienne niż te, którymi pracują fizycy, matematycy czy przyrodnicy. Ale historyk nie jest bezbronny wobec swojego źródła. Zawsze musi mieć on źródło, nie może bez niego pracować. Historyk, stając przed źródłem, za każdym razem zadaje sobie pewne podstawowe pytania – czy autor znał prawdę? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, historyk musi spróbować ustalić, kiedy pisał autor. Czy miał szansę być świadkiem wydarzeń, które opisuje, albo czy przynajmniej znał ludzi, którzy byli ich świadkami? Musi ustalić, jaka jest odległość geograficzna między nim a wydarzeniami, czy autor źródła znał język, którymi mówili uczestnicy zdarzenia. To wszystko pozwala mu zrozumieć, czy autor miał dostęp do rzeczywistości, którą opisuje. Druga rzecz, którą musi zrobić historyk, to ustalenie, czy autor chciał powiedzieć prawdę. Albo inaczej – co mogło zniekształcać tę prawdę, którą autor znał.
K.G.: Bo gdybyśmy pisali pamiętnik, wiedząc, że on będzie publiczny, to oczywiście, że pisalibyśmy go trochę inaczej niż zupełnie prywatnie. Każdy tekst, który ma być publiczny, jest pisany z jakąś intencją. Nie chodzi o to, że ja teraz zarzucam autorom tekstów źródłowych, że kłamią, ale czasami ustawiają pewne akcenty trochę inaczej. To też jest chyba trudne dla historyka, żeby to wyłuskać.
R.W.: Oczywiście. Ważne jest ustalenie tego, po co historyk pisze, z myślą o kim pisze, jakiego gatunku literackiego używa. Inaczej się interpretuje wiersz, a inaczej kronikę, nawet pisaną przez tego samego autora. Postawiwszy te pytania i odpowiedziawszy na nie, historyk próbuje robić inne rzeczy. Jedną z nich jest konfrontacja różnych źródeł. Starożytnik zwykle nie ma specjalnie wielu źródeł i nie aż tak często ma co z czym konfrontować, ale akurat jeżeli chodzi o historię wczesnego chrześcijaństwa, to ona jest nie aż tak najgorzej oświetlona przez nasze źródła. Jesteśmy tutaj w jednej sytuacji, gdzie możemy konfrontować, zobaczyć to samo zdarzenie opisane przez dwóch autorów z dwóch różnych perspektyw. Czytamy?
K.G.: Czytamy. List do Galatów, rozdział drugi, werset jedenasty: „Gdy następnie Kefas przybył do Antiochii, otwarcie mu się sprzeciwiłem, bo na to zasłużył. Zanim jeszcze nadeszli niektórzy z otoczenia Jakuba, brał udział w posiłkach z tymi, którzy pochodzili z pogaństwa. Kiedy jednak oni się zjawili, począł się usuwać i trzymać się z dala, bojąc się tych, którzy pochodzili z obrzezania. To jego nieszczere postępowanie podjęli też inni pochodzenia żydowskiego, także wciągnięto w to udawanie nawet Barnabę. Gdy więc postrzegłem, że nie idą drogą słuszną, zgodną z prawdą Ewangelii, powiedziałem Kefasowi wobec wszystkich: jeżeli ty, choć jesteś Żydem, żyjesz według obyczajów przyjętych przez pogan, a nie wśród Żydów, jak możesz zmuszać pogan do przyjmowania obowiązków żydowskich?”.
R.W.: To ja przeczytam teraz Dzieje Apostolskie: „[…] a stąd odpłynęli do Antiochii, gdzie za łaską Bożą zostali przeznaczeni do dzieła, które wykonali. Kiedy przybyli i zebrali miejscowy Kościół, opowiedzieli, jak wiele Bóg przez nich zdziałał i jak otworzył poganom podwoje wiary. I dość długi czas spędzili wśród uczniów – mowa o Pawle i Barnabie. Niektórzy przybysze z Judei nauczali braci: »Jeżeli nie poddacie się obrzezaniu według zwyczaju Mojżeszowego, nie możecie być zbawieni«. Kiedy doszło do niemałych sporów i zatargów między nimi a Pawłem i Barnabą, postanowiono, że Paweł i Barnaba, i jeszcze kilku spośród nich uda się w sprawie tego sporu do Jerozolimy, do apostołów i starszych. Wysłani przez Kościół szli przez Fenicję i Samarię, sprawiając wielką radość braciom opowiadaniem o nawróceniu pogan. Kiedy przybyli do Jerozolimy, zostali przyjęci przez Kościół, apostołów i starszych. Opowiedzieli też, jak wielkich rzeczy Bóg przez nich dokonał. Lecz niektórzy nawróceni ze stronnictwa faryzeuszów oświadczyli: »Trzeba ich obrzezać i zobowiązać do przestrzegania Prawa Mojżeszowego«. Zebrali się więc apostołowie i starsi, aby rozpatrzyć tę sprawę”.
I tutaj mamy dwie mowy, których nie będę już cytował. Pierwszą z nich wygłasza Piotr, a drugą Jakub. Obydwie idą w tym samym kierunku – nie narzucajmy na pogan zbyt wiele, nie zobowiązujmy ich do przestrzegania całego prawa żydowskiego. To by się wiązało z przyjęciem obrzezania. Proszę zobaczyć – mamy dwa epizody, które najprawdopodobniej mówią o tym samym wydarzeniu. Rzecz dzieje się w Antiochii. To samo miejsce. Mamy te same dramatis personae. W obydwu epizodach kluczową rolę odgrywa Paweł, Piotr, jacyś przybysze z Judei i Barnaba. Ta sama tematyka sporu – czy poganie są zobowiązani do przestrzegania prawa żydowskiego, czy możemy w jednej wspólnocie funkcjonować z tymi, którzy tego prawa nie przestrzegają, w ramach nowej, rodzącej się wspólnoty chrześcijańskiej? Wygląda na to, że mówimy o tym samym. Tylko że bohaterowie zajmują trochę inne stanowiska. Stanowisko Pawła w obydwu tekstach jest identyczne – otwieramy się na pogan. Natomiast reszta osób zachowuje się trochę inaczej. W Liście do Galatów jest mowa o tym, że w Antiochii oprócz Pawła jest jeszcze Kefas. Kefas to Piotr, co do tego nie mamy wątpliwości. Jego imię znaczy to samo. Petros jest po grecku, Kefas po hebrajsku czy aramejsku i oznacza skałę. W liście do Galatów mamy konfrontację między Pawłem a Kefasem. Kefas właściwie zajmował takie stanowisko jak Paweł, ale jak przyszli ci od Jakuba, ci z Judei, zmienił front. W Dziejach Apostolskich Piotr w ogóle nie jest w Antiochii. Widzimy go tylko w Jerozolimie i bardzo mocno wspiera Pawła. W Liście do Galatów mowa jest o tym, że ci, którzy przybyli z Judei, są ludźmi z otoczenia Jakuba. Czyli partia Jakuba jest za tym, żeby przyjmując nowych, poddawać ich obrzezaniu i zmuszać do przyjęcia prawa. Możecie przyjść, to nie oznacza, że się zamykamy – ale musicie wziąć na swoje plecy cały bagaż prawa żydowskiego. W Dziejach Apostolskich Jakub zajmuje kompletnie inne stanowisko. Jest po stronie tego rozszerzenia wspólnoty, bez nakładania ciężarów. A więc te same osoby zajmują zupełnie inne stanowiska.
K.G.: I skąd pan profesor może wiedzieć, który autor opisuje prawdę?
R.W.: Zadajemy sobie pytanie: czy autor wiedział? List do Galatów jest z całą pewnością listem Pawłowym, tutaj nie ma żadnych wątpliwości. Paweł był w Antiochii, uczestniczył w tym sporze, wiedział, jak było. Oczywiście świadek nie zawsze jest najlepszym źródłem. Świadek wie, ale ten, który jest blisko, często ma jakiś interes, jakąś sprawę do załatwienia, pisząc tekst. Ale nie ma wątpliwości, że Paweł wiedział, jak było. Z autorem Dziejów Apostolskich jest trochę gorzej. Najprawdopodobniej znał on Pawła, bardzo możliwe, że był jego towarzyszem, są co do tego pewne dyskusje, ale jest to człowiek dosyć dobrze poinformowany. Jednak raczej nie było go w Antiochii. Co więcej, autor Dziejów Apostolskich pisze o tym sporze z perspektywy ponad pokolenia, minęło już sporo czasu. Zasadniczo mielibyśmy wskazanie na List do Galatów, jeżeli chodzi o stopień poinformowania. Drugie pytanie, które sobie zadajemy, to: co autor chciał uzyskać, co chciał powiedzieć? Czy zależało mu na takim lub innym przedstawieniu sytuacji? Spójrzmy na Pawła i na to, co próbuje on załatwić. Pisze on w sytuacji, w której to, czy otwieramy się całkowicie na świat zewnętrzny, czy nie, nie jest jeszcze oczywiste. Same Dzieje Apostolskie pokazują: są dyskusje, nic nie jest jeszcze przesądzone. Z punktu widzenia Pawła pokazywanie, że „Piotr nie do końca był mojego zdania, a Jakub był całkowicie przeciwny” nie ma wielkiego sensu. Paweł nie ma interesu, żeby kłamać, nie ma powodów, żeby zniekształcać tę rzeczywistość. Natomiast inaczej jest z autorem Dziejów Apostolskich. Autorem, który chce pokazać: od początku była u nas jedność. Nawet jak były jakieś spory, to ci z nas, którzy byli najważniejsi, dogadywali się ze sobą. I dlatego w Liście do Galatów mamy po jednej stronie Pawła, po drugiej stronie Jakuba, między nimi chwiejącego się Piotra i Barnabę, który przechodzi ze strony Pawła na stronę Jakuba, a w Dziejach Apostolskich mamy monolit – Paweł, Piotr, Jakub i Barnaba mówią jednym głosem. Ale to pokazuje raczej kierunek, w którym chrześcijaństwo poszło później, a nie sytuację, która rzeczywiście miała miejsce w Antiochii. Tu powinniśmy wierzyć Pawłowi.
K.G.: I biorąc pod uwagę te wszystkie zawiłości, jeszcze do tego trzeba dorzucić sprawy językowe, bo my przecież wszystko cytujemy w tłumaczeniu, a wiemy, jak delikatne potrafią być różnice tłumaczeniowe. Chciałam na koniec poprosić o taką refleksję, bo jak tego wszystkiego słucham, to mam wrażenie, że to dosłownie detektywistyczna praca. Wyobrażam sobie historyka – jak to się pokazuje w serialach kryminalnych – że jest taka wielka ściana, na której są pozaznaczane i powywieszane różne teksty i takimi sznureczkami czy liniami są zaznaczone różne połączenia. Tak to wygląda czy większość rzeczy już wiadomo i współczesny historyk na co dzień nie musi tak wiele analizować, bo tych nowych źródeł za bardzo nie ma? Jak to wygląda?
R.W.: Wygląda to różnie zależnie od tego, czym się zajmujemy. W zupełnie innej sytuacji jest najnowszy historyk, który tonie w powodzi źródeł, któremu ledwo wystaje nad nie głowa i którego zadanie w dużej mierze polega na dokonaniu pewnej selekcji ze źródeł, bo w wielu przypadkach nie da się wszystkiego przestudiować. Inna jest sytuacja starożytnika, który zestaw źródeł ma zwykle dosyć ograniczony. Co jakiś czas wyskakują nam nowe teksty, np. w XIX wieku został odkryty fantastyczny tekst, który mówi o początkach chrześcijaństwa pewnie z pierwszej połowy II wieku – Didache, czyli nauka dwunastu apostołów. To jest tekst, który prawie wszedł do kanonu czy wszedł do którejś z wersji. Ale nawet wśród starożytników sytuacja wygląda różnie. Jeżeli np. zajmujemy się ekonomią wspólnot monastycznych – mówię o badaniach, które są prowadzone na Uniwersytecie Warszawskim – to mamy nowe źródła, mamy papirusy, które cały czas wypływają na powierzchnię i które mówią o sprzedaży ziemi, o podziale majątku, który należał do mnicha. Niby nie powinien należeć, ale należał. Mówią o kontrakcie podpisanym z nosiwodą, o tym, że rodzice oddali dziecko do klasztoru i kto będzie płacił za jego utrzymanie itd. Są nowe teksty. Ale taki historyk, który zajmuje się historią kleru, bardzo rzadko trafia na nowy tekst. Więc albo stawia on nowe pytania, których dotychczas nie postawiono, albo proponuje nowe metody, które może wychodzą poza tradycyjną skrzynkę z narzędziami historyka, np. odwołuje się do tekstów współczesnych mówiących o innych wspólnotach, które mogły funkcjonować w podobny sposób. Albo badając religijność, odwoływać się do narzędzi antropologa czy socjologa religii. Ale tak czy owak w naszym przypadku nowe źródła pojawiają się dosyć rzadko, najczęściej są to nowe pytania albo nowe metody.
K.G.: Ale stoicie przed taką tablicą? [śmiech]
R.W.: Tak, z porównywaniem źródeł bardzo często stoimy. Konstruujemy narzędzia, które trochę w tym pomagają. Przez parę lat kierowałem projektem poświęconym badaniu historii kleru na Zachodzie, w nieco późniejszej epoce niż epoka nowotestamentowa. Bardziej w III, IV, V do VII wieku. Skonstruowaliśmy bazę danych, która pozwala nam, zadawszy pytanie, wynajdywać teksty – od dużych tekstów literackich po jakieś takie szczątkowo zachowane inskrypcje, które mówią nam o tym, jak wyglądały rodziny duchownych, ich funkcjonowanie w środowisku kultowym, stosunki z biskupami, ale także z czego żyli, w jaki sposób zaspokajali swoje potrzeby materialne.
K.G.: Czy dla historyka w Polsce, zajmującego się historią instytucji, która wywołuje takie emocje, jest tak głęboko zakorzeniona w naszej społeczności, zarówno w bardzo pozytywnych, jak i bardzo negatywnych emocjach, jest to jakoś obciążające?
R.W.: Bardzo dobre pytanie. Myślę, że w jakiś sposób jest. Wiele, wiele lat temu starałem się o stypendium naukowe rządu francuskiego, na taki dłuższy wyjazd do Paryża. Stanąłem przed komisją konkursową, która składała się po części z, jak sądzę, urzędników francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i ambasady, a po części z osób wysłanych przez analogiczny urząd w Polsce. Zajmowałem się wtedy demonami w późnym antyku, tym, jak ludzie sobie je wyobrażali. Francuska część komisji uznała, że projekt jest dewocyjny, jest przejawem tradycyjnego, polskiego, pseudonaukowego zainteresowania religią i że nie trzeba dawać mi pieniędzy. Z kolei polska część komisji uznała, że projekt jest obrazoburczy i że będę ośmieszał wiarę ludzi późnego antyku, w związku z czym nie powinno się dawać mi pieniędzy. Ostatecznie zdołałem wyjaśnić obu stronom, o co w moich badaniach chodzi i pokazać, że nie sam temat, ale podejście do niego definiuje naukowość. Ale tak, jest z tym pewien problem. Oczywiście jest on związany również z tym, że dotyka rzeczy, które są po prostu bardzo ważne dla ludzi, dla ich życia, wiary, tożsamości. Dla starożytnika jest to może dosyć wyjątkowa sytuacja, bo kogo dzisiaj obchodzi, kto był winny wojny peloponeskiej. Natomiast ludzi obchodzi, czy urząd papieski był od samego początku chrześcijaństwa, czy nie, czy kobiety mogły sprawować kult, czy nie. A więc dotykamy rzeczy ważnych. Najnowsi historycy ciągle stają wobec takich sytuacji.
K.G.: Czyli trzeba mieć twardy kręgosłup.
R.W.: Tak, w jakiś sposób tak. Ale też być świadomym swoich ograniczeń i swoich uprzedzeń, bo je mamy.
K.G.: A wierzący historyk może się zajmować historią Kościoła?
R.W.: Myślę, że może, ale powinien być świadomy tego, co go ogranicza. Bo jako historyk, badacz, naukowiec nie może brać za oczywiste tego, co jest prawdą wiary. Musi używać tych samych narzędzi, których używają inni historycy. Inaczej w ogóle nie możemy ze sobą rozmawiać, bo nie mamy jednej historii, tylko będziemy mieli historię protestancką, katolicką, prawosławną, muzułmańską itd. Używając tych samych narzędzi, jesteśmy w stanie ze sobą rozmawiać, niezależnie od tego, jakie są nasze przekonania światopoglądowe. Ale trochę musimy być ich świadomi, bo one siedzą w naszych głowach niezależnie od tego, że próbujemy je odsuwać, kiedy siadamy przed źródłem.
K.G.: Dlatego bardzo dziękuję za te ćwiczenia w Radiu Naukowym z metodologii historyka. Profesor Robert Wiśniewski z Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego. Bardzo dziękuję.
R.W.: Dziękuję.
Historyk, kierownik Centrum Badań nad Cywilizacjami Starożytnymi (CRAC) na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego. Zainteresowania badawcze: historia późnego antyku i wczesnego średniowiecza, a zwłaszcza przemiany religijne i społeczne tego okresu, w tym kult świętych, wróżbiarstwo, monastycyzm, kształtowanie się kleru chrześcijańskiego, bazy danych i ich rola w warsztacie historyka.