Otwórz schowek Brak ulubionych odcinków
Powrót człowieka na Księżyc – czym ryzykują współcześni astronauci? | dr Anna Fogtman

Powrót człowieka na Księżyc – czym ryzykują współcześni astronauci? | dr Anna Fogtman

Nr 117
Pobierz Dodaj do ulubionych

Udostępnij odcinek

Nr 117
Pobierz Dodaj do ulubionych

Udostępnij odcinek

Dodaj do ulubionych
Pobierz odcinek

Udostępnij odcinek

dr Anna Fogtman

dr Anna Fogtman

Biolożka, biotechnolożka. Pracuje w Europejskim Centrum Astronautów (EAC) w Kolonii. Zainteresowania badawcze: ocena ryzyka zdrowotnego astronautów podczas misji eksploracyjnych, promieniowanie kosmiczne i jego wpływ na organizm ludzki, ochrona przed promieniowaniem kosmicznym.

Misja Artemis ma doprowadzić do ponownego stanięcia człowieka na Księżycu. Z kolei stacja Gateway krążąca w przyszłości wokół satelity naszej planety będzie działać podobnie jak Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Astronauci i astronautki będą tam mieszkać i prowadzić badania. Gateway ma być też stacją przesiadkową do dalszych podróży kosmicznych.

Dr Anna Fogtman również chciała polecieć w kosmos. Przeszła pierwszy etap niedawnej rekrutacji w Europejskiej Agencji Kosmicznej, co udało się raptem 7% kandydatów i kandydatek. – Widok musi być niesamowity, choć robota ryzykowna – mówi z uśmiechem w Radiu Naukowym. – Znam te czynniki ryzyka i umiem nimi zarządzać – dodaje. A niebezpieczeństw i niedogodności w czasie lotu w kosmos jest sporo. Przede wszystkim wystawienie na działanie promieniowania kosmicznego (przed którym na Ziemi jesteśmy w większości chronieni), a które zwiększa ryzyko nowotworów, do tego pojawiają się ubytki w masie mięśniowej, kostnej (dlatego trzeba mocno ćwiczyć), pojawiają się zmiany w układzie krwionośnym. Prawie nikomu nie udaje się uniknąć choroby kosmicznej, czyli nudności i wymiotów.

Z dr Anną Fogtman tuż po nagraniu

Dr Anna Fogtman jak mało kto na świecie doskonale rozumie, co dzieje się z organizmem człowieka w przestrzeni kosmicznej. Pracuje dla ESA – European Space Agency w Europejskim Centrum Astronautów w Kolonii. Między innymi tam dba się o jak największe bezpieczeństwo astronautów i astronautek. W dużo większym stopniu niż pół wieku temu.

– Misja Apollo to było rzucenie się na głęboką wodę, wyścig kosmiczny. Szanse powrotu pilotów były 50 na 50 – mówi dr Fogtman. – Dziś już nie możemy sobie na to pozwolić – podkreśla.  

W podcaście rozmawiamy o manekinach, które mają polecieć w misji Artemis I, o tym, kto i jak je zbudował, a także dlaczego są kobiecego kształtu. Usłyszycie też o kosmicznej diecie i badaniach psychologicznych, a także czy można pić alkohol na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Bardzo polecam!

 

TRANSKRYPCJA

INTRO

Anna Fogtman: To był wyścig kosmiczny, który miał na celu dotarcie na powierzchnię Księżyca. Oni sobie dobrze z tego sprawę zadawali, że jest w zasadzie pięćdziesiąt procent szans na to, że nie wrócą

Karolina Głowacka: Tak było ponad pół wieku temu w czasie wyścigu kosmicznego, który doprowadził do lądowania człowieka na Księżycu. Dziś, gdy naukowcy szykują się do ponownego wysłania ludzi na naszego satelitę, nie ma zgody na tak wysokie ryzyko. W tym odcinku, wraz z ekspertką zajmującą się biologicznym przetrwaniem astronautów w kosmosie, prześledzimy ryzyka zdrowotne tego niełatwego, ale i fascynującego, przyznacie, zawodu. Nazywam się Karolina Głowacka, to jest Radio Naukowe. Jeśli podoba Wam się ten podcast zapraszam do dobrowolnego wsparcia na patronite.pl/radionaukowe. A tymczasem zaczynamy, odcinek numer 117

***

K.G.: Studio Radia Naukowego odwiedziła doktor Anna Fogtman z Europejskiej Agencji Kosmicznej. Dzień dobry.

A.F: Dzień dobry.

K.G.: Specjalistka od załogowej eksploracji kosmosu z biologicznej perspektywy. Bardzo się cieszę, że się udało, bo na co dzień doktor Anna Fogtman pracuje w Kolonii w Europejskim Centrum Astronautów. Będziemy rozmawiać o ludziach w kosmosie w związku z nowymi misjami kosmicznymi. Jeszcze tylko dodam, że można cię znać z Radia Naukowego z Letniej Akademii Młodych Umysłów.

A.F.: Można.

K.G.: Dzielnie odpowiadałaś na pytania dzieci. W przestrzeni publicznej mówi się teraz coraz głośniej o powrocie na Księżyc, o stacji kosmicznej wokół Księżyca. Uporządkujmy, proszę, tę misję. Artemis, Gateway – jak to będzie wyglądało w przyszłości?

A.F.: Artemis i Gateway to są dwa odrębne programy. Artemis jest programem NASA dedykowanym powrotowi człowieka na Księżyc. Są takie plany, żeby to był program współdziałający z programem Gateway, ale nie musi. Czyli bez programu Gateway cały czas cele tego programu mogłyby zostać spełnione z wykorzystaniem innych części lotu na Księżyc aniżeli Gateway.

A Gateway to program dedykowany budowie stacji orbitującej wokół Księżyca, czyli to jest taka siostra Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, która będzie poruszała się nie wokół Ziemi, tylko wokół Księżyca. I jest to program partnerski czterech agencji kosmicznych – oczywiście NASA i Europejskiej, Japońskiej oraz Kanadyjskiej Agencji Kosmicznej. I to będzie stacja orbitująca, na którą będą regularnie latały załogi, tak, jak na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Niestety w najbliższej przyszłości nie będzie to stacja cały czas zamieszkiwana, tak jak jest to w przypadku Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, na niskiej orbicie okołoziemskiej, ale niewykluczone, że może w następnym dziesięcioleciu te wizyty będą częstsze. Dzisiaj planujemy takie misje na około trzydzieści dni, raz w roku.

K.G.: Trzydzieści dni, raz w roku – będziemy potem mówić również o tym, dlaczego tak jest. Bo to jest też kwestia zdrowotna przebywania w trochę innej przestrzeni kosmicznej niż ta, w której jest Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Czyli Gateway będzie sobie krążyć wokół Księżyca, ale ma też powstać baza bezpośrednio na Księżycu. I to jest rzecz, w którą ESA również jest zaangażowana?

A.F.: Takich konkretnych planów jeszcze nie ma ani po stronie Amerykanów, ani po stronie Europejczyków, ani po stronie żadnej innej agencji kosmicznej. Oczywiście marzy nam się powstanie takiej bazy, takiego habitatu na powierzchni Księżyca, do którego regularnie astronautki i astronauci będą podróżowali. Dzisiaj w naszych konkretnych planach powrotu na Księżyc w tym dziesięcioleciu na pewno taki habitat jeszcze nie powstanie. Nie ma konkretnych planów budowy, nie ma planów inżynieryjnych, nie ma nawet konceptu. Są natomiast pomysły, życzenia i bardzo, bardzo dalekosiężne plany, ale od tego się zaczyna. Tak że myślę, że będzie to niezbędny element takiej stałej, zrównoważonej obecności człowieka na Księżycu, ale pewnie w następnym dziesięcioleciu.

K.G.: A kiedy Gateway ma ruszyć?

A.F.: Gateway rusza w zasadzie już. Te pierwsze elementy stacji już powstają w momencie, w którym się spotykamy. I zostaną wyniesione na orbicie już za dwa, trzy lata. Oczywiście to zależy od dostępności rakiet – z tym, jak wiadomo, jest pewien problem. Natomiast to jest w planach za dwa, trzy lata i uważam, że zawsze musimy myśleć o przesunięciach ze względu na pogodę, na opóźnienia, na konflikty, które wpływają np. na produkcję części, no ale niewątpliwie to będzie następne kilka lat.

K.G.: No właśnie, te opóźnienia. Sami przecież byliśmy świadkami, jak biedna misja Artemis 1 już dwa razy nie dała rady wylecieć. Wiesz może, kiedy się uda? Będzie do trzech razy sztuka?

A.F.: Ja myślę, że najmądrzejsi mędrcy ze wszystkich agencji kosmicznych tego nie wiedzą. Bardzo byśmy chcieli. Tak naprawdę ta misja Artemis miała już wystartować kilka ładnych lat temu, ale te opóźnienia, te problemy z rakietą się pojawiały i nadal się pojawiają, więc nie wiem. Mogę powtórzyć, że dzisiaj oficjalnym stanowiskiem NASA jest planowany wylot rakiety w listopadzie tego roku. Właśnie ze względu na to, że jest teraz sezon huraganowy, no i te problemy pogodowe na Florydzie wszystko zawsze komplikują. Czy tak się stanie? Mam nadzieję, trzymam kciuki, zobaczymy. Już nie mówię na pewno, ale liczę na to, że tak.

K.G.: Do trzech razy sztuka – jeśli chodzi o przysłowia, to to akurat lubię. Dlaczego w Artemis 1 mają lecieć manekiny? Bo najpierw mają polecieć manekiny, potem mają już polecieć astronauci i astronautki. Te manekiny będą pełne czujników? Po co to jest? Bo to przecież nie dekoracja.

A.F.: Ja bardzo się cieszę, że zadajesz to pytanie, bo akurat ta misja Artemis 1 jest bardzo szczególna, zwłaszcza w naszym europejskim kontekście, ponieważ my jako Europejska Agencja Kosmiczna wysyłamy tam pięć swoich przyrządów pomiarowych do pomiaru środowiska promieniowania jonizującego, które będzie obecne w kapsule załogowej. I w manekinach, które są projektem Niemieckiej Agencji Kosmicznej we współpracy z innymi partnerami, będą się znajdowały dozymetry.

Te manekiny to nie są zwykłe plastikowe manekiny, które widzimy na wystawach sklepowych – powinnam była od tego zacząć. To są manekiny, ale tylko i wyłącznie torsu człowieka, kształtu kobiecego, które są zbudowane z substancji, która przypomina gęstość kości. Takie manekiny wcześniej powstawały i czasami jeszcze nadal powstają z prawdziwej ludzkiej kości. Ich zaletą jest to, że to jest rzeczywiście odwzorowanie ciała człowieka, czyli innymi słowy, jeżeli promieniowanie dociera do takiej powierzchni, to w tych czujnikach, które znajdują się w środku manekinów, będziemy w stanie poznać dobrze promieniowanie, które dociera do organów wewnętrznych.

Natomiast wadą tego rozwiązania z wykorzystaniem wolontariuszek i wolontariuszy, którzy po zakończeniu swojego żywota i przejściu za tęczowy most, poświęcili się dla nauki, jest to, że ten manekin od manekina się różni, ponieważ ludzie się między sobą różnią. No i na misję Orion polecą torsy syntetyczne, które bardzo dobrze przypominają gęstość tkanek ludzkich. I właśnie tam w środku na pozycjach kluczowych organów wewnętrznych takich jak np. śledziona, serce już się znajdują dozymetry. Są to aktywne dozymetry, czyli takie urządzenia, które mierzą środowisko promieniowania w czasie rzeczywistym, czyli potrafią podać nie tylko dawkę, określić, jaka energia dotarła do tkanki, ale również, jaki był rozkład tej dawki w czasie. I to jest bardzo istotne z punktu widzenia misji księżycowych. I dodam tylko, że w środku znajdują się dozymetry, które są zbudowane na podstawie dozymetrów Europejskiej Agencji Kosmicznej.

K.G.: A dlaczego one są w kobiecym kształcie?

A.F.: Dlatego, że jeśli chodzi o wrażliwość kobiet na promieniowanie jonizujące w przestrzeni kosmicznej, mamy bardzo mało danych. Trzeba zacząć od tego, że jeszcze do zeszłego roku amerykańskie astronautki spędzały w przestrzeni kosmicznej do trzydziestu procent mniej czasu niż mężczyźni ze względu na to, że uważa się, że kobiety są bardziej wrażliwe na promieniowanie jonizujące. A już będąc bardziej szczegółową, kobiety mają wyższą śmiertelność ze względu na nowotwory spowodowane ekspozycją na promieniowanie jonizujące niż mężczyźni. I to wynika z obliczeń takiego bardzo skomplikowanego modelu matematycznego, który stosuje NASA, żeby wyliczyć ryzyko zdrowotne misji swoich astronautek i astronautów. Jest bardzo dużo problemów z tym modelem m.in. dlatego, że został on zbudowany na danych z Hiroszimy i Nagasaki, które były zbierane przez dziesięciolecia. Problem polega na tym, że one były zbierane z dużymi dziurami. Innymi słowy, brakuje dodatkowych danych, które mogą powiedzieć nam coś więcej np. o podatności takiej osoby na jakiekolwiek inne czynniki, które mogą powodować też nowotwory…

K.G.: Czyli to nie jest wyizolowany czynnik?

A.F.: Nie, nie. Wtedy ludzie to była ogromna populacja, która była poddana tej bardzo wysokiej dawce promieniowania w bardzo krótkiej jednostce czasu, co już nie odzwierciedla tego, na co astronauci i astronautki będą narażeni w przestrzeni kosmicznej. W tamtych latach też bardzo dużo osób paliło i byli to głównie mężczyźni. Zakłada się, że osiemdziesiąt procent mężczyzn paliło, natomiast osiemdziesiąt procent kobiet teoretycznie nie było aktywnymi palaczkami, aczkolwiek większość z nich była narażona na ten dym – były biernymi palaczkami. A to w zasadzie jest bardzo podobne ryzyko, jeśli chodzi o powodowanie nowotworów. To były takie subtelne czynniki, które nie były brane pod uwagę w tym modelu NASA. Tam jest dużo dziur w tych metadanych.

K.G.: Sugerujesz, że to może być po prostu nieprawdziwe założenie? Że kobiety są bardziej narażone na to promieniowanie jonizujące.

A.F.: Nie odważę się tego stwierdzić, ale myślę, że na podstawie tych danych, które mamy z Hiroszimy i Nagasaki, nie możemy postawić takiego twierdzenia.

K.G.: Czyli to jest weryfikacja?

A.F.: Nie ma wątpliwości, że z tych danych, oczywiście według pewnych przeliczeń statystycznych, które też są obarczone pewnym błędem, może wynikać, że kobiety miały więcej nowotworów niż mężczyźni – mówimy tu zwłaszcza o nowotworze płuc. Natomiast uważam, że nie możemy powiedzieć, że one są bardziej wrażliwe na promieniowanie jonizujące na podstawie tych danych właśnie ze względu na to, że tym danym brakuje bardzo dużo dodatkowych informacji dotyczących palenia, ale nie tylko. I te dziury zazwyczaj były wypełniane stereotypami.

To jest jeden duży problem z tym modelem NASA, a inny problem jest taki, że nowotwór to nie jest jedyna konsekwencja ekspozycji na promieniowanie jonizujące. To jest model, który nie bierze tego pod uwagę. Były ogromne protesty amerykańskich astronautek dotyczące tych bardzo niesprawiedliwych wyliczeń, które nie pozwalały im latać tak często i na tak długo, jak mężczyznom w Stanach Zjednoczonych. I NASA kilka lat temu zwróciła się do takiego swojego ciała doradczego, takiego odpowiednika Polskiej Akademii Nauk, gdzie było gremium naprawdę najlepszych naukowców z całego świata, które wydało w zeszłym roku rekomendację nie porzucania tego modelu, ale stosowania najbardziej konserwatywnego limitu wiekowego dla wszystkich. Czyli innymi słowy, według tego modelu, jeżeli jesteś kobietą i im młodsza jesteś, to spędzisz najmniej czasu w przestrzeni kosmicznej. Ponieważ młodsza osoba jest bardziej wrażliwa, bo ma dłuższy czas na wyhodowanie nowotworu. Najbardziej konserwatywnym scenariuszem jest scenariusz dla trzydziestopięciolatki. I NASA zaadaptowała te rekomendacje, i dzisiaj stosuje ten limit dla wszystkich kobiet i mężczyzn w każdym wieku.

Natomiast nie jest to rozwiązanie na Księżyc, dlatego i NASA, i ESA – my wspólnie pracujemy nad tym, żeby pozyskać nowe rekomendacje od takich międzynarodowych ciał doradczych i my już w Europejskiej Agencji Kosmicznej pracujemy nad własnym modelem takiego ryzyka, które będzie brało pod uwagę nie tylko nowotwory, ale też inne konsekwencje zdrowotne.

K.G.: A jakie te inne konsekwencje zdrowotne mogą być? Bo mówisz o tym, że nowotwory to jedno, ale w dłuższej perspektywie nie tylko to.

A.F.: Takich konsekwencji zdrowotnych jest dosyć sporo, jeśli mówimy o promieniowaniu jonizującym, specyficznym dla tych misji poza niską orbitą okołoziemską.

Zanim dojdę do tych konsekwencji, to tylko powiem trzy zdania na temat tego promieniowania, ponieważ myślę, że wiele osób, jeśli nie większość wyobraża sobie właśnie takie wydarzenie z Hiroszimy i Nagasaki, a to promieniowanie w kosmosie zupełnie tego nie przypomina – ani swoimi energiami dostarczonymi do obiektów, które się poruszają, ani dawkami w czasie tego promieniowania, na które jesteśmy narażeni na Ziemi.

Jest to bardzo zróżnicowane spektrum cząsteczek i energii, zaczynając od takiego tła pochodzącego zarówno z Układu Słonecznego, czyli od Słońca, jak i spoza Układu Słonecznego, które jest pełne i promieni gamma, i X, i cząsteczek naładowanych. Takim najbardziej niebezpiecznym komponentem tego backgroundu jest promieniowanie pochodzące spoza Układu Słonecznego, od innych gwiazd, którego tylko jeden procent stanowią jony bardzo ciężkich atomów, które poruszają się z prędkościami bliskimi prędkości światła. Innymi słowy, wszystko to, co napotkają na swojej drodze, będą niszczyć. Mimo że to jest tylko jeden procent tego całego złożonego spektrum, to one są tak wysoko energetyczne, że będą miały bardzo duże konsekwencje, jeśli chodzi zarówno o np. urządzenia, które znajdują się na pokładzie, jak i samo ciało człowieka.

K.G.: Bo my tutaj, żyjąc na Ziemi, jesteśmy przed większością tego promieniowania kosmicznego chronieni przez atmosferę, tak?

A.F.: Przed większością, ale nie przed wszystkim. I tak, te ciężkie jony są tak wysoko energetyczne, że i tak docierają na powierzchnię Ziemi, stanowią bardzo znaczną porcję tego promieniowania, na które narażeni jesteśmy codziennie, mieszkając na powierzchni Ziemi.

K.G.: Powiedz, proszę, o tej różnicy między tym, co się dzieje na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, jeśli chodzi o to zagrożenie promieniowaniem, a jeśli chodzi o loty, przebywanie na orbicie Księżyca, na Księżycu i głębiej w przestrzeni, jak nam przyjdzie lecieć na Marsa?

A.F.: Okej. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna porusza się około czterystu kilometrów ponad powierzchnią Ziemi. Porusza się po takiej bardzo specyficznej orbicie, to znaczy, na niskiej orbicie okołoziemskiej, ale po bardzo specyficznej trajektorii. Ta trajektoria jest nachylona w stosunku do równika Ziemi o pięćdziesiąt jeden i sześć dziesiątych stopnia. Ma to kilka bardzo logistycznych przyczyn, ale też ma sporo konsekwencji, jeśli chodzi o narażenie na promieniowanie.

Przede wszystkim ta niska orbita okołoziemska jest chroniona przez magnetosferę ziemską, ale też przez szczątkową atmosferę, a to jest jeszcze dosyć nisko, więc magnetosfera chroni przed znaczącym spektrum promieniowania, a zwłaszcza przed promieniowaniem pochodzącym od Słońca. Natomiast to pole magnetyczne Ziemi więzi część tego promieniowania, które do tego pola magnetycznego dociera. No i astronautki i astronauci przez takie obszary z uwięzionym promieniowaniem – a mówimy tutaj głównie o naładowanych wysokoenergetycznych elektronach i protonach, które są właśnie uwięzione w polu magnetycznym Ziemi – przelatują. Jest kilka takich obszarów. To są obszary polarne i ponieważ tam linie pola magnetycznego schodzą na dół, tam też jest wyższe spektrum promieniowania spoza Układu Słonecznego, z tych ciężkich jonów.

Ale na niskiej orbicie okołoziemskiej znajduje się jeszcze jeden taki obszar o zwiększonym promieniowaniu właśnie ze względu na te uwięzione protony i elektrony. Jest to tzw. anomalia południowoatlantycka. To jest takie zjawisko, które istnieje, ponieważ oś pola magnetycznego Ziemi jest przesunięta w stosunku do osi jej obrotu o jedenaście stopni i to powoduje, że jeden z tych pasów radiacyjnych zanurza się w atmosferze. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna przez niego regularnie przelatuje. I mimo że spędza tam tylko dziesięć procent orbitalnego czasu, to jest to źródło największego promieniowania, które panuje na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

Więc to też jest bardzo zróżnicowane. Jest ten background pochodzący od Słońca – to są niskie dawki promieniowania dla całego ciała w okresie całego pobytu na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. I są te okresowe, zwiększone ilości promieniowania, kiedy przelatuje się przez obszary polarne i przez tę anomalię południowoatlantycką, tam, gdzie człowiek jest narażony na naładowane cząsteczki wysokoenergetyczne, które przy akumulacji mogłyby być bardziej niebezpieczne. I one rzeczywiście nie pozostają bez wpływu np. na czujniki, które wykrywają te zwiększone dawki promieniowania.

K.G.: Czyli nawet na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, która jest w jeszcze względnie bezpiecznym obszarze wokół Ziemi, są takie miejsca, które są bardziej niebezpieczne, a kiedy ruszymy dalej w tę przestrzeń kosmiczną, to już nie ma w ogóle tego płaszczyka ochronnego Ziemi?

A.F.: Praktycznie nie, chociaż troszeczkę będzie. Przede wszystkim jak statek kosmiczny wylatuje poza niską orbitę okołoziemską, to musi przelecieć przez te wszystkie pasy radiacyjne. To znaczy, są dwa pasy – jest pas niżej energetyczny i pas wysokoenergetyczny. To są dosyć znaczące dawki promieniowania dla ciała człowieka i dla aparatów, które znajdują się na pokładzie. A dolatując do tej stacji Gateway, krążąc wokół tego Księżyca, w zasadzie będą oni narażeni na takie promieniowanie bez ochrony z pewnymi niuansami.

Niuans numer jeden jest taki, że Księżyc krąży wokół Ziemi i część swojego czasu spędza w tzw. ogonie pola magnetycznego Ziemi. Ziemia posiada pole magnetyczne. I pole magnetyczne Słońca spłaszcza pole Ziemi od strony zwróconej ku Słońcu, i powstaje taki wielki ogon, za którym będzie się krył Księżyc, a więc także stacja Gateway, która będzie wokół tego Księżyca krążyła. Natomiast w całym Układzie Słonecznym oczywiście jest pole magnetyczne pochodzące od Słońca i jest ono silniejsze lub słabsze wraz z tymi cyklami słonecznymi. Kiedy Słońce jest w swoim maksimum, wtedy to pole magnetyczne jest silniejsze i wtedy jest większa ochrona całego Układu Słonecznego od tych ciężkich jonów spoza Układu Słonecznego, ale tu jest drugi niuans.

Jest większe ryzyko tzw. wydarzeń słonecznych i to jest jedno z największych zagrożeń, którego obawiamy się w tych latach księżycowych, ponieważ te wydarzenia słoneczne, z angielskiego solar particle events, to są takie wyrzuty wysokoenergetycznych cząsteczek, w tym głównie wysokoenergetycznych protonów, które mogą być bardzo niebezpieczne dla ciała człowieka. I żeby podać konkretny przykład, to jedno z największych zarejestrowanych wydarzeń miało miejsce w 1972 roku w sierpniu. Był to moment, na który była oryginalnie planowana jedna z ostatnich misji Apollo. Ale ponieważ szesnasta i siedemnasta misja zostały przesunięte w czasie, to wydarzenie miało miejsce pomiędzy tymi dwiema misjami. Ale gdyby astronauci Apollo zostali narażeni na te dawki promieniowania, które wtedy miały miejsce, to prawdopodobnie wróciliby na Ziemię – jeśli żywi, to z takim poważnym, ostrym syndromem postradiacyjnym, który myślę, że wszyscy dobrze znamy, przynajmniej ci, którzy oglądali serial „Czarnobyl”.

K.G.: To prawda, chociaż tu zaraz się pojawią sceptycy tego serialu, bo wiadomo, że serial to nie dokument, tak tylko przypomnijmy. Co takiego robią te wysokoenergetyczne cząstki? One lecą sobie gdzieś tam od odległej gwiazdy i są w stanie się przebić bez problemu przez obudowę statku kosmicznego, skafander, wbijają się w komórki astronauty? Psują DNA? Co one robią?

A.F.: Zanim one w ogóle dotrą do ciała człowieka, zakładając, że człowiek znajduje się wewnątrz statku kosmicznego, to one tak w zasadzie niszczą i reagują ze wszystkim, co spotkają na swojej drodze. To jest rzecz, o której jeszcze wcześniej nie powiedziałam, a która też jest bardzo istotna, ponieważ one, uderzając w osłonę statku kosmicznego, zderzają się z atomami, które tworzą materiały powłok statku, powodując tzw. promieniowanie wtórne.

K.G.: Trochę jak kula bilardowa?

A.F.: Tak. I im wyższa liczba atomowa pierwiastka, tym więcej tego promieniowania wtórnego, ponieważ tym więcej kolizji z innymi cząsteczkami. Więc one najpierw reagują z tymi powłokami statku kosmicznego, powodując to wtórne promieniowanie, które składa się głównie z cząsteczek subatomowych i neutronów, które są bardzo penetrujące, jeśli chodzi o tkanki biologiczne i niebezpieczne dla ludzkiego życia i zdrowia. I one również przeszywają ciało człowieka, powodując spustoszenie. Powodują to spustoszenie na dwa sposoby. Po pierwsze niszczą bezpośrednio, mechanicznie uszkadzając tkanki, biocząsteczki, w tym DNA. I to są bardzo poważne uszkodzenia, przerwanie podwójnej nici, które w zasadzie już są nie do naprawy. A po drugie powodują jonizację poprzez wolne rodniki, które z kolei powodują kaskadę reakcji zapalnych i uszkadzają DNA.

K.G.: To nie można po prostu zbudować porządnego statku, który będzie chronił naszych astronautów? Tak dobrać materiały, żeby to promieniowanie się nie przebijało?

A.F.: Najlepiej tak. Oczywiście, najlepszą ochroną jest blokada tego całego spektrum promieniowania, ale jest to duże wyzwanie technologiczne. Dzisiaj wiemy, że najlepszą ochroną przed tymi ciężkimi jonami są pierwiastki o niskiej liczbie atomowej.

K.G.: Tych odłamków jest mniej.

A.F.: Dokładnie. Nie dość, że jest niskie powinowactwo ciężkich i naładowanych jonów do atomu wodoru, to jeszcze jest mniejsze ryzyko tego wtórnego promieniowania. Więc innymi słowy, ciekły wodór albo woda. Oczywiście tej wody musielibyśmy mieć bardzo dużo na statku.

K.G.: Ale to jest trudne.

A.F.: Dokładnie, jest to wyzwanie. Nie mamy dzisiaj takich rakiet i funduszy na to, żeby móc wynieść taką masę na orbitę, która by rzeczywiście skutecznie chroniła ludzi na pokładzie statku kosmicznego. Innym rozwiązaniem może być wygenerowanie pola magnetycznego, ale z kolei nie mamy dzisiaj na tyle silnych magnesów, żeby takie pole magnetyczne… Jeżeli pole magnetyczne Ziemi całkowicie nie blokuje tego spektrum, no to pewnie nie będziemy w stanie zrobić tego na orbicie, nie mówiąc o problemie biegunów.

K.G.: To może lepsze skafandry? To mniejsze powierzchnie, można je jakoś poprawić.

A.F.: Tu też jest problem wyzwania technologicznego. To znaczy, teoretycznie wiemy, że pierwiastki o niskiej liczbie atomowej, czyli materiały bogate w wodór by lepiej chroniły, tylko po prostu nie mamy dzisiaj takich możliwości technicznych. Aczkolwiek to nie jest tak, że nie mamy planu.

Po pierwsze będziemy latali krócej, dlatego, że nie znamy długofalowych konsekwencji takiej ekspozycji. Mamy też plan, żeby stosować – zwłaszcza przeciwko tym wydarzeniom słonecznym – schroniska. Właśnie na wypadek pojawienia się takiego wydarzenia na Słońcu, astronauci będą sobie budowali schron z ładunku, który jest bogaty w wodór i po prostu będą tam czekać.

I wracając do misji Artemis 1, jeden z tych manekinów będzie miał na sobie taką plastikową kamizelkę z polietylenu i innych materiałów, które są bogate w wodór, żeby dokładnie sprawdzić, czy i jak efektywnie taka kamizelka blokuje te ciężkie cząsteczki albo te wysokoenergetyczne protony pochodzące z wydarzeń słonecznych i jakie promieniowanie dociera do organów wewnętrznych po założeniu takiej kamizelki.

K.G.: Promieniowanie jonizujące jest najbardziej groźne dla zdrowia, kiedy się przebywa w przestrzeni kosmicznej, ale też wiem od ciebie – bo miałam kiedyś przyjemność rozmawiać do tekstu prasowego na ten temat – że z ciałem ludzkim dzieją się różne dziwaczne rzeczy, np., że jesteśmy wyżsi. Dlaczego?

A.F.: To jest efekt stanu nieważkości. W zasadzie te zmiany w ciele człowieka zaczynają się już od pierwszych sekund, od kiedy człowiek znajduje się w stanie nieważkości. I rzeczywiście, jednym z tych wczesnych efektów, który stabilizuje się gdzieś tak po dwóch, trzech tygodniach jest właśnie wydłużenie ciała człowieka na skutek spłycenia tych kurwatur w kręgosłupie oraz po prostu rozsunięcia kręgów. No i astronauci i astronautki mogą przybierać na wzroście nawet do kilku procent.

K.G.: A co w takim razie ze skafandrami? Mieszczą się w nie?

A.F.: To jest bardzo dobre pytanie. Oczywiście im wyższa osoba, tym więcej przybierze na wzroście w pozycji siedzącej, czyli mówimy o wydłużeniu kręgosłupa. Był taki jeden astronauta, który jest dosyć wysokim człowiekiem, który ledwo się zmieścił do swojego skafandra. Jest to śmieszne, ale był to olbrzymi problem. [śmiech]

K.G.: No tak, bo one muszą być superszczelne. Czyli ciało się rozszerza, dzieją się też dziwne rzeczy z naszym układem krwionośnym, bo to też inaczej wszystko pracuje. Co się dzieje?

A.F.: Każdy układ w ciele człowieka, który jest podatny, wrażliwy na te gradienty hydrostatyczne podlega zmianom. I chyba najbardziej zmienia się właśnie układ krwionośny, bo on w ogóle polega na gradientach hydrostatycznych, ale te zmiany nie są szkodliwe. Ale są rzeczywiście bardzo widoczne i ciało człowieka się dosyć dobrze adaptuje pod kątem układu krwionośnego do stanu nieważkości. I te zmiany w układzie krwionośnym następują, ponieważ jest brak wektora G, czyli następuje przesunięcie płynów z kończyn dolnych do centrum ciała człowieka i do głowy.

K.G.: Brak wektora G, czyli po prostu brak ciążenia?

A.F.: To znaczy, grawitacja istnieje, tylko ponieważ na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej człowiek jest w zasadzie w bezwolnym spadaniu, ten wektor grawitacji jest równoważony. I następuje to przesunięcie płynów, człowiek traci kilka centymetrów z obwodu samych łydek, około dwóch litrów płynu przemieszcza się ku centrum jego ciała i to ma konsekwencje w systemie krwionośnym. Łączy się to przede wszystkim ze zmianami objętości wyrzutowych serca i w konsekwencji prowadzi do niskiego ciśnienia krwi.

K.G.: Zdarzają się też krwotoki z nosa?

A.F.: Nie, to nie, natomiast zdarzają się arytmie, ale uważa się, że nie są one spowodowane przebywaniem w stanie nieważkości, tylko różnymi innymi czynnikami, takimi jak izolacja, stres, brak snu, problemy trawienne, bo w stanie nieważkości w zasadzie wszyscy astronauci i astronautki doświadczają takiej choroby kosmicznej. Więc jest tam dużo czynników, które mogą wpływać na arytmie, ale dzisiaj nie łączymy ich z samym stanem nieważkości.

K.G.: A co można zjeść dobrego w kosmosie?

A.F.: Liofilizowane steki. [śmiech]

K.G.: Brzmi pysznie. [śmiech]

A.F.: Tak. Astronauci i astronautki mają dosyć specyficzną dietę, która ze względu na układ kostny, a dokładnie na zmniejszone wchłanianie minerałów z pożywienia musi być odpowiednio zbilansowana po tym kątem, ponieważ za duże stężenie minerałów w systemie i brak wchłaniania przez nasze tkanki prowadzi do kamieni nerkowych, które się zdarzają. Na pokładzie stacji Mir się zdarzyły w samym locie, co może być przyczynkiem do ewakuacji całej stacji. Dlatego to jedzenie nie jest jakieś super, aczkolwiek jest liofilizowane.

Na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i tym bardziej na Gateway (ona będzie dziesięć razy mniejsza od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej) nie będzie lodówek do przechowywania np. shake’ów truskawkowych, tylko wszystko jest liofilizowane, czyli wysuszane i po prostu uzupełnia się to wodą, można podgrzewać i się to je, ale od czasu do czasu astronauci dostają jakieś swoje rarytasy i np. w Europie to jest tak, że każda osoba, która leci na Międzynarodową Stację Kosmiczną na sześciomiesięczną misję, współpracuje z jakimś szefem ze swojego kraju i ma jakieś życzenia – np. mus czekoladowy albo pizzę. I jest taka mała porcja jedzenia, którą astronauci dostają właśnie raz na jakiś czas, od święta, tak, żeby po prostu urozmaicić tę dietę i to życie na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. I też czasami astronauci robią sobie coś specjalnego, np. pieką pizzę, więc zdarzają się jakieś ciekawsze potrawy, ale jest to rzadkością.

K.G.: A można pić alkohol na stacji kosmicznej?

A.F.: [śmiech]

K.G.: Zawsze pada to pytanie, tak? [śmiech]

A.F.: To jest w ogóle pierwsze pytanie, które zadałam astronaucie, którego spotkałam po objęciu mojej nowej pozycji.

K.G.: Jaka jest wersja oficjalna, a jaka nieoficjalna?

A.F.: Może po prostu opowiem. Poszłam wziąć kawę, stałam w kolejce za Timem Peake’iem – to jest bardzo miły człowiek. I u nas w Europejskim Centrum Astronautów jest taka tradycja, że jak przychodzi nowa osoba do zespołu, to szef czy szefowa odpowiedniej jednostki wysyłają maila, przedstawiając daną osobę i mój szef wysłał tego maila ze zdjęciem, więc byłam rozpoznawalna. No i Tim mnie rozpoznał i od razu zaczął zagadywać, był bardzo miły, przywitał mnie bardzo ciepło. A jak zadałam mu to pytanie – czy wolno pić alkohol na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, to oczywiście mina mu zrzedła, stał się bardzo poważny i powiedział oficjalnie: „Na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej spożywanie alkoholu jest zabronione”, a ja mówię: „A nieoficjalnie?”. I wtedy się uśmiechnął, i nic nie powiedział. [śmiech]

K.G.: Rozumiem, rozumiem, dobrze. [śmiech]

A.F.: Ale mogę powiedzieć, że rzeczywiście jest tak, że w tej amerykańsko-europejsko-kanadyjsko-japońskiej części alkohol nie ma miejsca. Co się dzieje z częścią rosyjską?

K.G.: Uśmiechamy się.

A.F.: Uśmiechamy się.

K.G.: A co się dzieje ze zużytym przez człowieka jedzeniem, odpadkami, po prostu kałem?

A.F.: Jest taki fantastyczny filmik na YouTube. Można sobie zobaczyć, jak Samantha Cristoforetti oprowadza po toalecie i mówi, do czego służy rurka, a do czego ten otworek. Uważam, że to jest świetny film, natomiast tak, to są rzeczy, które po prostu są utylizowane. Jest na to specjalna procedura utylizacji, one trafiają ze wszystkimi odpadami do tych jednorazowych statków kosmicznych cargo, np. japoński Cygnus i po prostu są spalane w atmosferze. Aczkolwiek mocz jest częściowo recyklingowany.

K.G.: No tak, bo woda to bardzo cenna rzecz.

A.F.: Tak. Z tym że jest kilka rodzajów toalet na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i są takie toalety, np. w Sojuzach, z których można korzystać, jak człowiek jest poddawany pewnym eksperymentom naukowym i np. wstrzykiwane są do jego systemu radioizotopy. Były takie eksperymenty. To wtedy oczywiście taki mocz nie może zostać zutylizowany. I wtedy taka osoba musi korzystać z toalety, która jest jednorazowa i która spali się razem z tą częścią Sojuza w atmosferze. Ale taki mocz nadający się do utylizacji jest utylizowany właśnie w tym systemie, który znajduje się w części amerykańsko-europejsko-kanadyjsko-japońskiej.

K.G.: Nie pamiętam, w którym to było statku i w której misji, ale mówiłaś o tym, że choroba kosmiczna znana nam może jako choroba morska, a w samochodach jako lokomocyjna męczy astronautów i astronautki. I pamiętam, że na jednym statku kosmicznym ktoś nie zdążył zwymiotować do woreczka i to fruwało. Proszę sobie wyobrazić, że jest stan nieważkości…

A.F.: To było w misji Apollo. Zdarzały się tam biegunki i zdarzały się też wymioty. Farmakologia, która była stosowana na chorobę kosmiczną, ale też na inne przypadłości nie była taka jak dzisiaj. Chociaż dzisiaj nie mamy jakichś bardzo zaawansowanych leków. Tak naprawdę ten kit medyczny na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej jest dosyć prymitywny w stosunku do tego, jakimi narzędziami posługujemy się w medycynie operacyjnej na Ziemi, ale on musi być prymitywny, ponieważ te leki, które tam stosujemy, muszą być bardzo dobrze poznane. Jaka jest ich hydrodynamika, farmakokinetyka w kosmosie. Wynoszenie tam nowych terapii to nie taka prosta sprawa. Natomiast dzisiaj mamy dużo lepszą terapię niż terapia w misjach Apollo i zdarzały się rzeczywiście takie przypadki, a ponieważ to była nowa kapsuła, to…

K.G.: Trzeba było po prostu wyłapywać potem.

A.F.: Tak i zatykać sobie nos zatyczkami.

K.G.: A czy te wszystkie niedogodności, o których mówimy, nie powodowały u ciebie zniechęcenia do kandydowania na astronautkę?

A.F.: Nie.

K.G.: Nie? Bo kandydowałaś w tej rekrutacji.

A.F.: Kandydowałam dlatego, że po pierwsze uważam, że widok musi być niesamowity, mimo że robota jest ryzykowna. A po drugie znam te wszystkie czynniki ryzyka i wiem, jak tym ryzykiem się posługiwać. Oczywiście w każdej pracy i na Ziemi, i w Kosmosie każda profesja niesie za sobą pewne ryzyko i po prostu musimy dobrze je poznać, wiedzieć, na co się piszemy, musimy umieć powiedzieć w którymś momencie „stop” i być w stanie zaakceptować pewne ryzyko. Tak samo, jak nurkujemy, jak zjeżdżamy na nartach z Broad Peak, jak pracujemy np. w kopalniach. I tak samo jest z tą robotą. Więc dlatego mam tę pracę, ponieważ pracujemy nad tym, żeby dobrze poznać to ryzyko, umieć je oszacować, powiedzieć ludziom, których tam wysyłamy, co się z nimi stanie i po jakim czasie, a to pozwoli nam na zmitygowanie, złagodzenie tych negatywnych skutków. Zarówno w trakcie misji, czyli zaprojektowanie takich środków zaradczych, które będą mogły ich skutecznie ochronić, jak i zareagowanie w czasie, kiedy już wylądują na Ziemi, żeby chronić ich zdrowie.

K.G.: Kandydowałaś, nie udało się, ale przeszłaś pierwszy etap, a to już jest dużo. A dlaczego? Ile procent przechodzi?

A.F.: Przeszło siedem procent, czyli startowało tam około dwudziestu trzech i pół tysiąca osób, w tym pięćset osób z Polski. Do kolejnego etapu dostało się półtora tysiąca.

K.G.: Nieźle. Co myślisz o tych pierwszych misjach na Księżyc, misjach Apollo w porównaniu z tym, co my wiemy teraz, z tym, jak się z powrotem przygotowują NASA, ESA i inne agencje do wybrania się na Księżyc? Trochę to brzmi dla mnie, jakby tamto Apollo to było jakieś rzucanie się na głęboką wodę, w zasadzie nie do końca było wiadomo, na co tych astronautów się wysyła. Jak ty to widzisz?

A.F.: Tak było. To był wyścig kosmiczny, który miał na celu dotarcie na powierzchnię Księżyca i szanse były pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Ci astronauci dobrze sobie zdawali z tego sprawę, dlatego to byli w zasadzie wszyscy piloci testowi. Doskonale znali ryzyko, wiedzieli, że jest w zasadzie pięćdziesiąt procent szans na to, że nie wrócą. Natomiast dzisiaj już nie możemy sobie na to pozwolić. Już nauczyliśmy się bardzo dużo po tych wszystkich misjach Apollo. Dzisiaj nie ma już na to przyzwolenia społecznego, nie ma takich pieniędzy, co uważam, że jest dobrym zwrotem w akcji, więc musimy to po prostu robić z głową. I latać tam nie dla latania. Ja myślę, że te czasy już się na szczęście skończyły. Tylko z pewnymi konkretnymi celami. Dzisiaj te konkretne cele są celami naukowymi.

K.G.: No właśnie, bo zmieniło to formę z trochę kowbojskiego zachowania na taką, jakkolwiek by to nie brzmiało, zwykłą pracę. Czyli mają tam polecieć astronauci i astronautki i wykonać jakieś badania naukowe. Co się ma dziać na Gateway? Czy to ma być nasza – ludzkości – taka stacja przesiadkowa do latania dalej, czy to jest do badań kosmicznych, naukowych? Co tam będzie się działo?

A.F.: To będzie przede wszystkim laboratorium naukowe. Czyli tak jak na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej dzisiaj – będą to laboratoria, w których astronauci i astronautki będą przeprowadzali eksperymenty naukowe, przede wszystkim na sobie. To będzie taka pierwsza platforma, która będzie eksponowała ciało człowieka na te warunki naprawdę głębokiego kosmosu w sposób chroniczny. Ale będą oni wykonywali też inne eksperymenty biologiczne, np. na liniach komórkowych czy być może małych zwierzętach, chociaż tutaj mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Będzie się tam też znajdowało całe portfolio różnych urządzeń pomiarowych do pomiaru tego środowiska złożonego promieniowania jonizującego w przestrzeni kosmicznej. To będzie taka platforma, i to jest też platforma europejska, na zewnątrz i wewnątrz statku. To będzie bardzo podobny zestaw dozymetrów, które będą porównywały, jaka jest różnica pomiędzy zewnętrzem a wnętrzem stacji. Ale też będą różne spektroskopy do pomiaru np. intensywności pola magnetycznego Słońca, do obserwacji głębokiego Kosmosu. Tak że to będzie duża platforma naukowa. To po pierwsze. A po drugie to będzie właśnie taka baza wypadowa na powierzchnię Księżyca, a w przyszłości na Marsa.

K.G.: A jakbyś sobie wyobrażała stację już bezpośrednio na Księżycu? Mały budyneczek, miasteczko? Co tam powinno się dziać? Bo wiem, że oczywiście Amerykanie chcą zbudować taką stację. Chińczycy z Rosjanami też zapowiadali to jakiś czas temu, ale właśnie to było jakiś czas temu, kilka miesięcy temu. Nie jestem pewna, czy teraz Rosjanie będą chętni do jakiegoś głębszego inwestowania w Księżyc. Ale jak mogłaby wyglądać taka stacja?

A.F.: Nie wierzę w to, że w najbliższych pięćdziesięciu latach zbudujemy i będziemy w stanie żyć masowo na powierzchniach obcych planet. Jest to środowisko zupełnie nienaturalne dla człowieka. Więc moim zdaniem te marzenia o księżycowych miasteczkach fajnie brzmią na sloganach, na slajdach, wizualizacje stymulują wyobraźnię, ale ja w to nie wierzę, wsadzam to między fajne bajki. Natomiast te stacje, badawcze, które będą się znajdowały na powierzchni Księżyca, będą bardzo przypominały te habitaty, które dzisiaj mamy np. na Antarktydzie. Czyli to będą takie małe, modułowe budynki, które będą zawierały małą przestrzeń do spania i dużą powierzchnię do wykonywania eksperymentów naukowych. I miejmy nadzieję, że w przyszłości uda nam się, chociaż jesteśmy od tego daleko, mieć jakąś przestrzeń do produkcji żywności, bo to jest taki krok milowy w staniu się zupełnie niezależnymi.

K.G.: To oczywiście jest niesamowite, że człowiek potrafi latać w przestrzeń kosmiczną, na Księżyc, wokół Księżyca czy w perspektywie pewnie jednak nie tak odległej – mam nadzieję, że za życia nas obu to się wydarzy – człowiek postawi stopę na Marsie. Ale potem tak sobie myślę, że przecież to jest takie tycie wobec tego całego Kosmosu i… Raczej dość szybko skończą się nasze opcje latania w przestrzeń kosmiczną.

Chyba że będziemy rozmawiali o jakichś zmianach genetycznych, które spowodują, że w jakiś sposób człowiek przestanie być tak bardzo narażony na promieniowanie jonizujące albo będzie w stanie bardzo długo wytrzymać samotność. Ale to już zaczyna brzmieć jak jakieś hodowanie człowieka od małego po to, żeby kiedyś w przyszłości był astronautą, bo my tak zdecydowaliśmy. Ja nie bardzo widzę jakąś opcję polecenia dalej niż właśnie na Marsa.

A.F.: Ja myślę, że i z Marsem jesteśmy zajęci na całe to stulecie. Zupełnie nie widzę nawet w perspektywie dalszej niż sto lat reformowania nowych planet. To jest już moje prywatne zdanie – uważam, że generalnie nie ma sensu to reformowanie innych planet, ponieważ powinniśmy zadbać o swoją planetę. To jest nasz dom i to jest miejsce, o które powinniśmy dbać, ponieważ ono nam zapewnia życie. Natomiast wyprawy ludzi na obce planety mają dla mnie sens i to też jest temat dużych debat. Ja to widzę z naukowego punktu widzenia. Jeżeli, biorąc pod uwagę, że chcemy dalej poznawać wszechświat, chcemy dowiedzieć się więcej o jego pochodzeniu, to musimy się dowiedzieć więcej o istnieniu innych planet, o ich budowie, strukturze…

K.G.: Ale to roboty nie wystarczą?

A.F.: No właśnie nie.

K.G.: Dlaczego?

A.F.: Dlatego, że – i tutaj świetnym przykładem są tony śmieci, które pozostawiliśmy na Marsie – roboty jeszcze zawodzą. Być może kiedyś będziemy w stanie tworzyć takie urządzenia, tak zautomatyzowane, które będą sobie radziły we wszystkich środowiskach i będą reagowały w czasie rzeczywistym na różne nieprzewidziane sytuacje, no ale dzisiaj wiemy, że tak nie jest. Tak się stało z tym polskim Kretem, który został zaprojektowany na powierzchnię o odpowiedniej twardości czy strukturze, natomiast łazik trafił na zupełnie inną powierzchnię i to urządzenie nie mogło funkcjonować poprawnie. To znaczy, to nie był błąd konstrukcji, ta polska firma, która go stworzyła, wypełniła swoje zadanie co do joty, natomiast zdarzyły się różne inne nieprzewidziane sytuacje, które sprawiły, że to urządzenie nie mogło wypełniać swojej funkcji. I dzisiaj bez człowieka, który jest w stanie podejmować decyzje w czasie rzeczywistym, w nieprzewidzianych sytuacjach, nie możemy latać i eksplorować. Istotną rolą człowieka obecnego na innej planecie jest też ten aspekt inspiracyjny. Ja bym tego nie nie doceniała.

K.G.: Tego obrazka człowieka lądującego na Marsie?

A.F.: Tak. Uważam, że to jest inspiracja dla wielu ludzi na Ziemi. To może też być aspektem, który daje nam poczucie takiej realności. Jednak czymś innym jest, jak widzimy człowieka skaczącego czy biegającego po Księżycu, a czymś innym, jak widzimy łazika. Natomiast już kompletnie pomijając ten aspekt inspiracji, to dzisiaj bez człowieka sobie z pewnymi zadaniami nie poradzimy. I oczywiście, społeczeństwa na Ziemi mogą stwierdzić – ja uważam, że to jest bardzo ważny argument – że nie chcemy tak głęboko eksplorować, zgadzamy się z tym, że na pewne pytania nie odpowiemy w najbliższych stu, dwustu latach, ale nie latamy, bo to jest zbyt ryzykowne, zbyt drogie i skupiamy się na tym, co jest na Ziemi. To jest absolutnie w porządku. Ale jeżeli rzeczywiście chcemy poznawać wszechświat, to dzisiaj z człowiekiem.

K.G.: Powiedz mi jeszcze, jak wygląda codzienność w Europejskim Centrum Astronautów? Co wy tam robicie?

A.F.: Głównie siedzimy na spotkaniach. [śmiech]

K.G.: Naprawdę? Masz taką koszulkę z napisem „Przetrwałam spotkanie, które powinno się zakończyć wymianą maili”? [śmiech]

A.F.: Tak. Potem są dystrybuowane minutes of meeting. [śmiech]

K.G.: No nie wierzę.

A.F.: No tak. Siedzimy na spotkaniach. Europejskie Centrum Astronautów to jest taki dom astronautów i oni tam przede wszystkim przygotowują się do pobytu na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

K.G.: Muszą być bardzo wysportowani chyba, nie?

A.F.: Niekoniecznie.

K.G.: Niekoniecznie?

A.F.: Nie. I są nawet tacy, którzy bardzo nie lubią ćwiczyć, naprawdę.

K.G.: A muszą. Wiem, że muszą na Stacji.

A.F.: Na Stacji Kosmicznej muszą ćwiczyć, bo jest jeszcze inny negatywny aspekt pobytu w stanie nieważkości, mianowicie jest to utrata mięśni i kości. Mięśni to spokojnie z dwadzieścia procent spada bez ćwiczeń przez pierwsze półtora miesiąca.

K.G.: Ojej.

A.F.: Bez tych intensywnych ćwiczeń fizycznych astronauci po prostu tracą bardzo dużą masę mięśniową i gęstość kości, co ma bardzo poważne konsekwencje. O tyle, o ile tę tkankę mięśniową można odbudować, chociaż to też jest duży problem po powrocie na Ziemię, no to tkanka kostna regeneruje się długo i nawet u takich astronautów jeszcze z tych czasów misji promów kosmicznych zdarzało się tak, że po nie tak długiej sześciomiesięcznej misji osiemnaście miesięcy po powrocie na Ziemię mieli takie traumatyczne urazy, np. złamania kości biodrowej. Więc te ćwiczenia są naprawdę istotne. Ćwiczą dwie godziny dziennie, sześć dni w tygodniu.

K.G.: Czyli nie chcą, ale muszą. Ale na Ziemi nie muszą być bardzo wysportowani?

A.F.: Na Ziemi oczywiście jest pewien okres przygotowawczy do misji, w którym muszą ćwiczyć, w trakcie misji muszą ćwiczyć i po powrocie z misji też muszą pracować z fizjoterapeutami i trenerami, żeby ten organizm z powrotem dostosować do pobytu w stanie grawitacji. Natomiast poza tymi trzema okresami są tacy, którzy omijają siłownię szerokim łukiem.

K.G.: To jak wygląda etat astronauty na Ziemi? Kiedy trzeba, to ćwiczy, ale co jeszcze robi? Przygotowuje się do tych eksperymentów, siedzi w tych wirówkach, które znamy z filmów?

A.F.: Nie, wirówki to jest jakiś koncept, który gdzieś tam krąży, ale tak naprawdę nie są one istotnym elementem treningu. Tak naprawdę, jak się da, to się w ogóle tego elementu nie stosuje ze względu na to, że to jest akurat taki moment w wirówce, w którym może dojść do jakiegoś poważnego urazu. Oczywiście nie chcemy, żeby astronauta czy astronautka doznali urazu przed misją, więc jak nie ma potrzeby bycia w wirówce, to się ich do niej nie wysyła.

K.G.: Ale jak dostanie urazu w trakcie misji, to nie trzeba sprawdzić, czy taka osoba nie jest na to podatna?

A.F.: No właśnie wirówki służą do tego, żeby sprawdzić, jak ciało człowieka odpowiada na te przeciążenia, natomiast to nie jest element treningu, który jest regularnym elementem, który się stosuje często.

K.G.: Byłaś w takiej wirówce?

A.F.: Nie, nie byłam.

K.G.: Nie stosujecie tego jako wesołego miasteczka, jak nikt nie widzi.

A.F.: Nie, i w Europejskim Centrum Astronautów wirówki nie ma. Ten trening czy przygotowanie w wirówce jest dostosowane do specyficznego statku kosmicznego. Taka wirówka znajduje się w Moskwie i astronauci, którzy podróżują statkami Sojuz, latają na wirówkę do Moskwy. Nie wiem, czy w Space X też stosują wirówki, natomiast, jeżeli je stosują, to są to wirówki już z taką kapsułą odpowiadającą i znajdują się na pewno w Stanach Zjednoczonych. Nie da się zastąpić tego elementu treningu jakąś przypadkową wirówką np. w Europie, nie ma takiej opcji. Jest to element, który jest bardzo rzadko stosowany i raczej niepożądany, jeśli chodzi o trening.

Natomiast, jeżeli chodzi o samo przygotowanie ludzi do pobytu na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, to taki okres trwa kilka lat i obejmuje taki trening podstawowy, czyli astronauci i astronautki uczą się np., jak jest zbudowana stacja kosmiczna, jakieś podstawy mechaniki orbitalnej, fizyki. Uczą się też języków, jeżeli latają ze statkami Sojuz, to uczą się rosyjskiego. Jeżeli będziemy kiedykolwiek latali z Chińczykami, to chińskiego. U nas jest astronauta i astronautka – Samantha Cristoforetti i Matthias Maurer, którzy uczą się chińskiego, ponieważ jest pewne partnerstwo, teraz trochę w zawieszeniu, ale jest z Chińską Agencją Kosmiczną. I uczą się takich podstaw. A potem jak są przypisani do jakiejś konkretnej misji, to już mają takie bardzo intensywne przygotowanie, które trwa około półtora roku czasami do dwóch lat, to zależy od złożoności misji, gdzie uczą się już elementów konkretnej misji, czyli konkretnych eksperymentów naukowych. Wykonują je na Ziemi na tych samych aparatach, które znajdują się też w Kosmosie. Uczą się, co mają np. naprawić na stacji, bo te prace serwisowe to jest istotny czynnik pobytu na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Więc przygotowują się już do konkretnych działań i czynności, które będą musieli wykonywać na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. I taki trening trwa w Kolonii, uczą się tutaj eksperymentów i budowy tych europejskich elementów stacji kosmicznej. Potem lądują w Houston, gdzie uczą się pracy na tych amerykańskich elementach i odbywają tam również trening podwodny, przygotowujący ich do spacerów kosmicznych.

K.G.: To pod wodą się robi?

A.F.: W Europie również. W naszym Centrum Astronautów znajduje się też basen do podwodnych treningów przygotowujących do tych spacerów kosmicznych.

K.G.: A czemu tak?

A.F.: Dlatego, że pod wodą w trakcie nurkowania, oczywiście przy odpowiednim wyważeniu ciała, można symulować ten stan panujący w stanie mikrograwitacji. Pod tą wodą zanurzane są moduły Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i astronauci poruszają się wokół nich w takich skafandrach…

K.G.: I w tych grubych rękawicach? To musi być trudne do manipulowania.

A.F.: To jest bardzo trudne. Uczą się poruszać po powłokach Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i to przygotowanie im bardzo pomaga później w takim właściwym spacerze.

K.G.: A astronauci i astronautki są obserwowani pod względem psychologicznym, czy się jakiś tam psychopata nie trafił? Bo to idealny scenariusz do horroru czy thrillera – zamknięte środowisko, nikt tam szybko nie dotrze, na Ziemi wiedzą, że coś się dzieje złego, bo taki psychopata mógłby transmitować, co robi swoim kolegom i koleżankom. Ja sobie tak żartuję, ale przecież tam jest zamknięte środowisko.

A.F.: Tak, i to jest poważny problem. Ten czynnik psychologiczny to jest poważny aspekt, który jest uznany za jedno z oficjalnych ryzyk medycznych, zwłaszcza tych długich misji, które planujemy kiedyś tam, na Księżyc i Marsa. Ale to jest też problem dzisiaj. Więc przede wszystkim astronauci i astronautki przechodzą bardzo, bardzo szczegółowy screening psychologiczny. Ten screening odbywał się już na tym etapie, na którym ja uczestniczyłam, czyli pierwszym. Później już do kolejnych niestety nie przeszłam, ale następnym razem… [śmiech] Nie składam rękawic. Potem mają już wywiady face to face z psychologami i tam są naprawdę wałkowani tak, żeby zminimalizować ryzyko jakichś niepożądanych wydarzeń, zachowań w tym bardzo specyficznym, trudnym środowisku, ponieważ oni są odizolowani nie tylko od bliskich, od Ziemi, ale też zamknięci w metalowej puszce cały czas z tą samą załogą.

K.G.: A epizody depresyjne się zdarzają?

A.F.: Tego nie mogę powiedzieć, bo nie wiem, ale te wszystkie dane medyczne są bardzo wrażliwymi danymi. Do większości z nich mam dostęp, ale akurat to są dane, do których nie mam dostępu, a gdybym miała, to bym nie mogła powiedzieć. Natomiast w literaturze nie widziałam. Ale to nie znaczy, że to nie istniało. To nie jest moja specjalizacja i mogę mieć ograniczoną wiedzę. Natomiast, gdyby się coś bardzo poważnego wydarzyło, to pewnie bym wiedziała. Ale były różne sytuacje konfliktów, były sytuacje, które były bardzo dyskusyjne na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, ale też w programie Mir czy w programie Shuttle, czyli promów kosmicznych. Było takie jedno wydarzenie wśród astronautek i astronautów NASA, a tak naprawdę jednej astronautki i jednego astronauty – tzw. afera pieluchowa. Można sobie w Wikipedii poczytać. Była to bardzo poważna sytuacja, która doprowadziła do zmiany tego assessmentu psychologicznego, tych reguł w samej Agencji NASA.

K.G.: Co się stało?

A.F.: Doszło do pewnego konfliktu i jakiejś sytuacji romantycznej pomiędzy astronautą i astronautką. Nie pamiętam, czy to było na samej misji, czy to było po, czy oni byli razem. W każdym razie jedna ze stron postanowiła zamachnąć się na życie partnerki drugiej ze stron.

K.G.: Ale pieluchą?

A.F.: Nie, „afera pieluchowa” dlatego, że astronauci i astronautki czasami, żeby dotrzeć na pokład Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, musieli podróżować przez kilka dni, bo to zależało od trajektorii lotu statku. No i jak to trwa trzy dni, to czasami są takie fazy lotów, w których nie mogą skorzystać z toalety, więc noszą pieluchy. Ponieważ astronautka postanowiła zamachnąć się na życie partnerki wybranka swojego serca, po zapakowaniu samochodu jakimiś ostrymi narzędziami nie chciała nie tracić czasu na toaletę. Założyła więc pieluchę, dopadła tę partnerkę i została przyłapana. Na szczęście nikomu nic się nie stało, została przyłapana na gorącym uczynku. No i skończyło się to konsekwencjami prawnymi.

Polecam do przeczytania, natomiast była to sytuacja, która doprowadziła do przemyślenia tych reguł screeningu psychologicznego w agencji. To też pewnie jakoś wpłynęło na samą Europejską Agencję Kosmiczną – domyślam się tylko, bo oczywiście to były czasy, w których jeszcze nie pracowałam, więc nie wiem. Ale tak czy inaczej, astronauci i astronautki z Europy mają dostęp do psychologa, z którym mają regularne wideokonferencje podczas misji, ale też pracują z tymi ludźmi przed i po misji.

K.G.: A udało się zrekrutować osobę z niepełnosprawnością?

A.F.: Jeszcze nie, ale się uda. Nie mam wątpliwości. Tegoroczna rekrutacja jeszcze trwa. Są już ostatnie etapy, czyli teraz weszliśmy w etap rozmów z samym dyrektorem generalnym, czyli to jest ostatni etap, po którym dyrektor podejmie decyzję – nacechowaną również politycznie – kto zostanie astronautką bądź astronautą. I wśród tej grupy są osoby z niepełnosprawnościami, tak że nie możemy się doczekać. Ta grupa będzie ogłoszona w listopadzie.

K.G.: A kiedy człowiek znowu postawi stopę na Księżycu?

A.F.: No miejmy nadzieję, że w tym dziesięcioleciu. Plan jest, żeby to było w misji albo Artemis 2, albo 3, niestety nie pamiętam.

K.G.: Tylko te opóźnienia…

A.F.: Tak, są opóźnienia, nie mamy lądownika, więc może się to wydarzyć w dalszej misji, ale myślę, że w tym dziesięcioleciu jest to realne.

K.G.: Doktor Anna Fogtman, Europejska Agencja Kosmiczna w Radiu Naukowym. Bardzo dziękuję za tę wielowątkową opowieść.

A.F.: Ja również dziękuję.

Autorka transkrypcji: Anna Krakowiak

Dodane:
2,2 tys.
dr Anna Fogtman

dr Anna Fogtman

Biolożka, biotechnolożka. Pracuje w Europejskim Centrum Astronautów (EAC) w Kolonii. Zainteresowania badawcze: ocena ryzyka zdrowotnego astronautów podczas misji eksploracyjnych, promieniowanie kosmiczne i jego wpływ na organizm ludzki, ochrona przed promieniowaniem kosmicznym.

Obserwuj Radio Naukowe

Ulubione

Skip to content