Adiunkt w Zakładzie Filozofii Nauki na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Zainteresowania naukowe: metaetyka, filozofia nauki (zwłaszcza filozofia biologii), ontologia, epistemologia i etyka normatywna. Popularyzator nauki, różne zagadnienia filozoficzne omawia na swoim youtubowym kanale „Bakcyl filozofii”.
W czasach Darwina powszechnie obowiązującym konsensusem naukowym w biologii był kreacjonizm: uznawano, że Bóg stworzył poszczególne gatunki w gotowej, niezmiennej i najlepszej dla środowiska, w którym żyją formie. – Gdy Darwin wsiadał w grudniu 1831 roku na statek Beagle, to wsiadał jako kreacjonista – przypomina gość odcinka dr hab. Adrian Kuźniar filozof nauki z Wydziału Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, autor kanału „Bakcyl filozofii” na YouTubie. Przyrodnicy zauważali jednak kolejne zjawiska trudne do wyjaśnienia na gruncie kreacjonizmu. Skoro Bóg stworzył gatunki przystosowane do konkretnych środowisk to dlaczego w niemal identycznych warunkach na różnych kontynentach żyją inne zwierzęta? Dlaczego w Ameryce Południowej nie ma zebr, choć warunki są podobne do afrykańskich?
Niemniej, młody Darwin przez większość swojej podróży interpretował dane kreacjonistycznie. Rewolucyjna okazała się wizyta na Galapagos. Na podstawie zebranych tam danych Darwin uznał prawdziwość ewolucji oraz – co jest największa jego zasługą – w kolejnych latach opracował teorię wyjaśniająca mechanizm ewolucji: teorię doboru naturalnego, drobiazgowo ją uzasadnił i udokumentował.
Nie wszyscy od razu przyjęli argumenty Darwina, ale warto wiedzieć, że jego główne dzieło było rozchwytywane nie tylko przez specjalistów. Ostatecznie darwinizm przyniósł w nauce rewolucję porównywalną z przewrotem kopernikańskim, a zdaniem dr hab. Kuźniara, może nawet większą.
Skąd zatem kontrowersje tak często obecne do dziś w publicznej dyskusji? Fundamentalnym problemem jest tu potoczne rozumienie słowa „teoria” jako rodzaju przypuszczenia, spekulacji. – Teorie naukowe nie są spekulacjami, są to sądy, dla których dysponujemy bardzo mocnym uzasadnieniem – przypomina filozof. Teoria ewolucji Darwina spełnia wszystkie warunki teorii naukowej. Jest najprostszym, spójnym wyjaśnieniem szeregu różnego typu faktów, a jednocześnie jest falsyfikowalna: umiemy sobie wyobrazić, co trzeba by było odkryć, żeby ją podważyć (więcej o tym, czym są teorie naukowe posłuchacie w odcinku nr 217, również z dr. hab. Kuźniarem).
W odcinku analizujemy najczęściej poruszane wątpliwości: czy ewolucja przebiega losowo, czy w jej toku mogły powstać tak skomplikowane konstrukcje jak ludzkie oko, czy pochodzimy od małp, czy mamy dość danych z zapisu kopalnego, by ewolucję potwierdzić, czy są elementy, które nie byłyby w stanie powstać bez jakiejś ingerencji (jak proponowana przez współczesnych kreacjonistów teoria inteligentnego projektu). Jest też o tym, czy jako gatunek wciąż ewoluujemy. Kompleksowy odcinek, gorąco polecam!
TRANSKRYPCJA
Adrian Kuźniar: Gdy Darwin wsiadał na statek Beagle, to wsiadał jako kreacjonista, i to wszystko wyglądało w miarę dobrze, aż do momentu, do którego dotarł na Wyspy Galapagos. I to, co tam zaobserwował, zdecydowało o tym, że ostatecznie odszedł od kreacjonizmu.
Karolina Głowacka: To nie Karol Darwin wpadł na pomysł ewolucjonistycznego wyjaśnienia pochodzenia gatunków. Takie idee wisiały w powietrzu wcześniej. Przez większość przyrodników, w tym młodego Darwina, były jednak odrzucane. Co takiego zobaczył na Wyspach Galapagos, że zmienił zdanie? I dlaczego, skoro nie był pierwszy, to właśnie on nazywany jest ojcem teorii ewolucji? W tym odcinku posłuchacie o historii teorii ewolucji drogą doboru naturalnego, o tym, jak ta teoria radzi sobie dziś i jak odpowiada na rozliczne argumenty kreacjonistyczne czy zwolenników tzw. inteligentnego projektu. Tu Radio Naukowe, Karolina Głowacka, dzień dobry. Słuchacie podcastu o tym, co wiemy i skąd to wiemy. Działamy dzięki społeczności patronek i patronów w serwisie patronite.pl/radionaukowe. Jest was już ponad tysiąc siedmiuset. Dziękuję. Idą święta – jeśli lubicie dawać mądre i piękne prezenty, sprawdźcie książki polskich naukowców wydane przez nasze wydawnictwo na wydawnictworn.pl. A tymczasem zaczynamy. Odcinek numer dwieście dwadzieścia sześć.
K.G.: Studio Radia Naukowego odwiedził ponownie doktor habilitowany Adrian Kuźniar. Dzień dobry.
A.K.: Dzień dobry.
K.G.: Filozof nauki z Wydziału Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, autor kanału na YouTube Bakcyl Filozofii. Już wam polecałam ten kanał ostatnio i polecam również dziś. A będziemy rozmawiać o temacie, który nieraz rozgrzewa do czerwoności komentarze, co, zdaje się, akurat w gronie specjalistów powoduje pewne zdziwienie. Będziemy mówili o teorii ewolucji, a szczególnie Darwinie i o tym, jak współcześnie rozumie się to, w jaki sposób działa ewolucja. Ale żeby mówić o tym, co współcześnie, powiedzmy o tym, co było historycznie. Na początek chciałam pana zapytać, jak wyglądała wiedza biologiczna, poglądy na temat wyjaśnienia bioróżnorodności, gdy dwudziestodwuletni Karol Darwin w tysiąc osiemset trzydziestym pierwszym roku wsiadał na statek Beagle, z której to podróży, jak wiemy, przywiózł swoje poglądy na temat pochodzenia gatunków. Jaki był klimat intelektualny tej epoki i z jakimi mierzono się problemami?
A.K.: Dominującą teorią był oczywiście kreacjonizm. Teorią wyjaśniającą fakty dotyczące świata ożywionego, w tym oczywiście pochodzenie gatunków. Kreacjonizm zakładał, że Bóg dokonał stworzenia gatunków w formie gotowej, same te gatunki nie przechodziły żadnych istotnych zmian w toku swojego istnienia. Kreacjonizm przeczył w szczególności temu, by jedne gatunki mogły powstawać z innych. Można tutaj pokusić się o pewien rys historyczny kreacjonizmu. Otóż najdłuższym okresem w jego historii był ten, w którym opisy biblijne, a w szczególności biblijny akt stworzenia interpretowano literalnie. Jednak już na długo przed Darwinem, w szczególności w okresie wielkich odkryć geograficznych, ta wersja kreacjonizmu zaczęła się załamywać. Otóż w Nowym Świecie odkrywano gatunki, które nie występowały na terenie Starego Świata. W związku z tym powstawało pytanie, w jaki sposób tam dotarły. Trzeba pamiętać, że zgodnie z historią biblijną Arka Noego po potopie osiadła na Górze Ararat, a więc we wschodniej Turcji, zatem powstawał problem, w jaki sposób np. kangury dostały się do Australii, w jaki sposób mogły przeskoczyć Cieśninę Torresa, w jaki sposób leniwce dotarły do Ameryki, dlaczego przedstawicieli tych gatunków, które znajdujemy w Nowym Świecie, nie ma na terenach Starego Świata, dlaczego jacyś przedstawiciele tych nowych gatunków nie pozostali na szlaku migracji z Góry Ararat do różnych najodleglejszych części naszego globu.
Zatem ta literalna wersja kreacjonizmu, tzn. oparta o literalną interpretację Biblii, zaczęła się powoli załamywać w okresie wielkich odkryć geograficznych. Przez kolejne wieki zdobywano mnóstwo informacji biogeograficznych, a więc tych dotyczących rozmieszczenia gatunków na Ziemi. Te fakty były niepokojące dla kreacjonistów, a trzeba podkreślić, że jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku w zasadzie wszyscy wybitni uczeni z nielicznymi wyjątkami byli zwolennikami jakiejś wersji wyjaśnień kreacjonistycznych. Kreacjonizm był paradygmatem dominującym wśród koryfeuszy świata nauki tamtych czasów. No ale ponieważ byli to wybitni uczeni, np. geolog Charles Lyell, zdawali sobie sprawę z tego napięcia istniejącego między odkrywanymi faktami biogeograficznymi a dominującą wersją kreacjonizmu. Zatem podejmowano różne próby reformy kreacjonizmu, tak aby mógł on jakoś sprostać nowym odkryciom, w tym właśnie odkrywanym faktom dotyczącym rozmieszczenia gatunków na Ziemi. Lyella w szczególności niepokoił następujący fakt – w wielu miejscach na świecie znajdujemy gatunki, które nie występują w innych miejscach, pomimo tego, że w tych innych miejscach istnieją środowiska, w których te gatunki mogłyby znakomicie funkcjonować. Nie mamy np. zebry w Ameryce Południowej pomimo tego, że istnieją tam środowiska, w których bardzo dobrze by sobie one radziły. Jeżeli Bóg stworzył wszystkie gatunki doskonale przystosowanymi do warunków środowiska, to należałoby w sposób naturalny oczekiwać, że w tych samych bądź podobnych środowiskach – podobne pod względem charakterystyki abiotycznej, czyli np. klimatu, położenia nad powierzchnią morza, gleby itd. – znajdziemy te same gatunki. A to właśnie nie okazywało się prawdą.
Zatem Lyell był zwolennikiem teorii, zgodnie z którą każdy gatunek został stworzony tylko raz, ale gatunki były stwarzane w różnym czasie i w różnych miejscach. Tak próbował wyjaśnić to, dlaczego zebry nie ma w Ameryce. Otóż zebra została stworzona w Afryce, a na drodze jej migracji do właściwych środowisk w Ameryce stanął po prostu Ocean Atlantycki. Ta reforma Lyella jest niezwykle istotna z perspektywy genezy Darwinowskiej teorii ewolucji, ponieważ gdy Darwin wsiadał w grudniu tysiąc osiemset trzydziestego pierwszego roku na statek Beagle, to wsiadał jako kreacjonista i zwolennik tej wersji kreacjonizmu, którą zaproponował Lyell. I przez długi okres tej podróży dookoła świata starał się wyjaśniać obserwowane przez siebie fakty biogeograficzne, właśnie odwołując się do kreacjonizmu Lyella. I to wszystko wyglądało w miarę dobrze, aż do momentu, do którego dotarł na Wyspy Galapagos. I to, co tam zaobserwował, zdecydowało o tym, że ostatecznie odszedł od kreacjonizmu Lyella i przyjął wyjaśnienia ewolucjonistyczne. Kreacjonizm był istotnym elementem tego tła intelektualnego, z którego i w opozycji do którego wyłoniła się teoria ewolucji Darwina.
Kolejnym istotnym elementem tego tła były właśnie idee ewolucjonistyczne. Otóż idee te pojawiły się przed Darwinem. Zarówno teoria ewolucji, jak i teoria doboru naturalnego niejako wisiały w powietrzu. Warto sobie uświadomić, że w tym powietrzu wisiały nie tylko idee ewolucjonistyczne, ale na pięćdziesiąt lat przed Darwinem, to znaczy, przed datą publikacji jego głównego dzieła O powstawaniu gatunków, czyli przed tysiąc osiemset pięćdziesiątym dziewiątym rokiem, funkcjonowała już prawdziwie naukowa teoria ewolucji, mianowicie teoria Jeana-Baptiste’a de Lamarcka, którą wyłożył w tysiąc osiemset dziewiątym roku, a więc w roku narodzin Darwina, w dziele Filozofia zoologii.
K.G.: Czy prawdą jest, że dziadek Darwina również miał podobne poglądy jak Lamarck, więc to w pewnym sensie jest rodzinna historia?
A.K.: Tak, Erasm Darwin wyrażał takie myśli, które byśmy określili mianem ewolucjonistycznych. Ale od idei do teorii jest jeszcze bardzo długa droga. W moim przekonaniu jedyną teorią ewolucji, która miała ten wymiar prawdziwie naukowy, a nie była wyłącznie jakąś refleksją, ideą, była właśnie teoria ewolucji Lamarcka, która niewątpliwie wpłynęła na Darwina. Darwin uznawał funkcjonowanie w przyrodzie mechanizmów Lamarckowskich, tylko nie przypisywał im kierowniczej roli w procesie ewolucji biologicznej. Oczywiście zachodzi mnóstwo różnic między teorią Darwina a teorią Lamarcka, natomiast teoria Lamarcka jest teorią ewolucji. Tym miejscem, w którym Lamarck najbardziej się mylił i m.in. za sprawą czego to jednak Darwina traktujemy jako ojca ewolucjonizmu, był jego pogląd na temat mechanizmów ewolucji. Lamarck odwoływał się do takiej zasady, że nieużywane organy zanikają, a organy, które są używane, ulegają komplikacji, rozbudowują się. I następnie te zmiany, które powstają w toku życia osobnika, są dziedziczone. A więc cechy nabyte są dziedziczone. Były to takie dwie zasady – zasada, zgodnie z którą organy nieużywane zanikają, a używane komplikują się i rozbudowują, oraz zasada dziedziczenia cech nabytych – mające opisywać w przekonaniu Lamarcka podstawowy mechanizm napędzający proces ewolucji biologicznej. Tutaj Lamarck się mylił i to dopiero Darwin wskazał i udokumentował, uzasadnił twierdzenie, że tym głównym mechanizmem zmian ewolucyjnych jest dobór naturalny. Chociaż oczywiście takie idee również funkcjonowały jeszcze wcześniej, jeszcze przed Darwinem, a uczonym, który równolegle do Darwina odkrył mechanizm doboru naturalnego, był Alfred Russel Wallace. Więc kolejnym istotnym elementem tła naukowego powstania teorii ewolucji były właśnie idee ewolucjonistyczne, w tym teoria ewolucji Lamarcka. Nie da się także nie wspomnieć np. o badaniach z zakresu embriologii. Miały one istotne znaczenie dla Darwina. Zresztą wiele świadectw na rzecz swojej teorii Darwin czerpał z embriologii.
K.G.: A co takiego Darwin zobaczył na Wyspach Galapagos, co spowodowało, że zmienił swoje poglądy z kreacjonisty na ewolucjonistę?
A.K.: Takich obserwacji było sporo, natomiast bardzo ciekawą była ta związana z obserwacjami gatunków ptaków należących do rodziny przedrzeźniaczy. Otóż Darwin zauważył, że gatunki tych ptaków zamieszkujące poszczególne Wyspy Galapagos są do siebie bardzo podobne i z kolei te środowiska, w których żyją, są również bardzo, bardzo do siebie podobne – czyli te środowiska poszczególnych wysp Archipelagu Galapagos. Naturalnie sama ta obserwacja nie stała w sprzeczności z kreacjonizmem czy z kreacjonizmem Lyellowskim, o którym wspomniałem.
K.G.: Można było założyć, że wolą Boga było na każdej wyspie…
A.K.: Tak można stwierdzić zawsze. Pytanie jest takie, na ile tego rodzaju twierdzenie faktycznie cokolwiek wyjaśnia. Na ile zadowalają nas tego rodzaju wyjaśnienia. Problem był taki, że Darwin uświadomił sobie, że ten kreacjonizm Lyellowski nie jest w stanie wyjaśnić tego, dlaczego np. różnice między gatunkami zamieszkującymi podobne lub niemalże identyczne środowiska na różnych kontynentach są tak duże, a zakres różnic między gatunkami zamieszkującymi poszczególne wyspy Archipelagu Galapagos jest tak niewielki. Ten zakres nie stał w sprzeczności z kreacjonizmem, ale kreacjonizm był po prostu bezradny, jeśli chodzi o ich wyjaśnienie, także kreacjonizm Charlesa Lyella. Czyli dlaczego ten zakres, stopień różnic jest w jednym miejscu taki, a w innym zupełnie inny. Następnie taką istotną dla Darwina obserwacją było stwierdzenie, że gatunki ptaków zamieszkujące Wyspy Galapagos są znacznie bardziej podobne do niektórych gatunków ptaków żyjących na najbliższym kontynencie, a więc kontynencie amerykańskim, gdzie te ptaki żyły w istotnie różnych warunkach od tych panujących na wyspach wulkanicznych Galapagos. A więc dlaczego tak jest, że zakres podobieństwa między tymi gatunkami jest stosunkowo duży, a w każdym razie znacznie większy aniżeli podobieństwo łączące gatunki ptaków zamieszkujących Wyspy Galapagos i inne wyspy wulkaniczne, równikowe wyspy wulkaniczne w innych rejonach świata? Tam przecież warunki środowiskowe były bardzo podobne do warunków panujących na Galapagos, znacznie bardziej podobne niż do warunków panujących na kontynencie amerykańskim, a jednak zróżnicowanie form życia było większe między tymi wyspami, czyli między różnymi archipelagami takich wysp wulkanicznych aniżeli między gatunkami zamieszkującymi Galapagos a niektórymi gatunkami z najbliższego kontynentu. Więc to były tego typu obserwacje, które sprawiły, że Darwin uświadomił sobie tę niemoc eksplanacyjną kreacjonizmu, zarazem także uświadamiając sobie, że jeżeli przyjmiemy twierdzenie o wspólnym pochodzeniu, to nagle wszystko układa się w logiczną całość. Po prostu wspólni ostatni przodkowie poszczególnych gatunków mogli żyć wcześniej lub później i ten fakt już pozwalał na wyjaśnienie obserwowanego zakresu podobieństwa.
K.G.: To skoro sam pogląd ewolucjonistyczny nie został przez Darwina wynaleziony, skoro nawet pomysły na teorię drogą doboru naturalnego też wisiały w powietrzu, to z czym dokładnie Darwin wyszedł do świata? Dlaczego to jego teoria okazała się lepsza? Dlaczego mówimy o Darwinie, a mniej np. o Wallasie?
A.K.: Darwin nie tylko bronił twierdzenia o zachodzeniu procesu ewolucji biologicznej, ale trafnie zidentyfikował mechanizm tego procesu w postaci doboru naturalnego. Przede wszystkim był uczonym, który te i inne stanowiące komponent teorii ewolucji twierdzenia czy teorie… Bo o teorii ewolucji możemy mówić w sensie węższym lub szerszym – ten szerszy sens obejmuje najróżniejsze komponenty, w szczególności daleko wykracza poza samo twierdzenie o zachodzeniu procesu ewolucji biologicznej. Więc biorąc pod uwagę różne komponenty teorii ewolucji w szerokim tego słowa rozumieniu, Darwin bronił twierdzeń, które przyjmujemy do dzisiaj, w każdym razie te podstawowe z nich. A po drugie był w stanie je drobiazgowo uzasadnić, udokumentować. Pod tym względem na pewno przewyższał wszystkich innych przyrodników, którzy mogliby zgłaszać pretensje do bycia autorami teorii ewolucji.
K.G.: Czy możemy mówić o przewrocie darwinowskim? Na miarę przewrotu kopernikańskiego. Jest to podobny zakres?
A.K.: Absolutnie. Zależy, pod jakim kątem rozpatrujemy ten przewrót i doniosłość przewrotu. Niewątpliwie teoria Darwina była przewrotem w biologii przynajmniej tak wielkim, jak teoria Kopernika w astronomii. Można się pokusić o twierdzenie, że była donioślejsza dla nauki aniżeli przewrót kopernikański i sformułowanie przez Kopernika w tysiąc pięćset czterdziestym trzecim roku teorii heliocentrycznej. Z kolei, jeśli chodzi o jej rewolucyjność dla światopoglądu, czyli taką rewolucyjność w wymiarze filozoficznym – mówię tu już o takiej płaszczyźnie, która wykracza poza znaczenie danego przewrotu dla badań prowadzonych w obrębie danej dyscypliny – kiedy mówimy o filozoficznym wymiarze rewolucyjności idei Darwina, stopień tej rewolucyjności jest trudny do przecenienia i z pewnością może być porównywany z doniosłością przewrotu kopernikańskiego. Wiadomo też, co jest wspólnym mianownikiem tej filozoficznej rewolucyjności zarazem heliocentryzmu Kopernika, jak i Darwinowskiej teorii ewolucji. Każdy z tych przewrotów stanowi radykalne odejście od antropocentryzmu, od poglądu, zgodnie z którym to człowiek jest w centrum wszechświata. Lubię też powtarzać, że teologia czy religia, w tym chrześcijaństwo, to są tak naprawdę antropocentryzmy w przebraniu. I to też tłumaczy po części to, dlaczego zarówno kopernikanizm, jak i darwinizm były zwalczane przez różne kościoły, a jak wiemy, darwinizm zwalczany jest przez niektóre radykalne odłamy protestantyzmu po dziś dzień. Dzieje się tak za sprawą tego odejścia od perspektywy antropocentrycznej, które charakteryzuje zarówno heliocentryzm Kopernika, jak i ewolucjonizm Darwina.
K.G.: Co ciekawe, kiedy wychodzi książka Darwina O pochodzeniu gatunków w tysiąc osiemset pięćdziesiątym dziewiątym roku – a nie jest to łatwa i lekka lektura typu popularnonaukowego – staje się w pewnym sensie bestsellerem. Czytają ją nie tylko specjaliści, jest jakaś społeczna potrzeba na tego typu książkę i oczywiście część publiczności będzie negowała te poglądy, np. ze względu na antropocentryzm. Natomiast czy teoria sformułowana przez Darwina była tak dobra, że w świecie naukowym, specjalistów została przyjęta szybko i bez kontrowersji? Wypowiadając się na ten temat, często pan podkreśla, że znakomici uczeni byli kreacjonistami w tamtym okresie. Bo to nie był pogląd z gruntu antynaukowy, jak jest współcześnie, tylko były to inne czasy. Więc jak to było przyjęte przez samych specjalistów?
A.K.: Bardzo różnie, przy czym Darwin nie przekonał wszystkich. Ale jednak zmiany w krajobrazie naukowym zachodziły pod wpływem teorii Darwina bardzo szybko. Więc akceptacja jego teorii w środowisku uczonych przebiegała bardzo szybko, szybciej niż akceptacja idei heliocentrycznych Kopernika w środowisku astronomów. Natomiast to nie znaczy, że w okresie publikacji głównego dzieła Darwina czy w kolejnych dekadach od czasu tej publikacji nie istniały poważne wątpliwości co do prawdziwości teorii ewolucji. Nie oznacza to, że wątpliwości te nie miały podstaw naukowych. Jest zrozumiałe, że je miały, kiedy tylko uświadomimy sobie, że Darwin nie miał pojęcia o genetyce. Brak tego komponentu w teorii ewolucji, a więc brak właściwej teorii dziedziczenia był podstawą dość przekonujących zarzutów wobec teorii ewolucji. Wskazywano np., że teoria dziedziczenia, którą uznawał Darwin i którą powszechnie uznawano w tamtych czasach, jest sprzeczna z teorią ewolucji. Była to taka teoria, zgodnie z którą cechy rodziców uśredniają się u ich potomstwa. A więc jeżeli, mówiąc obrazowo, mama jest niska, a tata wysoki, to dziecko będzie miało wzrost pośredni między ich wzrostami. A więc przyjmowano taką teorię dziedziczenia, która zakładała uśrednianie się u potomstwa cech rodziców. Szybko zwrócono uwagę, że taka teoria jest nie do pogodzenia z teorią ewolucji Darwina, gdyż zakładając prawdziwość takiej teorii dziedziczenia, bardzo szybko dochodziłoby do zaniku zmienności cech w populacji, doszłoby do ich uśrednienia. W związku z tym zanikłyby zmienności, na których musi operować dobór naturalny.
K.G.: Szkoda, że Mendel ze swoimi groszkami nie opublikował swoich testów w jakimś bardziej znanym czasopiśmie.
A.K.: To jest jedno z najciekawszych kuriozów w historii nauki w ogóle. Mendel ogłosił swoje wyniki w tysiąc osiemset sześćdziesiątym piątym roku i opublikował je rok później w publikacji zatytułowanej Badania nad mieszańcami roślin. Co więcej, napisał on list do Darwina, w którym informował go o swoich odkryciach. Wiadomo, że Darwin miał kilkukrotnie możliwość zapoznania się z tymi badaniami. Ostatecznie nie wiadomo, czy tego nie zrobił, natomiast wiadomo, że badania Mendla nie znalazły żadnego odzwierciedlenia w poglądach Darwina. Darwin sformułował zresztą własną teorię dziedziczenia, tzw. teorię pangenezy, która jednak była błędna.
K.G.: Odtwarzając charakter Darwina, trudno mi sobie wyobrazić, że zignorowałby badania Mendla.
A.K.: Możemy tylko spekulować na ten temat. Pomimo tego, że miał możliwość zapoznania się z nimi przy kilku okazjach, w żaden sposób nie wpłynęły one na treść jego poglądów. Zatem jest to jeden z przykładów tego, jakie zarzuty wysuwane wobec teorii ewolucji miały podstawy. Niektóre z tych podstaw były bardzo mocne, a były związane właśnie z faktem, że teorię ewolucji osadzono na gruncie nieprawdziwej, i co więcej, sprzecznej z samą teorią ewolucji, teorią dziedziczenia.
K.G.: Skrótowo mówi się „ewolucja” i wrzuca się w to słowo wiele znaczeń – zarówno fakt ewolucji, jak i teorię ewolucji, jak i mechanizmy ewolucji. Może być ewolucja biologiczna, ewolucja kulturowa. Spróbujmy to wszystko rozwikłać, ponieważ mówi się o takim rozróżnieniu między faktem ewolucji a teorią ewolucji, czyli teorią wyjaśniającą fakt ewolucji. Czy dobrym porównaniem byłoby np. to, że faktem jest istnienie grawitacji, a teoretycznie trzeba było to wyjaśnić? Próbował Newton, Einstein. I to są różne teorie opisujące, wyjaśniające dane zjawisko. Czy zgodziłby się pan z takim porównaniem?
A.K.: Opisałbym to trochę inaczej – teoria ewolucji, w tym także twierdzenie o zachodzeniu procesu ewolucji biologicznej to są wnioski z rozumowania do najlepszego wyjaśnienia. A zatem akceptujemy teorię ewolucji z uwagi na to, że stanowi ona najlepsze wyjaśnienie wielu faktów należących do bardzo różnego typu. Wnioskując teorię ewolucji w ramach takiego rozumowania do najlepszego wyjaśnienia, uzyskujemy w ten sposób uzasadnienie dla twierdzenia, że teoria ta jest prawdziwa. A jeżeli teoria ewolucji jest prawdziwa, to bezpośrednią konsekwencją takiego twierdzenia jest twierdzenie o zachodzeniu procesu ewolucji biologicznej, twierdzenie o zachodzeniu faktu ewolucji. Zatem w moim przekonaniu twierdzenie o zachodzeniu faktu ewolucji biologicznej powinniśmy traktować jako wniosek z rozumowania do najlepszego wyjaśnienia. Ponieważ jest to najlepsze wyjaśnienie bardzo różnych typów faktów, mamy poważne podstawy do utrzymywania, że ewolucja biologiczna zachodzi. Zresztą w świetle współczesnych świadectw naprawdę trudno w to wątpić.
K.G.: Niemniej prędzej czy później ktoś przyjdzie i powie: ale to jest tylko teoria. I co pan na to zwykle odpowiada?
A.K.: To jest aż teoria w tym sensie, że jest to najprostsze, bezkonkurencyjne wyjaśnienie szeregu różnego typu faktów. Zatem to nie jest tylko teoria w sensie spekulacji. Zresztą w ogóle to rozróżnienie na fakt i teorię ma genezę zakorzenioną przede wszystkim w języku angielskim, nie polskim, i związane jest z wystąpieniem Ronalda Reagana w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym roku w trakcie kampanii, gdy przemawiał do jakiejś grupy konserwatywnych wyborców i pozwolił sobie na tego rodzaju określenie, że teoria ewolucji jest jedynie teorią, przy czym ewidentnie chodziło mu o to, że jest tylko jakąś tam spekulacją. Otóż teorie naukowe nie są jedynie spekulacjami. Są to sądy, dla których dysponujemy bardzo mocnym uzasadnieniem. To uzasadnienie sprawia, że mamy podstawy do tego, by sądzić, że teorie naukowe, w tym przypadku teoria ewolucji, są prawdziwe. A jeżeli teoria ewolucji jest prawdziwa, to rzecz jasna proces ewolucji biologicznej zachodzi.
K.G.: Mówi pan siłą rzeczy o bardzo specjalistycznym i ścisłym sposobie rozumowania, natomiast muszę przyznać, że dla mnie bardzo porządkujący w głowie jest właśnie ten rozdział między faktem istnienia ewolucji a teorią wyjaśniającą, jak do tego dochodzi.
A.K.: To są dwie różne rzeczy. Z tego względu, że jednym z komponentów teorii ewolucji jest właśnie twierdzenie o zachodzeniu procesu ewolucji biologicznej. Przecież w XIX wieku spór o wartość logiczną tego twierdzenia był niezwykle istotny, ponieważ kreacjoniści negowali zachodzenie tego procesu. Więc z jednej strony można się spierać, tak jak spierano się w XIX wieku, o to, czy zachodzi proces ewolucji biologicznej. Darwin w ramach własnej teorii, podobnie jak Lamarck, uznawał, że ten proces zachodzi. Ale odrębnym pytaniem jest pytanie o to, jakie konkretnie mechanizmy kauzalne, przyczynowe stoją za tym procesem. A więc co tak naprawdę napędza proces ewolucji, w jaki sposób wyjaśnić to, że do procesu ewolucji biologicznej dochodzi. Tak jak już wcześniej wskazywałem, Darwin w tym fragmencie opowiadał się za teorią doboru naturalnego, czyli uznawał tę teorię za teorię pozwalającą wyjaśnić mechanizmy przyczynowe stojące za procesem ewolucji biologicznej. Z kolei jego przekonanie o tym, że proces ewolucji biologicznej istnieje, było oparte na określonych zaletach takiego sądu czy takiej teorii o zachodzeniu procesu ewolucji, czyli można powiedzieć – teorii ewolucji w węższym tego słowa znaczeniu.
Teoria ewolucji w szerokim tego słowa znaczeniu zawiera wiele różnego rodzaju twierdzeń czy po prostu teorii. Można powiedzieć, że jest taką nadrzędną teorią nad różnymi teoriami. Z jednej strony mamy tam po prostu teorię ewolucji wąsko rozumianą. To znaczy, teorię, która stwierdza, że proces ewolucji biologicznej, czyli proces, w którego toku gatunki zmieniają swoją charakterystykę w czasie i charakterystykę genetyczną, i tę związaną z posiadanymi cechami, że ta teoria ewolucji w wąskim tego słowa znaczeniu jest komponentem teorii ewolucji w szerokim tego słowa znaczeniu. A więc co jeszcze znajdujemy w tej teorii ewolucji w szerokim tego słowa znaczeniu oprócz teorii ewolucji w wąskim tego słowa znaczeniu? Znajdujemy np. teorię doboru naturalnego jako teorię wyjaśniającą mechanizmy przyczynowe stojące za zachodzeniem procesu ewolucji. Mamy tam także teorię gradualizmu, która np. mówi, że zmiany ewolucyjne zachodzą w sposób stopniowy, a nie skokowy. Mamy teorię specjacji – zarówno twierdzenie, zgodnie z którym proces specjacji zachodzi, a więc jedne gatunki pochodzą od drugich, jak i teorie, które wyjaśniają nam mechanizm specjacji, który stoi za tym procesem, za procesem rozchodzenia się linii ewolucyjnych. Mamy w końcu teorię wspólnego pochodzenia wszystkich żyjących gatunków organizmów żywych. A więc tych komponentów teoretycznych wchodzących w skład teorii ewolucji w szerokim tego słowa znaczeniu jest bardzo dużo. I wśród tych komponentów mamy teorię ewolucji w wąskim znaczeniu, a więc tę tezę, zgodnie z którą proces ewolucji biologicznej zachodzi, jak i teorię doboru naturalnego, która ma nam wyjaśniać mechanizmy przyczynowe stojące za postulowanym przez teorię ewolucji w wąskim tego słowa znaczeniu procesem ewolucji biologicznej.
K.G.: To wróćmy jeszcze do tej koncepcji czysto Darwinowskiej, czyli jego propozycji na opis mechanizmu ewolucji, a więc teorii ewolucji drogą doboru naturalnego. Co to znaczy „drogą doboru naturalnego”? I tutaj przypominamy o tym, że Darwin nie wiedział o genetyce, nie znał prawdziwych mechanizmów odpowiadających za dziedziczenie. I jak weźmiemy ten Darwinowski pomysł, a jak weźmiemy całą naszą współczesną wiedzę, to jak się różnią poglądy Darwinowskie od tego, co wiemy współcześnie? I jak współcześnie się widzi mechanizmy ewolucji?
A.K.: Bardzo szerokie pytanie. Darwin w zasadzie w pełni poprawnie scharakteryzował dobór naturalny. Jeśli chcemy przedstawić ten mechanizm, to musimy wyjść od następującego faktu: otóż organizmy należące do danej populacji różnią się pod względem posiadanych przez siebie cech. Znaczna część tych cech, pod względem których organizmy się od siebie różnią, to cechy w dużym zakresie dziedziczne. Darwin oczywiście nie znał mechanizmów dziedziczenia, ale wiedział, że dziedziczenie jest faktem, że wiele cech posiadanych przez organizmy żywe ma charakter cech dziedzicznych. Więc zaczynamy od tej obserwacji, zgodnie z którą mamy organizmy różniące się pod względem posiadanych przez siebie cech dziedzicznych. Cechy te z inżynierskiego punktu widzenia są lepszymi bądź gorszymi narzędziami walki o przetrwanie i reprodukcję w określonym środowisku. Zatem cechy te sprawiają, że te organizmy są nieco lepiej lub nieco gorzej przystosowane do warunków swojego środowiska. Organizmy, które mają cechy, które z inżynierskiego punktu widzenia są lepszymi narzędziami walki o przetrwanie i reprodukcję, siłą rzeczy zostawiają, średnio rzecz biorąc, więcej potomstwa aniżeli te organizmy, których narzędzia w walce o byt i reprodukcję są po prostu nieco gorsze. Ponieważ mówimy o cechach dziedzicznych, to w rezultacie w kolejnych pokoleniach frekwencja cech, a więc częstość występowania poszczególnych cech ulegnie zmianie. A liczniej będą reprezentowane te warianty, które zapewniły ich poprzednim posiadaczom z poprzednich pokoleń większy sukces reprodukcyjny, a zanikać, zmniejszać swoją frekwencję będą cechy, które były gorszymi narzędziami.
Następnie temu procesowi zmiany frekwencji cech towarzyszy także spontaniczne powstawanie kolejnych nowych wariantów. A więc pojawiają się jakieś drobne modyfikacje tych cech, w tym oczywiście modyfikacje cech, które sprawiały, że ich posiadacze byli lepiej dostosowani do warunków środowiska. Zazwyczaj takie zmiany są albo neutralne, albo szkodliwe, ale od czasu do czasu zdarzają się także zmiany korzystne, które sprawiają, że dana cecha jest jeszcze lepszym narzędziem w walce o przetrwanie i reprodukcję. W związku z tym ten w kolejnym kroku zmodyfikowany wariant danej cechy ponownie ulega proliferacji, a więc ponownie zwiększa swoją częstość występowania w kolejnych pokoleniach i w jakimś tam momencie ten korzystniejszy wariant staje się jeszcze korzystniejszy dzięki temu, że pojawia się kolejna modyfikacja, która daje przewagę konkurencyjną jego posiadaczom nad innymi organizmami i posiadanymi przez nie cechami. W ten sposób wygląda mechanizm doboru naturalnego.
A więc jest to taki mechanizm, którego skutkiem jest zróżnicowana reprodukcja będąca rezultatem różnic w poziomie dostosowania organizmów, różnic w poziomie dostosowania, które są determinowane przez posiadane przez te organizmy cechy. Oczywiście istotnym elementem teorii doboru naturalnego jest fakt, że w świecie organizmów żywych w istocie mamy do czynienia z konkurencją o zasoby, a więc nie żyjemy w raju, w którym zasoby są nieograniczone, i w związku z tym żadna konkurencja nie jest potrzebna. Darwin rzecz jasna kładł na to nacisk. Zresztą odwołując się czy uogólniając prawo Malthusa… Teoria Thomasa Malthusa miała istotne znaczenie dla rozwoju Darwinowskiej teorii doboru naturalnego. Otóż Darwin wychodził od tego twierdzenia, zgodnie z którym organizmów rodzi się więcej, niż może przeżyć – twierdzenia, które było uogólnieniem prawa sformułowanego przez Malthusa na całość świata organizmów żywych. Więc jeżeli tych organizmów rodzi się więcej, niż może przetrwać, to walka o byt, zasoby staje się konsekwencją tego koniecznego prawa natury. A jeśli faktycznie walka o byt jest nieuchronna, to w tej walce sukces będą odnosić właśnie te organizmy, które mają z inżynierskiego punktu widzenia lepsze narzędzia w rywalizacji o zasoby, a w konsekwencji w rywalizacji o przetrwanie i reprodukcję.
K.G.: Jest taki słynny cytat genetyka Teodozjusza Dobrzańskiego: „Nic w biologii nie ma sensu, jeżeli nie jest rozpatrywane w świetle teorii ewolucji”. Czy ona jest faktycznie wszechogarniająca, że nie da się nic powiedzieć o biologii, ignorując ewolucję?
A.K.: Na pewno da się wiele powiedzieć na temat różnych faktów biologicznych, ignorując teorię ewolucji, natomiast jest prawdą, że teoria ewolucji dostarcza ostatecznych wyjaśnień tego, dlaczego pewne fakty należące do zakresu biologii kształtują się tak, a nie inaczej. To znaczy, można te fakty badać niezależnie od teorii ewolucji, natomiast ich ostateczne wyjaśnienie znajdujemy dopiero na gruncie teorii ewolucji. Zatem możemy np. pomyśleć o lekarzach zajmujących się rozwojem zarodkowym. Można bardzo dobrze znać kolejne stadia rozwoju zarodkowego i różnego typu mechanizmy genetyczne i biochemiczne rządzące rozwojem zarodkowym, zarazem nie mając pojęcia o tym, dlaczego ten rozwój wygląda w taki, a nie inny sposób – np. dlaczego ludzkie zarodki mają struktury łudząco przypominające rybi ogon czy łuki skrzelowe, które znajdujemy w zarodkach ryb? Dlaczego w toku rozwoju zarodkowego w przypadku rozwoju embrionalnego człowieka układ krwionośny najpierw przypomina układ krwionośny zarodków ryb, następnie układ krwionośny płazów, w końcu gadów i dopiero przybiera tę docelową dla naszego gatunku postać? A zatem można doskonale opisać rozwój embrionalny, można też znać wszystkie tzw. bliższe przyczyny, dla których te kolejne stadia po sobie następują, nie wiedząc ostatecznie, jakie jest właściwe wyjaśnienie tego, dlaczego te stadia wyglądają tak, a nie inaczej, dlaczego mamy do czynienia z takimi zaskakującymi podobieństwami. A zatem te fakty embriologii zyskują sens dopiero w świetle teorii ewolucji.
K.G.: Było o historii, było o samej teorii ewolucji i jej sukcesach, to teraz trochę zarzutów. Czy Darwinowska teoria ewolucji dobrze spełnia wymogi stawiane w ogóle teoriom naukowym? Czy ona np. może coś przewidzieć?
A.K.: Nie ulega wątpliwości, że teoria ewolucji jest teorią naukową z uwagi na to, że jest najlepszym wyjaśnieniem wielu różnego typu faktów. Teoria ewolucji na podstawie pewnej prostej, jednolitej zasady jest w stanie wyjaśnić najróżniejsze fakty z zakresu zoologii, botaniki, np. te, które dotyczą takiego, a nie innego kształtu, cech posiadanych przez organizmy żywe, przez zwierzęta czy rośliny. Następnie wyjaśnia wiele faktów biogeografii dotyczących rozmieszczenia gatunków na Ziemi. Wyjaśnia fakty embriologii, przynajmniej ich istotną część. Jest znakomitym wyjaśnieniem faktów, na których pracują taksonomowie, a więc faktów z zakresu systematyki organizmów żywych. Teoria ewolucji wyjaśnia istnienie organów szczątkowych, atawizmów, pseudogenów, różnych niedoskonałości projektu itd.
Zatem potencjał eksplanacyjny tej teorii, zwłaszcza w warunkach, w których nie ma żadnej konkurencyjnej teorii, która miałaby choćby porównywalny potencjał, sprawia, że teorie ewolucji możemy bez najmniejszego cienia wątpliwości klasyfikować nie tylko jako teorię naukową, ale jako racjonalnie akceptowalną teorię naukową, jako najlepszą teorię naukową wyjaśniającą ten zakres zjawisk, który jest przedmiotem tejże teorii. Jest to niewątpliwy wymiar naukowości teorii ewolucji. Jest także prawdą – a wielu zarówno biologów, jak i filozofów nauki kładzie na to nacisk – że teoria ewolucji jest także teorią falsyfikowalną. To znaczy, możemy wyobrazić sobie takie świadectwa, na które gdybyśmy trafili, zmusiłyby nas do odrzucenia teorii ewolucji, np. gdybyśmy nagle powszechnie zaczęli odnajdywać szkielety królików w warstwach prekambryjskich, to na pewno zmusiłoby nas to, jeśli nie do odrzucenia, to do istotnej modyfikacji tej obowiązującej wersji teorii ewolucji. Oczywiście można to uogólnić, można powiedzieć, że gdybyśmy w najstarszych geologicznie warstwach skalnych zaczęli odnajdywać pozostałości bardzo złożonych organizmów, to niewątpliwie teoria ewolucji stanęłaby pod znakiem zapytania. Gdybyśmy np. stwierdzali, że każdy gatunek jest wprost idealnie dostosowany do warunków swojego środowiska, a więc, że nie ma takich rozwiązań, które z inżynierskiego punktu widzenia nie mają zbyt wiele sensu, czyli gdyby ten świat organizmów żywych był po prostu znacznie doskonalszy, niż de facto jest, był taki, jakim wyobrażali sobie go teologowie natury jeszcze z przełomu XVIII i XIX wieku, to to też postawiłoby teorię ewolucji pod znakiem zapytania. I to są tylko dwa przykłady, można by było je mnożyć.
Jeśli chodzi o przewidywania, to oczywiście nie jest tak, że teoria ewolucji dostarcza nam przewidywań na temat przyszłego toku procesu ewolucji. Ten proces zależy od tego, jakimi konkretnymi ścieżkami będzie podążał. Zależy od całego mnóstwa najróżniejszych zmiennych. Więc z technicznego punktu widzenia nie jesteśmy w stanie sformułować takich przewidywań. Natomiast możemy przewidywać np. fakty związane z potencjalnymi falsyfikatorami, o których wspomniałem – że starsze warstwy skalne będą zawierały pozostałości organizmów prostszych, a nie bardziej złożonych. Możemy oczywiście przewidywać, że w zapisie kopalnym powinniśmy znajdować różne formy przejściowe między różnymi grupami organizmów. Takie przewidywania oczywiście z teorii ewolucji jak najbardziej możemy wyprowadzać. Zresztą ciekawostką historyczną może być tutaj fakt, że Darwin kładł nacisk na potencjał predykcyjny swojej teorii. Mianowicie argumentował, że to właśnie teoria ewolucji pozwoliła mu uświadomić sobie, przewidzieć, że co do zasady rodzaje, które zawierają większą liczbę gatunków, będą rodzajami, których gatunki będą z kolei zawierały co do zasady większą liczbę odmian aniżeli rodzaje uboższe.
K.G.: Mówił pan o zapisach kopalnych – to też jest jeden z elementów, które wzbudzają wątpliwości albo pytania. Chciałabym zapytać o jakość dowodów naukowych w biologii. Bo często się np. klasyfikuje czy postuluje istnienie wymarłego gatunku na podstawie niemalże fragmentów kości. To jest bardzo rzadkie, żeby znaleźć kompletny szkielet danej istoty. Mamy całą naszą wiedzę o przeszłości fragmentaryczną, taką w puzzlach. Mówił pan o tym, że są znajdowane te pośrednie formy między gatunkami. Ale wiele osób dalej uważa, że mamy problemy z tzw. brakującymi ogniwami. To jak to jest, jeśli chodzi o zapis kopalny i jakość tych dowodów naukowych w biologii?
A.K.: Zapis kopalny jest potężnym argumentem na rzecz prawdziwości teorii ewolucji. Ten zapis, jaki znamy, jest bardzo bogaty wbrew zgłaszanym wątpliwościom. Jest nieporównywalnie bogatszy od zapisu kopalnego, który znał Darwin. Faktycznie, znajdujemy tam wiele organizmów, które mają cechy przejściowe. Możemy mieć do czynienia z pewnym nieporozumieniem, gdy mówimy o brakujących ogniwach. Jeżeli brakujące ogniwo zdefiniujemy w sposób bardzo wąski, a więc jako tego ostatniego wspólnego przodka dla określonych grup organizmów, np. ostatniego wspólnego przodka dla współczesnych ptaków i dla wymarłych drapieżnych dinozaurów, to naturalnie te ogniwa pozostają brakujące. To znaczy, prawdopodobieństwo znalezienia takiego szkieletu, co do którego będziemy mieli pewność, że jest tym ostatnim wspólnym przodkiem, jest oczywiście bardzo małe. Trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Ale to jest w ogóle bez znaczenia z perspektywy argumentacji na rzecz teorii ewolucji. Możemy nie dysponować pozostałościami tak wąsko zdefiniowanych brakujących ogniw, w szczególności chodzi tutaj o tych ostatnich wspólnych przodków dla dużych, licznych grup organizmów. Ale to nie zmienia faktu, że dysponujemy wieloma pozostałościami organizmów, które mają cechy pośrednie między cechami egzemplifikowanymi przez te duże grupy organizmów żywych.
Żeby to jakoś zilustrować, możemy odwołać się np. do znanej skamieniałości archeopteryksa. Miał on cechy typowo gadzie, np. uzębiony dziób, ale miał też cechy typowo ptasie, np. pióra. A zatem był takim organizmem mozaikowym, który miał zarówno cechy wymarłych już gadów, dinozaurów drapieżnych, jak i cechy współczesnych ptaków. Natomiast czy był tym brakującym ogniwem, tym ostatnim wspólnym przodkiem ptaków i teropodów? Prawdopodobnie nie. Ale jakie to ma znaczenie w sytuacji, w której właśnie tego rodzaju tak rozumianych form przejściowych znajdujemy w zapisie kopalnym bardzo dużo? Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że prawdopodobieństwo natrafienia na jakieś pozostałości tych prawdziwych ostatnich wspólnych przodków dla dużych grup organizmów jest po prostu bardzo, bardzo niewielkie. Biorąc zresztą pod uwagę najróżniejsze czynniki, w tym to, jak mało prawdopodobne jest w ogóle zachowywanie się pozostałości organizmów żywych, jak mało prawdopodobny jest proces powstawania skamieniałości. Zatem te dwie rzeczy trzeba od siebie odróżniać. To znaczy, czym innym jest dyskusja na temat tego, czy jakaś tam skamieniałość to skamieniałość tego brakującego ogniwa w wąskim tego słowa znaczeniu. Z punktu widzenia świadectw na rzecz teorii ewolucji to nie ma tak naprawdę większego znaczenia. To, co jest tym podstawowym świadectwem na rzecz teorii ewolucji, jeśli chodzi o zapis kopalny, to fakt, że znajdujemy tam, gdzie powinny się znajdować, szczątki organizmów mających cechy należące do różnych dużych grup organizmów, a więc odnajdujemy formy przejściowe. Są oczywiście takie skamieniałości jak w przypadku dokumentacji ewolucji człowieka, gdzie rzeczywiście znajdujemy pozostałości organizmów, które mają cechy przejściowe w ścisłym tego słowa znaczeniu. Czyli np. znajdujemy szkielety gatunków w okolicach ostatniego wspólnego przodka ludzi i szympansów, które mają wielkość puszki mózgowej mniejszą od objętości puszki mózgowej współczesnego człowieka, ale większą aniżeli ta, którą mają współczesne szympansy.
K.G.: Kiedy rozmawia się o ewolucji człowieka, wobec zarzutów, które ciągle się pojawiają, że „ja to nie pochodzę od małpy”, czasami mówi się: nie, nie, to nie jest tak, że pochodzimy od małpy, tylko z małpami mamy wspólnego przodka. Pochodzimy od małpy czy nie?
A.K.: Pochodzimy od organizmów, które są wspólnymi przodkami dla nas i dla współcześnie żyjących małp. Myślę, że to jest najtrafniejsze ujęcie tego zagadnienia.
K.G.: A ten wspólny przodek nie był małpą?
A.K.: Był wspólnym przodkiem współcześnie żyjących małp i ludzi. Przyjrzyjmy się jeszcze raz twierdzeniu, że pochodzimy od małpy: w ścisłym tego słowa znaczeniu pochodzimy od gatunku, który jest wspólnym przodkiem dla nas, współczesnych ludzi i współcześnie żyjących małp. W szczególności pochodzimy od organizmu, który jest wspólnym przodkiem dla nas i dla współcześnie żyjących szympansów. Więc ściśle rzecz biorąc, nie pochodzimy od małp, to znaczy, ani od szympansów, ani od goryli itd., lecz od wspólnych przodków. To jest pierwsza uwaga. Druga uwaga jest związana z relacjami podobieństwa – jeśli wziąć pod uwagę współczesne małpy, takie jak szympansy i goryle z jednej strony, a z drugiej ludzi, to nie ulega wątpliwości, że istnieją istotne podobieństwa w posiadanych przez nas cechach, które zresztą są zupełnie zrozumiałe, jeżeli weźmiemy pod uwagę, jak stosunkowo niedawno w skali geologicznej oddzieliliśmy się od linii ewolucyjnej prowadzącej do współczesnych szympansów. Nie ulega jednak wątpliwości, że także z małpami dzieli nas wiele różnic. Natomiast wracając do twierdzenia, czy pochodzimy od małpy, można je interpretować w następujący sposób – i wtedy już będzie to twierdzeniem prawdziwym, ale nie będzie twierdzeniem ściśle biologicznym. Mianowicie można to twierdzenie zinterpretować tak, że np. ostatni wspólny przodek współczesnych ludzi i szympansów jednak bardziej przypominał małpy niż nas. W szczególności, jeżeli weźmiemy pod uwagę takie cechy, które są nam szczególnie drogie, które uznajemy za stanowiące o naszej wyjątkowości.
K.G.: No to ten ostatni wspólny przodek ich nie miał, bo szympans też by je miał.
A.K.: Nie musiałby ich mieć. Natomiast raczej ich nie miał. Nikt nie twierdzi, że ostatni wspólny przodek dla ludzi i szympansów np. władał językiem czy dokonywał jakichś spektakularnych wynalazków, czy cechował się podobnymi możliwościami intelektualnymi jak te, którymi cechują się współcześni ludzie itd. Więc pod względem tych cech, które oceniamy jako wyjątkowe w naszym gatunku, z pewnością wspólny przodek, o którym tutaj mówimy, był bardziej podobny do współczesnych szympansów aniżeli do ludzi. I w tym nietechnicznym, niebiologicznym sensie możemy stwierdzić, że pochodzimy od małpy. Ale zawsze trzeba zdawać sobie sprawę z tego, jaki konkretny sens musimy nadać temu twierdzeniu, aby uznać, że jest ono prawdziwe.
K.G.: Są jeszcze takie bardzo klasyczne zarzuty, mianowicie jak w wyniku losowości miałyby powstać tak złożone rzeczy, jak ludzki mózg, oko, motyle, których skrzydła upodabniają się do oczu drapieżników. Jak sobie poradzić z tym zarzutem? Czy może – jak biologia na ten zarzut odpowiada? I czy istotnie ewolucja zachodzi w sposób wyłącznie losowy?
A.K.: To jest jakieś wielkie nieporozumienie. Mechanizm ewolucji pod postacią doboru naturalnego jest antonimem mechanizmu losowego. To znaczy, dobór naturalny faworyzuje organizmy lepiej przystosowane do warunków swojego środowiska. A więc te organizmy, które pozostawiają większą liczbę potomstwa, mają cechy stanowiące o ich lepszym przystosowaniu do warunków środowiska. I już to wystarczy do konstatacji, że ten podstawowy mechanizm ewolucji nie jest mechanizmem losowym. Oczywiście we współczesnej teorii ewolucji wyróżnia się także losowe mechanizmy zachodzenia zmian ewolucyjnych, takich jak np. dryf genetyczny. Tyle że z filozoficznego punktu widzenia one są nieinteresujące, ponieważ nie prowadzą do ewolucji złożonych cech adaptacyjnych. Jedynym mechanizmem ewolucji, który jest w stanie wytworzyć adaptację, a więc te złożone cechy, które tak nas fascynują, jest dobór naturalny. To, co jest losowe w całym tym procesie ewolucji, to źródła zmienności, a więc mutacje mają charakter losowy. Mutacje, które stanowią modyfikacje zapisu genetycznego, a w konsekwencji cech będących rezultatem zapisu genetycznego, mają rzeczywiście charakter losowy. Czyli ten materiał, na którym w sposób nielosowy operuje dobór naturalny, ma charakter losowy. Więc mutacja jako źródło zmienności ma charakter losowy. Natomiast mechanizm ewolucji, jakim jest dobór naturalny, nie. Przy czym istotny jest też sens pojęcia losowości, gdy mówimy o losowości mutacji. Twierdzenie o losowości mutacji głosi tylko tyle, że prawdopodobieństwo zajścia mutacji nie zależy od tego, czy mutacja ta okaże się korzystna, czy neutralna, czy szkodliwa. Innymi słowy, gdyby jakaś mutacja, która byłaby mutacją korzystną, miałaby być mutacją niekorzystną, to i tak by zaszła. Więc tego konkretnie dotyczy twierdzenie o losowości mutacji. Mutacje nie mają charakteru kierunkowego.
Natomiast wracając do problemu, który pani podniosła, np. motyla – rozwiązanie takich zagadek polega po prostu na zwróceniu uwagi na to, że każdy krok w ewolucji jakiejś złożonej cechy, czy to takiego, a nie innego ubarwienia motyla, czy oka, musi mieć charakter przystosowawczy. Czyli organizmy, które mają daną zmianę, muszą po prostu w lepszy sposób radzić sobie w walce o przetrwanie. Kiedy rozpiszemy sobie każdą z takich złożonych adaptacji na szereg drobnych zmian, z których każda będzie miała charakter zmiany przystosowawczej, to będziemy mogli wyjaśnić ewolucję takich złożonych cech. I co więcej, nie chodzi tutaj o jakąś zupełnie teoretyczną czy fikcyjną sekwencję kroków, bo my w ewolucji tych złożonych cech, w szczególności takich jak oczy czy ubarwienie motyla, takimi sekwencjami dysponujemy. Wiemy, w jaki sposób przebiegała ewolucja oczu. Zresztą oczy wyewoluowały wielokrotnie, równolegle, niezależnie od siebie.
K.G.: Ośmiornice mają podobne do naszych, ale lepsze. Zawsze mi się to bardzo podobało, bo nie widzą do góry nogami, tylko normalnie.
A.K.: Ośmiornice mają o tyle lepsze oczy, że unerwienie siatkówki jest za komórkami światłoczułymi, a więc bliżej mózgu, podczas gdy nasze oczy nie są pod tym względem najlepszym projektem. Unerwienie komórek światłoczułych jest bliżej źródła światła aniżeli mózgu. W związku z tym to unerwienie musi w pewnym miejscu przebijać siatkówkę, by ta wiązka nerwów mogła dotrzeć pod postacią nerwu wzrokowego do mózgu. A więc można powiedzieć, że nasza siatkówka jest zainstalowana tyłem do przodu.
K.G.: Ciekawe, że poprawki tego typu rozwiązań w ewolucji raczej się nie zdarzają, o ile dobrze rozumiem. To znaczy – działa? To działa, wystarczy. Trochę taka prowizorka i ekonomia tutaj się pojawiają.
A.K.: Musi działać wystarczająco dobrze, biorąc pod uwagę istniejące warunki środowiska i w szczególności konkurencję. Jeżeli jest to w danej niszy ekologicznej wystarczająco dobre rozwiązanie, to nawet jeśli nie jest rozwiązaniem optymalnym, to będzie podtrzymywane przez dobór naturalny. I do żadnych dalej idących zmian wcale może nie dochodzić. Zwłaszcza że to, czy do jakichś tego typu zmian, a więc zmian, które służą jakiemuś technicznemu polepszeniu jakiejś cechy, może nie dojść wskutek bardzo różnych czynników, np. niewystąpienia wymaganych mutacji, których zajście jest konieczne do jakiegoś procesu udoskonalenia danej cechy. Tak że różne czynniki mogą stać za takim suboptymalnym charakterem posiadanych przez organizmy żywe cech. Zresztą ten suboptymalny charakter wielu cech posiadanych przez organizmy żywe to są bardzo ciekawe przykłady, które są podstawowym argumentem przeciwko kreacjonizmowi. I to też jest taka zmiana, do której doszło w toku tego, jak zaczęliśmy lepiej poznawać organizmy żywe.
K.G.: Czyli gdyby ktoś projektował, to zaprojektowałby lepiej?
A.K.: To jest mało powiedziane. Niektóre z tych rozwiązań są naprawdę kuriozalne. Może jakimś szczególnie kuriozalnym nie jest rozwiązanie odwrócenia tyłem do przodu siatkówki ludzkiego oka, ale niewątpliwie żaden inżynier by tego w ten sposób nie zrobił.
K.G.: To proszę w takim razie powiedzieć, jakie są jeszcze przykłady czasami kuriozalnych rozwiązań?
A.K.: Jednym z takich moich ulubionych przykładów tzw. niedoskonałości projektu jest obecność kanałów pachwinowych u mężczyzn. Tymi kanałami w toku rozwoju płodowego męskie jądra schodzą do worka mosznowego. A więc nie pozostają w jamie brzusznej, tylko schodzą niżej. Kanały pachwinowe są poważnym problemem. To znaczy, w szczególności były takim problemem, zanim nauczyliśmy się operować przepukliny pachwinowe. Ponieważ właśnie dręczące wielu mężczyzn przepukliny są rezultatem obecności tych osłabionych miejsc w jamie brzusznej, którymi w toku rozwoju płodowego jądra schodziły z jamy brzusznej do worka mosznowego.
K.G.: A mogłyby być po prostu w tym worku od razu?
A.K.: Oczywiście. Zwłaszcza że zanim nauczyliśmy się operować przepukliny pachwinowe, bywały przyczynami śmierci mężczyzn. Zatem jaki projektant zdecydowałby się na takie pokrętne rozwiązanie, jeśli mógłby przecież rozwój ludzkich jąder od samego początku zaprojektować w worku mosznowym? Z kolei, jeśli przyjrzymy się obecności kanałów pachwinowych z perspektywy ewolucyjnej, to naturalnie ich obecność nie jest niczym dziwnym, ale z pewnością z inżynierskiego punktu widzenia jest to istotna niedoskonałość. Jest pewna ironia w tych kolejnych odkryciach – bo to jest tylko jeden z całego mnóstwa podobnych przykładów – z tego względu, że przed rozwojem teorii ewolucji, w szczególności w ramach tzw. teologii naturalnej z końca XVIII wieku, doskonałość organizmów traktowano jako argument na rzecz istnienia Boga. Stwierdzano, że te chodzące mechanizmy zegarowe w postaci organizmów żywych wymagają wyjaśnienia przez odwołanie do istnienia boskiego zegarmistrza, który je zaprojektował. Właśnie ta doskonałość organizmów żywych była argumentem na rzecz istnienia Boga. Była taką podstawą dowodów teologicznych na rzecz jego istnienia. Wraz z tym, jak zaczęliśmy poznawać organizmy żywe, okazało się, że te zegarki nie są wcale takie doskonałe i na pewno nie mają takich cech, których byśmy oczekiwali, gdyby miały być zaprojektowane przez boskiego zegarmistrza.
K.G.: Kreacjonizm jest trudny do obrony. Ale mamy też coś takiego jak inteligentny projekt. Ja go rozumiem tak, że jest tutaj zgoda na to, że mamy mechanizmy ewolucyjne, tylko że zostały one zaprojektowane po to, żeby z tego wszystkiego wyewoluował człowiek. Nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem te założenia, bardzo proszę o ich zreferowanie i odniesienie się do tego. Czy to nie jest po prostu kompromis?
A.K.: To nie jest treść teorii inteligentnego projektu. To jest raczej taka koncepcja zaprojektowanych praw, którą sugerował sam Darwin. Różnica polega na tym, że inteligentny projekt czy teoria inteligentnego projektu to jest tak naprawdę kreacjonizm w przebraniu. Na czym takie teorie polegają? Wskazuje się na to, że istnieją cechy organizmów żywych, które mają taki poziom złożoności, że wyjaśnienie ich w kategoriach ewolucyjnych po prostu nie jest możliwe i w związku z tym wymagają dla swojego wyjaśnienia odwołania się do istnienia jakiegoś inteligentnego projektanta. Różnica między tradycyjnym kreacjonizmem a teoriami inteligentnego projektu polega na tym, że w teoriach inteligentnego projektu rezygnuje się z dalszej identyfikacji tego inteligentnego projektanta. Więc w szczególności nie utożsamia się go z Bogiem religii chrześcijańskiej, w ramach tradycyjnego kreacjonizmu. Tradycyjny kreacjonizm w zasadzie odwoływał się do tego samego typu argumentów, ale zarazem wiązał istnienie tych cech z istnieniem konkretnego boskiego projektanta, a mianowicie np. Boga religii chrześcijańskiej. I w ogóle tradycyjny kreacjonizm przede wszystkim wychodził od Biblii. To znaczy, oczywiście był wspierany przez takie argumenty, o których wspomniałem, ale przede wszystkim wychodził i wychodzi po dziś dzień, jeśli chodzi np. o kreacjonistów młodej Ziemi, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, od literalnie interpretowanego opisu biblijnego. A więc opisu zawartego w księdze traktowanej jako święta, ale przecież nie przez wszystkich wierzących ludzi – muzułmanów itd.
Natomiast w teoriach inteligentnego projektu rezygnuje się z tego konkretnego osadzenia opisu stworzenia czy tego procesu inteligentnego projektowania. Rezygnuje się z jego osadzenia w jakimś konkretnym źródle w postaci Biblii. Nie identyfikuje się tego inteligentnego projektanta z bogiem jakiejś konkretnej religii, a jedynie wskazuje się na to, że postulowanie istnienia takiego inteligentnego projektanta jest konieczne do tego, by wyjaśnić złożoność pewnych cech. Przy czym zestaw tych cech także uległ swoistej ewolucji. O ile faktycznie w XIX wieku odwoływano się głównie do skrzydła, do oka, tak w rezultacie ogromnych sukcesów eksplanacyjnych współczesnej teorii ewolucji wskazuje się jednak na inne cechy, których poziom złożoności jest tak duży, że nie mogą być one wyjaśnione w ramach teorii ewolucji. A więc np. mówi się o szlaku krzepnięcia krwi albo o jakichś innych szlakach metabolicznych, że to one nie mogłyby powstać w toku ewolucji na drodze doboru naturalnego, że to ich istnienie z racji tego ogromnego stopnia złożoności, jakie te procesy cechuje, wymaga odwołania do istnienia inteligentnego projektanta. Natomiast po to, żeby nadać jakieś pozory naukowości teorii inteligentnego projektu, abstrahuje się od zakorzenienia owego postulowanego inteligentnego projektanta w jakiejś konkretnej religii czy jego identyfikacji z bogiem jakiejś konkretnej religii. Właśnie po to, żeby na potrzeby promocji antyewolucjonizmu i w gruncie rzeczy na potrzeby propagowania fundamentalizmu religijnego, żeby jednak temu antyewolucjonizmowi nadać jakieś pozory naukowości.
Natomiast wracając do tej koncepcji, o której pani mówiła, jest to oczywiście teoria, którą można określić mianem teorii zaprojektowanych praw. I to jest często taka koncepcja, którą przyjmują ludzie wierzący, którzy zarazem nie chcą ignorować osiągnięć współczesnej nauki. Zresztą był to jeden z argumentów wykorzystywanych przez Darwina. Otóż Darwin pod wieloma względami i w wielu sensach chciał zostać Newtonem biologii. I argumentował m.in. w następujący sposób: przecież zgadzamy się, że Bóg nie kieruje bezpośrednio ruchami planet czy procesami fizycznymi, mechanicznymi, które zachodzą w świecie. Kieruje nimi pośrednio, za pośrednictwem zaprojektowanych przez siebie praw. W ramach nauki staramy się tę treść boskich praw odkryć, w szczególności w fizyce. Więc gdy np. broniono mechaniki Newtonowskiej, to przecież nie było konieczności bronienia jej przeciwko jakimś zarzutom kreacjonistycznym, ponieważ w zasadzie wszyscy zgadzali się co do tego, że ta nauka i teoria Newtona po prostu odkrywa przed nami treść praw, jakie w momencie stworzenia Bóg nadał światu. I Darwin starał się ugruntować autonomię biologii w podobnego typu argumentacji. To znaczy, skoro bez żadnego problemu przyjmujemy to do zjawisk fizycznych czy astronomicznych, dlaczego analogicznej perspektywy nie możemy przyjąć dla procesów biologicznych? Dlaczego nie uznać, że Bóg nie stworzył każdego gatunku z osobna, bezpośrednio, tylko że cały proces wyłaniania się biosfery jest procesem, który dokonuje się na mocy nadanych światu biologicznemu przez Boga praw? I na gruncie takiej interpretacji teoria ewolucji, tak jak mechanika Newtonowska, byłaby odkryciem treści tych boskich praw stworzenia. To oczywiście wymagało odejścia od literalnej interpretacji Biblii, ale to tylko tyle.
Ta próba zapewnienia autonomii badaniom biologicznym wobec oporu kreacjonistów znajduje współczesne kontynuacje. Bo w istocie wielu ludzi wierzących w ten sposób godzi swoje przekonania religijne z teorią ewolucji – że teoria ewolucji na drodze doboru naturalnego to po prostu boskie prawo stworzenia. Co więcej, można znajdować pewne podstawy dla takiego poglądu w samej Księdze Rodzaju. W tejże księdze mamy de facto dwa opisy stworzenia. Z jednej strony stwierdza się, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo – ma to zaświadczać o tym szczególnym statusie ludzi w porównaniu z innymi organizmami żywymi, ale z drugiej strony przecież znajdujemy tam taki fragment, że Bóg stworzył człowieka z prochu ziemi. No i ten proch jest wykorzystywany jako metafora procesu ewolucji. A więc jest wykorzystywany jako metafora pewnego materialistycznego procesu prowadzącego do powstania człowieka. I tego rodzaju pogląd znajduje pewną akceptację np. w oficjalnej doktrynie Kościoła Katolickiego. Kościół ten, przynajmniej oficjalnie, w przeciwieństwie do kościołów ewangelickich, radykalnych odłamów protestantyzmu do pewnego stopnia akceptuje teorię ewolucji i to właśnie w ramach takiej interpretacji zaprojektowanych praw – przy czym trzeba tu od razu dodać, że naturalnie nawet Kościół Katolicki nie uznaje wystarczalności czy w ogóle adekwatności teorii ewolucji dla wyjaśnienia tych aspektów naszej sfery mentalnej, którą w ramach światopoglądu religijnego określa się mianem duszy. Ale jeśli chodzi o powstanie naszych ciał, to dlaczego Bóg nie miałby wybrać jako narzędzia stworzenia procesu ewolucji? Naturalnie ten pogląd ma wiele słabych punktów. Możemy w różny sposób próbować go podważać, w szczególności wskazując na to, że pytanie, na ile mechanizm doboru naturalnego, który na gruncie współczesnej biologii jest motorem procesu ewolucji biologicznej, jest do pogodzenia z tą nieskończoną boską dobrocią? Przecież mechanizm doboru naturalnego jest mechanizmem w swoich manifestacjach dość okrutnym.
K.G.: Ale to już pan dodaje cechy boskiej istocie.
A.K.: Oczywiście, ale cechy powszechnie np. w ramach doktryny chrześcijańskiej akceptowane. Bóg ma takie przymioty jak przymioty wszechmocy, wszechwiedzy, nieskończonej dobroci.
K.G.: Jeśli chodzi jeszcze o kwestie projektanta czy może interwencji boskiej, to część osób zwraca uwagę na to, że może po prostu samo powstanie kodu genetycznego jest jakąś interwencją, bo prawdopodobieństwo powstania czegoś takiego jak kod genetyczny… Jak to się mówi, kody się raczej pisze, niż, że one powstają. Część osób gdzieś tutaj zostawia jeszcze miejsce dla tej boskiej czy projektanckiej interwencji.
A.K.: To jest taka nieprzekonująca strategia Boga-zapchajdziury.
K.G.: Część osób chce sobie uratować czy pogodzić swoje poglądy.
A.K.: Ale myślę, że powinna to czynić na odpowiednio ogólniejszej płaszczyźnie filozoficznej, ponieważ taka próba wyjaśniania Panem Bogiem wszelkich kwestii, które są przedmiotem aktualnych badań i na które być może nie znamy jeszcze przekonujących odpowiedzi, tego rodzaju strategia w przeszłości, jak wiemy, kończyła się wyłącznie kolejnymi porażkami tak myślących ludzi, gdyż nauka ma to do siebie, że te odpowiedzi z czasem się znajduje. To, co faktycznie było trudne do wyjaśnienia w XIX wieku, czyli np. ewolucja oka, jest czymś, co bez trudu wyjaśniamy dzisiaj. I tak może być ze wszystkimi tymi rzekomymi niejednokrotnie lukami, w które ludzie o światopoglądzie religijnym próbują wpychać Boga. To znaczy, próbują argumentować, że właśnie dla wyjaśnienia tego potrzebujemy jakiejś boskiej interwencji. Bardziej do mnie przemawia – gdybym miał w ogóle zastanawiać się nad tym, w jaki najbardziej wiarygodny sposób ratować światopogląd religijny wobec ekspansji wyjaśnień ewolucjonistycznych, to taka koncepcja zaprojektowanych praw wydaje mi się jednak znacznie lepsza i odporniejsza na możliwą przyszłość nauki, czyli na możliwe przyszłe odkrycia naukowe.
K.G.: To zupełnie na koniec: jedna z patronek pisze tak – i jest to temat, który się często pojawia: „Skoro higiena, jedzenie i medycyna poszły w górę tak mocno, że przeżywają osoby, które np. pięćdziesiąt lat temu by nie przeżyły, skoro te osoby mogą się rozmnażać, skoro więcej niż kiedyś par o potencjale rozrodczym decyduje się na świadomą bezdzietność lub ograniczoną dzietność, to czy nie mamy do czynienia z zablokowaniem doboru naturalnego?”. Jak pan to widzi?
A.K.: Niewątpliwie mamy do pewnego stopnia, choćby w zakresie tych zjawisk, o których była mowa. Jest rzeczą niewątpliwą, że ludzka działalność, zmiany zachodzące przynajmniej w świecie Zachodu, zmiany społeczne wpływają w jakimś stopniu na proces ewolucji naszego gatunku, np. ta okoliczność, która była wspomniana w pytaniu, że ludzie skądinąd przecież bardzo często dobrze sytuowani, dobrze zakorzenieni we współczesnym świecie, wykształceni np. rezygnują z reprodukcji. Nie zakładają rodzin albo nawet zakładając rodziny, nie decydują się na dzieci itd. Wiadomo, że tego rodzaju decyzje wpływają na ewolucję naszego gatunku. Natomiast z pewnością mechanizmem tych zmian nie jest dobór naturalny. No bo co stanowi istotę tego mechanizmu, jakim jest dobór naturalny? To, że większą liczbę potomstwa pozostawiają po sobie, średnio rzecz biorąc, organizmy, które są lepiej przystosowane do warunków środowiska. I to, rzecz jasna, w dobie np. rozwoju medycyny i powszechnego dostępu do opieki zdrowotnej, przynajmniej w pewnych częściach świata, nie jest już prawdą. Więc w tym zakresie ten mechanizm faktycznie nie jest mechanizmem doboru naturalnego. Zatem tak, z jednej strony można powiedzieć, że przemiany społeczne, także związane z postępem medycyny mają w jakimś tam stopniu wpływ na ewolucję naszego gatunku, ale mechanizm tego wpływu nie jest oczywiście doborem naturalnym. To nie dobór naturalny wpływa w ten sposób w tym zakresie na ewolucję naszego gatunku. Choć to nie znaczy, że dobór naturalny już w ogóle nie ma żadnego udziału w ewolucji naszego gatunku. Jak najbardziej ma i to wciąż bardzo duży, ale w tym zakresie wpływu na ewolucję, który był przedmiotem pani pytania, mechanizmem tej ewolucji w tym jej fragmencie nie jest dobór naturalny. Można się zastanawiać, czy tym mechanizmem nie jest jakiś mechanizm analogiczny do doboru naturalnego. Jak wiadomo, Darwin odwoływał się, także w argumentacji na rzecz swojej teorii, do doboru sztucznego. Fakt, że dobór sztuczny, a więc hodowla np. zwierząt wydawała się Darwinowi mechanizmem analogicznym do postulowanego przez niego mechanizmu doboru naturalnego, odgrywała istotną rolę w jego argumentacji na rzecz tej teorii. Cały pierwszy rozdział jego głównego dzieła poświęcony jest właśnie doborowi sztucznemu. Więc można byłoby się zastanawiać w kontekście pani pytania, czy może – chociaż nie mamy tutaj do czynienia z doborem naturalnym w zakresie tych zjawisk, które są teraz przedmiotem naszej uwagi – to może jest tutaj jakiś mechanizm analogiczny do doboru naturalnego. Ale nie wydaje mi się, aby można było to tak klasyfikować.
K.G.: Niektórzy mówią wprost, że ewolucja człowieka się zatrzymała. To chyba zbyt daleko idące.
A.K.: Nie widzę powodu ani żadnej racji za takim twierdzeniem. Pamiętajmy, że procesy ewolucyjne zachodzą w horyzoncie czasowym, który jest nieporównywalnie dłuższy od życia ludzkiego, a także nawet od całego okresu naszej historii. Mam na myśli historię ludzkości.
K.G.: Jak pan mówi o tym, że procesy ewolucyjne są widoczne w długiej perspektywie, to rzecz jasna, jest to racja, ale też przecież obserwujemy takie mechanizmy mikroewolucji w krótszych terminach. Mieliśmy cały odcinek w Radiu Naukowym z profesor Martą Szulkin o tym, jak np. ptaki z tego samego gatunku żyjące w centrach miast a te, które żyją poza miastami, już mają odrobinę krótsze dzioby, są trochę mniejsze. Mrówki, które żyją w miastach, przeniesione do środowiska leśnego radzą sobie gorzej czy słynna historia tych ciem w Wielkiej Brytanii, które zwykle były białe i siadały sobie na brzozach, ale przyszła rewolucja przemysłowa, ubrudziła te brzozy i okazało się, że biała ćma na ciemnej brzozie jest łatwiejsza do zjedzenia, i nastąpiła względnie szybka zmiana – przyciemnienie tych skrzydeł. Więc jak to wszystko pogodzić?
A.K.: Naturalnie, że obserwujemy także zmiany mikroewolucyjne. Zresztą boleśnie się przekonujemy o zachodzeniu takich zmian, bo przecież uodparnianie się koronawirusa na kolejne szczepionki jest przykładem niczego innego jak właśnie procesu ewolucyjnego. W ogóle nabieranie odporności, czy to przez różne szczepy bakterii, czy przez wirusy na stosowane przez nas środki lecznicze, czy to szczepionki, czy w przypadku bakterii antybiotyki są przykładami ewolucji w działaniu, tu i teraz. I co więcej, takiej ewolucji, której zachodzenie wiele nas kosztuje.
K.G.: Czyli mamy tę ewolucję i krótkoterminową, i tę w bardzo szerokiej perspektywie.
A.K.: Tak, bo to oczywiście zależy także od tego, jak długo trwają pokolenia poszczególnych gatunków organizmów. Jeśli chodzi o pokolenia mikroorganizmów, to oczywiście jedno pokolenie trwa w wielu przypadkach bardzo krótko – powiedzmy, dwadzieścia minut. W związku z tym ten proces ewolucyjny, proces kształtowania się określonych cech, np. tych, które stanowią o odporności bakterii na stosowane przez nas antybiotyki, mogą wyewoluować stosunkowo szybko właśnie z uwagi na szybką wymianę pokoleń. Pokolenia te trwają bardzo krótko w porównaniu do ewolucji człowieka – jednak pokolenia ludzkie liczymy w dekadach, a nie w minutach. W związku z tym także obserwacja zmian ewolucyjnych zachodzących w naszym gatunku nie będzie tak prosta, jak obserwacja tych zmian zachodzących np. wśród bakterii czy wirusów.
K.G.: Bardzo panu dziękuję za tę wyczerpującą wiele wątków rozmowę. Doktor habilitowany Adrian Kuźniar, filozof nauki z Wydziału Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i autor kanału na YouTube Bakcyl Filozofii. Dziękuję bardzo.
A.K.: Dziękuję bardzo.
***
Dziękuję uprzejmie za uwagę. Mam nadzieję, że czujecie się wyposażeni w zestaw argumentów w dyskusjach na temat teorii ewolucji. A te słowa nagrywam do was z Łodzi, gdzie jesteśmy z trzynastą podróżą Radia Naukowego, w której oczywiście zbieramy nagrania. Podróże po kraju z mikrofonami są możliwe dzięki patronom i patronkom. Patronite.pl/radionaukowe – zajrzyjcie tam, zobaczcie, jak to wygląda. A jeśli się wahacie od jakiegoś czasu, czy może zostać patronem, to czemu np. nie dziś? Dziękuję wszystkim, którzy wspierali nas wcześniej i którzy wspierają teraz. Naprawdę bez was nie byłoby nas. A kolejny odcinek numer dwieście dwadzieścia siedem będzie właśnie z Łodzi. Opowiemy o fenomenie Łodzi przemysłowej. Polecam już teraz, a tymczasem do usłyszenia.
Mam w domu i lubię sobie podczytywać Podróż na okręcie „Beagle”, którą niedawno ładnie wydało wydawnictwo Marginesy. Na początku Darwin żałował, że wsiadł na statek (ojciec mu odradzał), gdyż okrutnie męczyła go choroba morska!
Dobrze jest też zajrzeć do oryginalnej pracy Darwina O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego czyli o utrzymywaniu się doskonalszych ras w walce o byt, polecam tę z przedmową prof. Januarego Weinera wydaną przez Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego
A już szczególnie polecam przewspaniałe eseje Stephena Jaya Goulda Niewczesny pogrzeb Darwina
Adiunkt w Zakładzie Filozofii Nauki na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Zainteresowania naukowe: metaetyka, filozofia nauki (zwłaszcza filozofia biologii), ontologia, epistemologia i etyka normatywna. Popularyzator nauki, różne zagadnienia filozoficzne omawia na swoim youtubowym kanale „Bakcyl filozofii”.