Pracuje w Zakładzie Biologii Człowieka na Wydziale Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Zainteresowania badawcze: ewolucja człowieka (szczególnie modele ewolucji Homo sapiens), zmienność morfologiczna kopalnych form ludzkich i człowieka współczesnego, problem homologii i rozwoju wybranych struktur czaszki, badanie zależności między wybranymi cechami (metrycznymi i niemetrycznymi) czaszki człowieka współczesnego – wzorce anatomicznej zmienności człowieka współczesnego), zagadnienie definicji i identyfikacji gatunków homininów w kopalnym materiale kostnym, czynniki wpływające na morfologię ciała ludzkiego, paleopatologie – schorzenia populacji pradziejowych, wyznaczniki stresów fizjologicznych obserwowane na kościach.
Homo erectus spojrzenie miał surowe. Patrzyłby na nas spod silnie rozwiniętych łuków brwiowych. Jeśli zaszczyciłby uśmiechem, byłby to uśmiech zwracający uwagę: żuchwa była masywna, szkielet twarzy mocno wysunięty do przodu. – Bardzo duża twarz w porównaniu do puszki mózgowej. Od razu byśmy go rozpoznali w tłumie – mówi w Radiu Naukowym dr Wioletta Nowaczewska z Zakładu Biologii Człowieka na Uniwersytecie Wrocławskim.
Homo erectus to fenomen. Gatunek przetrwał blisko 2 miliony lat. Korzystał z ognia, wytwarzał proste narzędzia (pięściaki), a nawet ozdoby. – Są znaleziska wskazujące na działalność artystyczną, abstrakcyjne myślenie – podkreśla badaczka. Jednym z nich są ślady na muszlach znalezionych przy szczątkach Homo erectus z wyspy Jawa. Na muszlach widać wzór. – Regularny, wyryty ręką ludzką. Nie wygląda na przypadek, a raczej na wykonany w sposób intencjonalny – opisuje dr Nowaczewska. Naukowcy datując osady na muszlach ocenili, że wzór pochodzi sprzed ok. 500 tys. lat.
– Czyli pół miliona lat temu taki Homo erectus żyjący w Indonezji był bardzo dobrze rozwinięty intelektualnie w sensie zdolności do abstrakcyjnego myślenia. Musiał sobie radzić w różnych warunkach, musiał być twórczy – zauważa badaczka.
Z podcastu dowiecie się, co by mogło być, gdyby para przedstawicieli Homo erectus zapukała do gabinetu wrocławskiej badaczki. Rozmawiamy też o tym, że ewolucja ludzi nie przebiegała jak na obrazkach – linearnie, jeden po drugim – ale była prawdziwym labiryntem. Dzięki dr Nowaczewskiej poznajemy też metody pracy naukowców zajmujących się ewolucją człowieka. A nie jest to proste. – Mamy tylko małe okienko, przez które zaglądamy w przeszłość – porównuje naukowczyni.
TRANSKRYPCJA
INTRO
Wioletta Nowaczewska: Jeżeli mogłabym użyć takiego kontrowersyjnego określenia, to jeżeli my mówimy o Homo sapiens jako o takiej udomowionej formie, to afrykański Homo erectus mógłby być określony taką dziką formą.
Karolina Głowacka: Ten dziki człowiek okazał się mistrzem przetrwania. Gatunek żył blisko dwa miliony lat. Na czym polegał jego fenomen? Jak wyglądali jego przedstawiciele? Czy byli inteligentni i jak zachowaliby się na uczelni? Nazywam się Karolina Głowacka, to jest Radio Naukowe – podcast, który rozwija się dzięki wsparciu patronek i patronów w serwisie Patronite. Odcinek numer siedemdziesiąt sześć. Zaczynamy.
***
K.G.: Pani doktor Wioletta Nowaczewska z Zakładu Biologii Człowieka Uniwersytetu Wrocławskiego jest gościem Radia Naukowego. Dzień dobry.
W.N.: Dzień dobry, witam państwa bardzo serdecznie.
K.G.: Mam dla pani takie ćwiczenie intelektualne. Jakby tutaj do pokoju zapukał teraz Homo erectus, a najlepiej para – samiec i samica, czemu nie – i by tak tutaj weszli, to jakby oni wyglądali? Byliby wysocy, niscy? Owłosieni, nieowłosieni? Ubrani? Nadzy?
W.N.: Wyobrażam sobie taką parę – mężczyznę i kobietę. To zależy, czy by przybyli do nas z Afryki, czy z Azji. Bo występowali w Afryce i w Azji, i troszeczkę się te formy różniły. Natomiast co by było takiego niesamowitego w ich wyglądzie to przede wszystkim bardzo duża masywność czaszki, duży szkielet twarzy. Więc jednak odróżnialiby się troszeczkę od nas.
K.G.: Czyli ze studentami by pani nie pomyliła. [śmiech]
W.N.: Nie byłoby szansy, byliby taką sensacją tak naprawdę. Jeżeli chodzi o wysokość ciała, to w przypadku afrykańskich znalezisk maksymalna wysokość ciała mężczyzny mogłaby wynosić nawet metr osiemdziesiąt. Więc to byłby dobrze zbudowany mężczyzna, masywny, o grubych kościach, przede wszystkim silny.
K.G.: Miałby takie długie ramiona?
W.N.: Proporcje byłyby już takie jak u nas, bardzo podobne. Czyli długie kończyny dolne, kończyny górne troszeczkę skrócone w porównaniu z wcześniejszymi formami ludzkimi, ale ogólnie budowa ciała, jeżeli chodzi o Homo erectusa pochodzącego z Afryki, który by zapukał do naszych drzwi, byłaby już bardzo podobna do naszej. Czyli klatka piersiowa, tułów bardzo podobny pod względem budowy proporcji, jeżeli chodzi o kończyny – też. Tak jak mówię, nie do końca krępa budowa ciała, bo skoro pochodzi z Afryki, to ona jest smukła, ale masywne kości, dobrze zbudowany, bardzo dobrze umięśniony. Jeżeli mogłabym użyć takiego kontrowersyjnego określenia, to jeżeli my mówimy o Homo sapiens jako o takiej udomowionej formie, to afrykański Homo erectus mógłby być określony taką dziką formą. Czyli „dziki człowiek”. Jeżeli chodzi o twarz, gdybyśmy mogli mu spojrzeć prosto w oczy, to jakie mielibyśmy wrażenie? Przede wszystkim bardzo dobrze rozwinięte łuki brwiowe w postaci takich wyraźnych wałów. Czyli musiałoby to być takie surowe, przenikliwe spojrzenie spod takich dużych wałów kostnych.
K.G.: Nie do podrobienia, prawda? Ludzie takich nie mają teraz.
W.N.: Nie, nie mają. Oczywiście, że u niektórych populacji Homo sapiens pochodzących z Ameryki Południowej czy też z Australii, z bardzo masywnymi szkieletami twarzy, mogłoby być pewne podobieństwo. Oczywiście w tej masywności, natomiast morfologicznie nie do końca, nie byłoby to prawdą dlatego, że Homo erectus bardzo się wyróżniał. Na pewno byśmy go poznali – nie posiadał bródki, która jest charakterystyczna dla nas, żuchwa była masywna, szkielet twarzy bardzo mocno wysunięty do przodu, taki masywny.
K.G.: Czyli żuchwa taka mocno przed czoło, tak?
W.N.: Tak, u nas, u Homo sapiens szkielet twarzy jest taki bardziej zredukowany, delikatnie zbudowany, bardziej cofnięty pod puszkę mózgową, bardziej „spłaszczony”. Jeżeli chodzi o Homo erectusa, to on był tak mocno rozbudowany, wysunięty do przodu. Przede wszystkim ta masywność szkieletu twarzy – twarz była duża w porównaniu z puszką mózgową. Natomiast pojemność puszki mózgowej była względnie niska.
K.G.: Czyli nosiłby małą czaszkę? Mniejsze rozmiary?
W.N.: Tak, właśnie. Czaszka była o wiele mniejsza, natomiast co by nas zastanawiało, patrząc na tę istotę – od razu byśmy rozpoznali go w tłumie właśnie ze względu na tę bardzo dużą twarz w stosunku do puszki mózgowej. Pojemność puszki mózgowej była o wiele mniejsza i to była tak naprawdę duża zmienność. W przypadku znalezisk z Gruzji to była pojemność nawet rzędu pięciuset kilku centymetrów sześciennych.
K.G.: Chyba prawie dwa razy mniej niż nasza.
W.N.: Nawet o wiele więcej. Dlatego, że tysiąc pięćset, maksymalnie dwa tysiące u Homo sapiens to jest pojemność puszki mózgowej – czyli mózgowia – dorosłego osobnika. Natomiast w przypadku Homo erectusa taka przeciętna pojemność to było dziewięćset centymetrów sześciennych. A zakres był od pięciuset kilku centymetrów sześciennych – np. w przypadku tych znalezisk pochodzących z Gruzji – do nawet tysiąca dwustu centymetrów sześciennych, co już jest względnie dużą pojemnością.
K.G.: To ciekawa rozbieżność w jednym gatunku.
W.N.: Tak. Właśnie dlatego, że ten gatunek był gatunkiem występującym w różnych obszarach świata i przedstawiciele różnych populacji wykazywali pewną odmienność co do morfologii, co do pojemności puszki mózgowej. I np. ten Afrykańczyk, który by tutaj zapukał do naszych drzwi – mam na myśli afrykańskiego Homo erectusa – prawdopodobnie miałby tę puszkę mózgową o pojemności dziewięciuset centymetrów sześciennych. Duży szkielet twarzy, masywny, dobrze zbudowany mężczyzna. Natomiast, jeżeli chodzi o Dmanisi, znalezisko z Gruzji, no to tam Homo erectus georgicus, bo tak go nazwano, to przede wszystkim byłyby to homininy niskorosłe. Właściwie szacowana wysokość ciała mogłaby tutaj wynosić metr sześćdziesiąt czy nawet nieco mniej – sto czterdzieści centymetrów, co jest bardzo małą wartością, jeżeli chodzi o wysokość ciała, więc to byłyby niskie istoty.
K.G.: Ale też mocno zbudowane?
W.N.: Też o dosyć grubych kościach i masywnych czaszkach, ponieważ z tego stanowiska w Dmanisi pochodzi pięć bardzo ładnie zachowanych czaszek, co jest w ogóle czymś niesamowitym. One są datowane na prawie dwa miliony lat, bo to jest milion siedemset tysięcy lat, milion osiemset tysięcy lat. Ale właśnie, czym one się różnią od tego afrykańskiego Homo erectusa? Przede wszystkim były to istoty niższe, też o masywnym szkielecie, ale o bardzo małej pojemności puszki mózgowej – pięćset, maksymalnie siedemset centymetrów sześciennych. Co było dla nich charakterystyczne to przede wszystkim duża twarz, duże wały nadoczodołowe, masywna żuchwa, szczęka, bez bródki.
K.G.: Zęby duże?
W.N.: Tak, bardzo duże zęby. W przypadku czterech z tych osobników zachowały się żuchwy.
K.G.: A jakby zapukała kobieta?
W.N.: Jeżeli chodzi o kobietę, to jest pewien problem dlatego, że tak naprawdę mało wiemy o dymorfizmie płciowym. Większość z tych znalezisk, które są obecnie znane, opisywane są jednak przeważnie jako osobnik płci męskiej albo jeżeli to jest osobnik młodociany, to nie określa się tej płci, bo jest to bardzo trudne. I mało wiemy o tym dymorfizmie płciowym.
K.G.: To w takim razie skąd możemy wiedzieć, że to jest mężczyzna? Powiem, jak ja to sobie wyobrażam: znajdujemy, dajmy na to, miednicę – no to spoko, można się zorientować, że to służyło do rodzenia, a to niekoniecznie. No ale jeśli mamy do czynienia np. z paliczkiem czy z oczodołem, czy czymś takim, to jak tutaj rozpoznać, do kogo one należały?
W.N.: To jest ten problem, że jeżeli są takie bardzo fragmentaryczne znaleziska, to myślę, że tutaj żaden z naukowców nie odważyłby się określić płci. Po prostu ten osobnik pozostaje o nieokreślonej płci. Tak jak powiedziałam, jeżeli jest młodocianym osobnikiem, to możemy to rozpoznać po rozwoju szkieletu np., czy ten obszar szkieletu był już na tyle rozwinięty, żeby powiedzieć, że to był osobnik dorosły. No to jeżeli to był osobnik młodociany, to płci absolutnie też nie jesteśmy w stanie określić. W przypadku Homo erectusa niestety nie ma możliwości badania i prowadzenia tych badań genetycznych – one są możliwe w przypadku neandertalczyka, gdzie jest ta możliwość określenia płci jeszcze w ten sposób. Ten materiał jest zbyt stary, jeśli chodzi o datowanie, DNA ulega degradacji. Jeżeli chodzi o miednicę, to jest to bardzo ciekawe zagadnienie, bo my, mówiąc o płci, myślimy głównie – i zresztą słusznie – że u kobiet ta miednica jest troszeczkę inaczej zbudowana i że to będzie pewną wskazówką, bo to jest przystosowanie do porodu i taki kompromis między adaptacją do porodu a np. bieganiem, bo kobiety pod tym względem wypadają gorzej niż mężczyźni, wiemy o tym. Tu też jest pewien problem, bo jest niewiele znalezisk związanych właśnie ze szczątkami, jeżeli chodzi o miednicę. Takie najlepiej zachowane są z Afryki, gdzie jest prawie kompletna miednica, ale tu też jest pewien problem, bo my nie wiemy tak naprawdę, jak ten dymorfizm wyglądał. Do pewnego stopnia jest względnie dobrze zachowana miednica np. u chłopca z Nariokotome – tutaj naukowcy założyli, że to jest osobnik płci męskiej ze względu na dużą masywność kośćca. Ten chłopiec zmarł w wieku dziewięciu lat, a już miał wysokość ciała oszacowaną na metr sześćdziesiąt, więc jakby był dorosłym mężczyzną, to jego wysokość ciała by prawdopodobnie wynosiła metr osiemdziesiąt, byłby bardzo dobrze zbudowany, masywny.
K.G.: A czy to by wskazywało na to, że w ogóle Homo erectusy szybciej dojrzewały płciowo?
W.N.: Okazuje się, że pewne dane wskazują na to, że Homo erectus mógł szybciej dojrzewać, że miał krótsze dzieciństwo w porównaniu z nami. Ten model rozwoju osobniczego, czyli tego od momentu narodzin do momentu całkowitego zestarzenia się, do śmierci, wyglądał trochę inaczej niż u Homo sapiens. Wiemy to przede wszystkim z analizy szkieletów. Zaraz podam przykład, jak naukowcy rozumują, dlaczego tak uważają. I jeżeli chodzi o taki wybrany obszar, to chodzi tu przede wszystkim o zęby. Możliwa jest analiza linii przyrostu szkliwa zębów, bo to się odbywa periodycznie, tak jak słoje w drzewie. Taki period może trwać pięć dni, dziesięć dni, czternaście – w zależności od osobnika. Szkliwo kształtuje się takimi warstwami, powstają takie linie, które możemy obserwować na przekroju przez ząb, możemy te linie zliczać. A znając period przyrostu tych linii, także określić czas rozwoju danego zęba. I najważniejsze są pierwsze trzonowce. Ich rozwój jest skorelowany z zakończeniem rozwoju mózgowia. To może dziwnie zabrzmi, ale rzeczywiście jest taki związek. I co się okazuje – jak przeanalizowano pod tym względem Homo erectusa, to okazało się, że ten model rozwoju osobniczego jest taki „pośredni” między małpim a ludzkim. Co to znaczy? Małpi, czyli szybciej się odbywają te fazy w porównaniu z Homo sapiens. U Homo sapiens to wydłużone dzieciństwo, dłuższy okres dojrzewania płciowego. A Homo erectus jest taki właśnie pośredni pod tym względem. Natomiast jak można wnioskować na podstawie naukowej budowy szkieletu o tym, że ten model był właśnie taki pośredni? Podam taki bardzo interesujący przykład. Jak przeanalizowano szkielet chłopca z Nariokotome, czyli tego chłopca, u którego szkielet był prawie kompletny…
K.G.: To skarb dla naukowców.
W.N.: Tak, tak.
K.G.: Bo zwykle znajdujecie tam przecież jakieś kawałeczki.
W.N.: A to było coś niesamowitego, bo to było znalezisko jeszcze z lat osiemdziesiątych XX wieku datowane na milion sześćset tysięcy lat. Prawie kompletny szkielet. I co było bardzo ważne? Nie całkowicie, ale względnie dobrze zachowała się miednica. Na tyle dobrze, że pomimo tego, że naukowcy założyli, że to jest miednica chłopca, można było do pewnego stopnia zrekonstruować tę miednicę „żeńską” na zasadzie wielkości kanału rodnego. Następnie naukowcy, mając tę wielkość kanału rodnego określoną w taki sposób – pomimo tego, że tak jak mówię, to był chłopiec, ale zrobiono to dla odpowiednika żeńskiego – oszacowali wielkość głowy dziecka, jaką noworodek mógłby mieć pojemność puszki mózgowej. I okazało się, że te szacowania wskazały na pojemność wynoszącą około trzystu centymetrów sześciennych. To jest dokładnie dwieście siedemdziesiąt kilka centymetrów sześciennych. Ale co z tego wynika, o co tu chodzi, jak naukowcy dalej to interpretują? Pojemność puszki mózgowej tego chłopca z Nariokotome była oszacowana na osiemset kilka centymetrów sześciennych. Gdyby ten noworodek o tej pojemności trzystu centymetrów sześciennych rozwijał się zgodnie z modelem szympansim, tzw. małpim, to gdyby był osobnikiem dorosłym, to musiałoby dojść u niego do podwojenia tej wartości. Czyli osobnik dorosły Homo erectusa o tym modelu małpim powinien mieć sześćset centymetrów sześciennych pojemności puszki mózgowej. A tu mamy osobnika w wieku dziewięciu, dziesięciu lat, bo tak mniej więcej jest określony wiek tego chłopca, i mamy pojemność puszki mózgowej ośmiuset kilku centymetrów sześciennych. Więc już widać, że było inne tempo rozwoju, że ten mózg się dłużej rozwijał, że on był większy i model małpi w tym momencie tutaj absolutnie nie pasuje. Czyli nie dochodzi tutaj do podwojenia tej pojemności puszki mózgowej, a wręcz prawdopodobnie do potrojenia. Pojemność puszki mózgowej już jest określona w wieku sześciu lat, u człowieka już jest wtedy prawie w dziewięćdziesięciu procentach wykształcona. Więc tak, możemy założyć, że ewentualnie niewiele by u tego hominina wzrosła, ponieważ my nie znamy dokładnie tego modelu, jak on wyglądał – być może właśnie jeszcze ten rozwój następował. Ale na pewno nie był to model małpi.
K.G.: Podejrzewam się, że ta kobieta Homo erectus raczej nie była zbyt filigranowa. Spodziewałabym się raczej, że to były takie mocarne osoby.
W.N.: Myślę, że tak. Nie wiem dokładnie, jak ten dymorfizm wyglądał, ale zapewne musiała być mocno zbudowana. Co to znaczy? To znaczy, kościec musiał być odpowiednio masywny, co było związane z trybem życia tych homininów. One były bardzo aktywne. Przecież Homo erectus to jest ten pierwszy hominin, który jest opisywany przez naukowców jako istota sprawnie biegająca na długie dystanse. Więc ta istota musiała przetrwać w niesprzyjających warunkach, gdzie było dużo drapieżników, musiała się bronić. Prawdopodobnie na początku to było żywienie się na zasadzie konkurowania z drapieżnikami i żywienie się raczej padliną, a później dopiero łowiectwo, ale to wymagało bardzo dużej aktywności, dużej mobilności. Więc ten szkielet był na pewno bardzo masywny, grube kości, odporne na prężenia. Możemy sobie wyobrazić takiego osobnika jako bardzo dobrze zbudowanego, silnego, o dużej muskulaturze. Natomiast, co jest ciekawe, te proporcje ciała u afrykańskich Homo erectusów już były bardzo podobne do nas. Najbardziej podobne do tych proporcji obserwowanych u Masajów. To są populacje smukłe, wysokie.
K.G.: To zupełnie inaczej niż by się kojarzyło czy raczej, jakie są wizualizacje. Jak sobie państwo wpiszą „Homo erectus” w Internet, to raczej to są najczęściej takie wielkie chłopy.
W.N.: Tak, ale klimat, środowisko też kształtowało budowę ciała. Budowa ciała jest adaptacyjnie przystosowana do warunków środowiskowych. Jeżeli to było środowisko Afryki Wschodniej, przestrzeń otwarta, sawanna, jakieś jezioro – oni przeważnie egzystowali przy jeziorze, żeby był dostęp do wody. Mam np. na myśli jezioro Turkana, dawne Rudolfa w Afryce Wschodniej – no to wędrowały, miały bliskość tego zbiornika wodnego, bo to wiadomo, chodziło o wodę pitną, ale tam było ogólnie ciepło. Więc ta budowa ciała, gdybyśmy tak ją przeanalizowali pod kątem adaptacji do klimatu, wskazywała na przystosowanie do hiperciepłego klimatu, można tak powiedzieć. Czyli owszem, duża masywność, jeżeli chodzi o kości, ale proporcje wskazujące na adaptację do klimatu o wysokich temperaturach.
K.G.: A czy jesteśmy w stanie powiedzieć coś o poziomie owłosienia albo kolorze skóry Homo erectusa? Bo ja ciągle się odwołuję do tych wizualizacji, których jest dużo w Internecie i dziewięć na dziesięć to są samce. Widywałam albo śniade kolory skóry, albo wręcz całkiem jasne i raczej nagą skórę, chociaż mieli jakieś takie kołtuny na głowie, ewentualnie mocno przerzedzoną sierść. Ale czy to są tylko takie wizualizacje artystyczne, czy my jesteśmy w stanie cokolwiek o tym powiedzieć?
W.N.: Tu bym raczej sugerowała, żeby nie spekulować za bardzo, jeżeli chodzi o to, jak on dokładnie wyglądał, jaki miał kolor skóry. My możemy przypuszczać, że jeżeli on sprawnie biegał – rzeczywiście, są pewne koncepcje mówiące o tym, że jeżeli ten osobnik biegał na długie dystanse, że to był ogromny wysiłek, to się wiązało z odpowiednią termoregulacją – to, że prawdopodobnie to owłosienie było po prostu silnie zredukowane.
K.G.: Na pewno się pocił.
W.N.: Tak, w związku z tym prawdopodobnie ta skóra już nie była tak bardzo owłosiona, bo to było związane z termoregulacją i z przystosowaniem do biegu. Wydaje mi się, że Homo erectus miał ciemniejszy kolor skóry, ponieważ tu chodzi o przystosowanie do warunków klimatycznych, do nasłonecznienia.
K.G.: Jest z Afryki. To, że skolonizował inne tereny, to jest inna rzecz, ale zasadniczo z Afryki.
W.N.: Tak, oczywiście. Jeżeli chodzi o najstarsze znaleziska kostne, to one pochodzą z Afryki. Najstarsze jest datowane na nawet nieco trochę więcej niż dwa miliony lat. I to jest znalezisko z Afryki Południowej – znaleziono tam sklepienie czaszki. Drugie ciekawe znalezisko było w Afryce Wschodniej. Też jedno z najstarszych, datowane na milion osiemset tysięcy lat. To datowanie było weryfikowane i okazuje się, że rzeczywiście warstwa, z której pochodziły te szczątki kostne – w tym przypadku była to kość potyliczna – to są najstarsze szczątki, jeżeli chodzi o datowanie. Natomiast, co jest ciekawe, Homo erectus wędrował. I najstarsze szczątki spoza Afryki, związane z Eurazją, to są szczątki pochodzące z Dmanisi. Tuż po powstaniu – jeżeli założymy, że Homo erectus wyewoluował w Afryce, a tak większość paleoantropologów obecnie uważa – przewędrował sobie w inne obszary świata.
K.G.: I gdzie on jeszcze był?
W.N.: W Azji Południowo-Wschodniej, dużo znalezisk było też w obszarze współczesnych Chin. To jest bardzo ciekawe.
K.G.: Kawał drogi. Ale też miał sporo czasu.
W.N.: Oczywiście. Ale co jest ciekawe, najstarsze znaleziska, jeżeli chodzi o Chiny, są datowane na milion sześćset tysięcy lat. Więc on musiał stosunkowo „w miarę szybko” wędrować. Pewne populacje sobie wywędrowały przez Azję Mniejszą na tereny Gruzji, ale też część musiała wędrować południowym obszarem, wzdłuż brzegu Azji Południowej, docierając właśnie do Chin, ale też na wyspy indonezyjskie.
K.G.: Dlaczego oni to robili? Przecież to jest niebezpieczne.
W.N.: Co mogło być przyczyną? Ja myślę, że można powiedzieć, że tak naprawdę proza życia. Oni wędrowali za stadami zwierząt, za lepszymi warunkami do egzystencji. Naukowcy obecnie nie sądzą, żeby koniecznie musiał się pojawić jakiś impuls.
K.G.: Czyli to nie musiał być np. lokalny kataklizm?
W.N.: Raczej nie. Co jest niesamowite – mówiłam, że te homininy z Gruzji miały bardzo małą pojemność puszki mózgowej. Czyli nie jest wcale niezbędna duża pojemność tej puszki. Pięćset kilka centymetrów sześciennych to jest taka pojemność, jak mają np. australopiteki, te wcześniejsze formy ludzkie, o wiele bardziej prymitywne, a już taka pojemność absolutnie wystarczyła do tego, żeby one mogły wędrować, przetrwać, dać sobie radę. To jest dobry przykład na to, że wcale duża pojemność puszki mózgowej nie jest niezbędna do tego, aby pokonywać duże przestrzenie, aby sobie poradzić w nowych warunkach, nowym środowisku.
K.G.: Czyli mówi pani, że obecnie najstarsze skamieniałości Homo erectusa, jakie znamy, mają ponad dwa miliony lat. A najmłodsze? Kiedy on wyginął?
W.N.: Może ja wrócę do tej wędrówki. Powiedziałam, że wywędrował z Afryki, znany jest z tego obszaru Gruzji, znany jest z obszaru Chin, ale także, co jest niesamowite, dotarł na wyspy indonezyjskie i na wyspę Jawa. To było wtedy możliwe, ponieważ poziom wód był inny niż obecnie, jeżeli chodzi o morza, oceany. Wyspy, które są teraz oddzielone od siebie wodą, były połączone. Więc taki Homo erectus mógł się tam swobodnie przedostać. I właśnie z Jawy pochodzą znaleziska datowane jako najmłodsze, jeżeli chodzi o Homo erectusa. Są one datowane na ponad sto tysięcy lat. To świadczy o tym, że to był taki gatunek, który rzeczywiście przetrwał bardzo długo. Prawie dwa miliony lat.
K.G.: Czyli człowiek anatomicznie współczesny mógłby przybić piątkę z Homo erectusem? Albo wręcz przeciwnie, przebić się dzidami?
W.N.: Tak, jeżeli chodzi o człowieka anatomicznie współczesnego, no to tu myślę, że mógłby być problem. Przede wszystkim dlatego, że najstarsze znaleziska Homo sapiens są datowane na trzysta piętnaście tysięcy lat. Więc jeżeli chodzi o Afrykę, raczej by to nie było możliwe dlatego, że najmłodsze znaleziska Homo erectusa to jest ten milion lat, troszeczkę mniej, ale na pewno nie aż tak młode, jak pierwszy Homo sapiens.
K.G.: Ale na przestrzeni planety żyli jednocześnie?
W.N.: Jeżeli chodzi o współwystępowanie Homo erectusa i Homo sapiens, to tu bym raczej sugerowała, że nie byłoby to możliwe. To znaczy, może i było, ale my nie wiemy. Naukowcy sądzą, że mogłoby dojść do spotkania np. Homo heidelbergensis z Homo sapiens na pewnych obszarach albo neandertalczyka z Homo sapiens, albo denisowianina z Homo sapiens, ale z Homo erectusem jest duży problem. Tak naprawdę te pierwsze znaleziska, które były odkrywane na przestrzeni wielu lat, były klasyfikowane jako Homo erectus. Ta klasyfikacja się zmieniła, one zostały wliczone w Homo heidelbergensis i obecnie dominuje taki pogląd, zgodnie z którym właściwie nie ma szczątków kostnych, które by reprezentowały Homo erectusa, a pochodziły z Europy.
Są natomiast kamienne narzędzia związane z kulturą aszelską, które świadczą o tym, że jednak Homo erectus prawdopodobnie występował w Europie. Tu niektórzy z paleoantropologów twierdzą np., że są odkryte fragmenty kości sklepienia czaszki, które są przez nich interpretowane jako związane z Homo erectusem. Ale my tego do końca nie wiemy. Więc są kontrowersyjne pod względem tej klasyfikacji taksonomicznej. Jeżeli chodzi o Azję, no to tutaj mamy te znaleziska głównie z Chin, gdzie wydobyto szczątki kostne czterdziestu osobników, ale większość tych znalezisk jednak zaginęła podczas II wojny światowej. One były prawdopodobnie transportowane przez ocean – tak mówi legenda – do Stanów Zjednoczonych, żeby uratować tę kolekcję, ale ona zaginęła, nie wiadomo, co się stało. To była piękna kolekcja. Pozostały bardzo ładne ryciny opracowań naukowych mówiące o Homo erectusach. I tutaj, jeżeli chodzi o datowanie szczątków kostnych Homo sapiens z Azji, to jest to siedemset tysięcy lat, czterysta tysięcy lat, jeden milion sześćset tysięcy lat, więc tutaj trudno by było mówić o tym, żeby Homo sapiens spotkał się z tymi formami, bo był zbyt młody. Natomiast, jeżeli chodzi o Indonezję, to najstarsze szczątki w tym obszarze, jeśli chodzi o Homo sapiens, to… Ta droga mogła przecież prowadzić ostatecznie do Australii, bo tu mamy taki obszar lądowy Sahul i Sundę. Sunda to była ta Indonezja, wyspy połączone wtedy tym pasmem lądowym z Azją. A z drugiej strony mamy Sahul, czyli Australia, Nowa Gwinea. I najstarsze ślady bytności Homo sapiens, tzn. np. narzędzia są datowane na ponad sześćdziesiąt tysięcy lat.
K.G.: Czyli był taki czas na Ziemi, że jednocześnie żył człowiek, anatomicznie współczesny Homo sapiens i Homo erectus, chociaż może niekoniecznie się spotkały. Pytam o to dlatego, że my jesteśmy ciągle jako publiczność, nie naukowcy, jednak karmieni tą prostą linearnością, że jeden od drugiego. A przecież tak nie było.
W.N.: Nie było, oczywiście. Jeżeli popatrzymy na takie zwykłe datowanie – trzysta piętnaście tysięcy lat – początek lineażu, dwieście tysięcy lat – Afryka ma już formy anatomiczne bardzo podobne do nas, Homo sapiens. No to, jeżeli tu mamy sto tysięcy lat, to teoretycznie możemy przypuszczać, że jeżeli ta migracja była taka intensywna, to nie możemy też wykluczyć, że tam nie było Homo sapiens. Natomiast, jeżeli chodzi o to, jakie mamy świadectwa, to one raczej nie sugerują, żeby doszło do bezpośrednich spotkań, ale jest to teoretycznie możliwe. Homo erectus współwystępował ze „starszymi”, w tym sensie, że opisywanymi jako wcześniejsze, bardziej prymitywne. I np. w tym obszarze Afryki Południowej, o którym mówiłam wcześniej, są szczątki kostne Paranthropus robustus – to jest australopitek o masywnej budowie szkieletu twarzy. To były istoty o niedużej wartości, jeżeli chodzi o wysokość ciał, raczej niskie, o bardzo małej pojemności puszki mózgowej, głównie spożywające trawy. To był odrębny gatunek, taka ślepa ewolucyjna uliczka. I on współwystępował właśnie z Homo erectusem. Homo erectus współwystępował też z innym australopitekiem – Australopithecus sediba, w tym samym obszarze Afryki. Ale w Afryce Wschodniej współwystępował też z innym homininem, np. Homo habilis, co oznacza człowieka zręcznego. Obecnie paleoantropologowie uważają, że gdyby mieli wytypować jakąś formę ludzką, która mogłaby być takim hipotetycznym przodkiem dla Homo erectusa, to byłby ogromny problem. Szczerze mówią, że po prostu nie wiedzą, która to forma, a może nawet taka, której jeszcze nie odkryto. Dlatego, że jest właśnie problem tej koegzystencji, że to drzewo rodowe człowieka przypomina taki krzew z wieloma gałązkami, które na pewnym etapie umierają.
K.G.: To nie są żadne schodki.
W.N.: Tak, absolutnie. Kiedyś rzeczywiście tak myślano, na początku rozwoju paleoantropologii, jak było tych znalezisk mniej, że to jest taka linearna ewolucja. Nowe badania wskazują na to, że to było bardziej skomplikowane, że dochodziło do takich radiacji adaptacyjnych, to znaczy, że nagle dużo różnych gatunków mogło powstawać i każdy z nich był inaczej przystosowany do środowiska. Tak naprawdę my mamy tylko takie małe okienko, przez które zaglądamy i patrzymy, jak ta przeszłość człowieka wyglądała. A jak ona naprawdę wyglądała, to my tego w stu procentach nie wiemy. Mamy tylko puzzle, z których układamy obraz. Tu pasuje, tu pasuje, tu sobie coś wyobrażamy, to jest taka łamigłówka tak naprawdę.
K.G.: Czy w przypadku gatunku, który żył tak długo – dwa miliony lat, można w ogóle mówić o jednym gatunku żyjącym tak długo? Mówiła pani np. o tej zmianie wielkości puszki mózgowej – duża rzecz. Więc dlaczego się mówi o tych istotach jako o jednym gatunku?
W.N.: Właśnie, to też jest pewien problem. Obecnie większość paleoantropologów uważa, że to był gatunek politypowy. „Poli” to znaczy wiele. To znaczy, że występował w różnych obszarach, czyli były takie odmiany geograficzne tego gatunku. Analizowano przedstawicieli tak szeroko rozumianego gatunku, jak Homo erectus pod względem morfologii i naukowcy dochodzą do wniosku, że koncepcja tych wielu odmian jest jak najbardziej słuszna. Pomimo tak dużego zróżnicowania morfologicznego. Ale nie wszyscy się z tym zgadzają. Są też grupy naukowców, które sądzą, że np. powinniśmy mówić o Homo georgicus, a nie o Homo erectus georgicus, że to byłby odrębny gatunek. Inni twierdzą, że to powinien być Homo erectus georgicus – podgatunek. Więc tu są rzeczywiście różne poglądy. Mało tego, niektórzy nadal uważają, że powinniśmy podzielić Homo erectusa na dwa gatunki. Na Homo ergaster i Homo erectus taki, który występował tylko w Azji, ten właściwy. A Homo ergaster występował głównie w Afryce Wschodniej, w okolicach jeziora Turkana. Gdyby przejrzeć najnowszą literaturę, to można się spotkać z różnymi opisami w zależności od tego, jaką koncepcję przyjmuje dany paleoantropolog. Niektórzy z nich piszą o Homo ergaster, inni o Homo erectus, ale w tym wąskim rozumieniu. Inni piszą o Homo erectus sensu lato, czyli tym najbardziej zróżnicowanym gatunku.
K.G.: Kwestia interpretacyjna.
W.N.: Tak, zależy to od tego, jak podejdziemy do tej zmienności morfologicznej.
K.G.: A jednocześnie nie da się nie zauważyć, że zostawiając na boku te wątpliwości, jeśli chodzi o nazwy gatunkowe, no to jednak była to istota niezwykle skuteczna, jeśli chodzi o przetrwanie. Na czym polegał jej fenomen? Bo my, Homo sapiens na razie przy nich to jesteśmy młodzieńcy.
W.N.: Dokładnie. Jak tak długo przetrwał, to musiał być bardzo dobrze przystosowany do różnych warunków środowiskowych.
K.G.: Albo był bardzo elastyczny.
W.N.: Tak, przede wszystkim ta wszystkożerność – chyba to było kluczem do przetrwania.
K.G.: Czyli te duże zęby się przydawały?
W.N.: Myślę, że tak, ale też narzędzia, które wykonywał.
K.G.: To wróćmy do tej scenki. Pukają do nas Homo erectusy, niech będzie z Afryki, kobieta i mężczyzna. Co mają ze sobą?
W.N.: Tu muszę państwa zaskoczyć, bo mogliby mieć piękne pięściaki, takie o łezkowatym kształcie, dosyć duże.
K.G.: Kamienne narzędzia o łezkowatym kształcie – na pewno kojarzycie, jak byliście w jakimkolwiek muzeum.
W.N.: Są pewne znaleziska, które wskazują nawet na taką działalność artystyczną Homo erectusów, czyli na takie abstrakcyjne myślenie. Raczej nie wyglądają na przypadkowe wzory, tylko właśnie wykonane intencjonalnie. Gdy w 1891 roku Jean Dubois odkrył pierwsze szczątki na wyspie Jawa, to było to sklepienie czaszki, kilka zębów, kość udowa, ale co było ciekawe, odkrył tam też muszle mięczaków. I później, dopiero po wielu, wielu latach naukowcy się tym zainteresowali, co było na powierzchni tych muszli. I okazało się, że tam był wzór, taki regularnie wyryty ręką ludzką, zygzakowaty, który nie wyglądał na przypadek, na zasadzie ostrzenia narzędzia. Raczej wykonany w intencjonalny sposób. I datowano osad na muszlach tych mięczaków i ten osad wskazuje na pięćset tysięcy lat. To jest coś niesamowitego. Czyli pięćset tysięcy lat temu w Indonezji taki Homo erectus był naprawdę bardzo dobrze rozwinięty intelektualnie, w sensie abstrakcyjnego myślenia. On musiał sobie poradzić w tych różnych warunkach środowiska, musiał być twórczy, musiał myśleć w określony sposób, więc to jest ciekawe znalezisko. Drugie bardzo interesujące to też wzór nacięć, tym razem na kości – to była kość słoniowatej istoty. I te nacięcia też były takie charakterystyczne, wskazywałoby to też na pewną intencjonalność, jeżeli chodzi o wykonanie. Tam mamy pięćset tysięcy lat, tu by było około czterystu tysięcy lat, więc te znaleziska świadczą o tym, że jednak to abstrakcyjne myślenie też miało miejsce.
K.G.: Czyli był inteligentny. No właśnie, narzędzia to jest wielka rzecz. I też ogień.
W.N.: Jeżeli chodzi o ogień, no to tutaj naukowcy sobie nie wyobrażają, żeby przetrwanie w takich warunkach, jakie występowały, było możliwe bez ognia. Ale ogień to jest taki gorący temat. Ciągle się toczy burzliwa debata między naukowcami, kiedy właściwie po raz pierwszy ten ogień był ujarzmiony przez istotę ludzką, kiedy był wykorzystywany.
K.G.: To bardziej jest chyba pytanie o to, kiedy był ujarzmiony. Bo to, że się coś samo zdarzyło, to jest chyba coś innego niż umiejętność wytworzenia tego ognia, prawda?
W.N.: Tak. Przede wszystkim dla naukowców jest ważne to, jakie są twarde, istotne do obronienia dowody.
K.G.: I co jest takim dowodem?
W.N.: Np., jeżeli chodzi o jedną z jaskiń w Afryce Południowej, znaleziono tam takie ślady palenisk i jak przeanalizowano strukturę tej jaskini, to okazuje się, że nie było to możliwe na zasadzie takiej, że piorun tam po prostu uderzył i powstały zgliszcza, coś tam się zadziało. To stanowisko jest datowane na około milion lat, jedno z najstarszych, jeżeli chodzi o Afrykę i o takie miejsce, gdzie rzeczywiście można mówić o ujarzmieniu ognia.
K.G.: To dawno. Milion lat to jest dawno.
W.N.: Tak. Natomiast, jeśli chodzi o wcześniejsze dane, no to było to w Izraelu. Ale tam datowanie było trochę inne, to było siedemset kilka tysięcy lat. Więc w Afryce mamy obecnie starsze dowody.
K.G.: Ale proszę powiedzieć, jak rozpoznać w takim razie ślady tego, że ogień był wytworzony intencjonalnie, że był np. utrzymywany w porównaniu ze śladami, że zdarzyło się, bo uderzył piorun i coś się tam zapaliło.
W.N.: Tu już wchodzą w grę takie bardzo specjalistyczne analizy tych osadów, jaką mają strukturę te spalone elementy. Na ten temat powinien więcej powiedzieć archeolog. Ja nie czuję się tutaj na tyle silna, jeżeli chodzi o tego typu badania, żeby dokładnie o tym opowiedzieć. No ale tak jak w przypadku tej jaskini, jej budowa, struktura absolutnie wykluczała coś takiego. Też charakter tego miejsca, czyli jakaś regularność, jakiś wzór… A poza tym bardzo dokładną analizą zajmują się specjaliści, oni są w stanie to określić. Z drugiej strony tak jak powiedziałam, trudno sobie wyobrazić zasiedlenie Europy bez ognia.
K.G.: Ale czy to Homo erectus był właśnie tym pierwszym wielkim, który jednocześnie nauczył się wytwarzać narzędzia i korzystać z ognia? Bo wiemy, że zwierzęta również korzystają z narzędzi – orangutany potrafią sobie pomagać, szympansy potrafią sobie pomagać patyczkami itd. Ale zdaje się, że wytwarzanie jest intencjonalne, że to jest jednak coś innego i specyficznego. I czy to Homo erectus jest tutaj tym pionierem?
W.N.: Najstarsze narzędzia kamienne są datowane na ponad trzy miliony lat. Więc już wychodzą poza zakres obecnie nam znany, jeżeli chodzi o datowanie Homo erectusa. Trudno powiedzieć, kto te narzędzia wykonywał. Poza tym są też równie stare, jeżeli chodzi o datowanie, ślady nacięć na kościach zwierzęcych. I jak je dokładnie analizowano pod odpowiednim mikroskopem, to stwierdzono, że to były ślady wykonane też ludzką ręką, w sensie jakiejś istoty kopalnej ludzkiej.
K.G.: Co to mogło być? Jakaś obróbka tego mięsa?
W.N.: Tak, nacięcia to mogła być próba oczyszczenia tej kości z mięsa albo dostania się do szpiku. Szpik też był bardzo cennym źródłem pożywienia. A Homo erectus był istotą wszystkożerną. Ale przede wszystkim stopniowo w ewolucji tego gatunku wzrastała według naukowców ilość tego mięsa w diecie. I też mięso było tutaj wiązane z dostarczeniem odpowiedniej ilości kalorii. Wielu naukowców sugerowało, że mogłaby wchodzić w grę też jakaś obróbka termiczna u Homo erectusa.
K.G.: Tak, bo ogień to nie tylko ciepło, ale też zdecydowanie lepsze przyswajanie kalorii.
W.N.: Tak, to mogło się wiązać z tym, że mózg miał dostarczane więcej energii, więc mógł stawać się coraz większy. Są takie koncepcje na ten temat, tak.
K.G.: Ale jest coś fenomenalnego w tym Homo erectusie, jeśli chodzi o jego skuteczność. Takie mam wrażenie, że jest to trochę niedoceniane. Bo neandertalczycy to jest coś, co lubimy i kojarzymy. A ten Homo erectus jest taki zaniedbany w popkulturze.
W.N.: Tak, to prawda. Wielka szkoda, ale też z racji tych procesów związanych z degradacją np. mitochondrialnego DNA czy jądrowego DNA nie ma takiej możliwości, żeby to DNA przeanalizować. Chociaż może musimy poczekać. Bo może w przypadku tych młodszych znalezisk będzie to możliwe. Z drugiej strony cieplejszy klimat przyczynia się do degradacji tego DNA. Ale wcale nie jest wykluczone, że pewne młodsze znaleziska Homo erectusa uda się wyekstrahować – przynajmniej zachowaną część tego DNA. Nie możemy powiedzieć do końca nie. Natomiast najstarsze DNA jądrowe, DNA mitochondrialne wydobyte ze szczątków ludzkich kopalnych jest datowane na czterysta trzydzieści tysięcy lat. To jest właśnie ten początek lineażu neandertalskiego. Tutaj możemy założyć, że może właśnie u tych młodszych Homo erectusów też będzie wchodziła w grę taka analiza w przyszłości, że uda się to DNA uzyskać i przeanalizować. U starszych trudno powiedzieć, bo najstarsze udane próby analizy DNA są datowane na siedemset tysięcy lat, jeżeli chodzi o szczątki konia. Więc tutaj jeszcze ta granica może się przesunąć. Natomiast co jest ciekawe – to są w ogóle najnowsze informacje – tam, gdzie nie możemy badać DNA, przesuwamy tę granicę dalej. Np. osiemset tysięcy lat, dziewięćset tysięcy lat. Możliwa jest analiza tzw. kopalnych białek. I to też jest już robione.
K.G.: I co nam może to dać?
W.N.: My możemy tutaj też ustalać pewne „pokrewieństwa”. I np. okazało się, jak przeanalizowano te kopalne białka uzyskane z zęba Homo antecessor, że to był odrębny lineaż, niezwiązany bezpośrednio ewolucyjnie z neandertalczykiem, z Homo sapiens.
K.G.: Czyli osobna ścieżka, osobna linia.
W.N.: Tak. A wcześniej myślano inaczej. Więc te tak cenne dane nam tutaj coraz więcej tłumaczą i obecnie ta interpretacja, jeżeli chodzi o drzewo rodowe człowieka bez tych genetycznych danych, jest już po prostu niemożliwa. Bo by była zakłamana.
K.G.: Jak pani się zajmuje takim odkrywaniem historii człowieka, to ma pani poczucie, że my mamy taką moc, że jesteśmy w tym dobrzy? Czy raczej ciągle chodzimy po omacku? Czy my widzimy już dużo tego drzewa, krzewu, czy raczej te puzzle są jeszcze rozsypane?
W.N.: Ja bym powiedziała tak, że w porównaniu z tym, co wiedzieliśmy na temat ewolucji, jeżeli chodzi o liczbę znalezisk, stopień zachowania tych szczątków kostnych, to jest bardzo duży postęp w tym sensie, że mamy tych znalezisk o wiele więcej. Czyli mamy więcej tych puzzli, ale to ciągle jest układanka. To powinno być bardzo ostrożnie interpretowane. Nauka powinna też zastanowić się nad tym, żeby nie tworzyć jakichś takich hipotez, które są nadużyciami, spekulacjami, bo to nie o to chodzi.
K.G.: A jest taka pokusa?
W.N.: Zawsze są pewni naukowcy, którzy są może zbyt śmiali, zbyt odważni w swoim wnioskowaniu, w interpretacjach. A tutaj zalecałabym jednak dużą ostrożność. Bardzo dużą, rozwagę. Z poczuciem takiej pokory dlatego, że owszem, my już dużo mamy tych znalezisk, one ciągle przybywają, ale my musimy pamiętać o tym, że żeby tę układankę dobrze ułożyć, żeby był taki wiarygodny, najbardziej prawdopodobny obraz – bo my nie wiemy tak naprawdę, jak to wyglądało, bo nie widzimy tego – to to jest praca wielu zespołów naukowców. Kilka zespołów interdyscyplinarnych, gdzie musi być ktoś, kto zajmuje się datowaniem, specjalista od rekonstrukcji klimatu czy od środowiska, od analizy dawnej fauny.
K.G.: Genetyk też się przyda.
W.N.: Tak. To całe zespoły pracują nad tym, żeby sobie właśnie dobrze, umiejętnie, prawidłowo wyobrazić, jak ta istota ludzka kiedyś egzystowała, co ją cechowało.
K.G.: A dużo się zmieniło? Np. pani pamięta, że jako studentka uczyła się czegoś innego, niż teraz pani uczy studentów?
W.N.: Tak, oczywiście, to cały czas się zmienia. To jest dynamiczny proces. I zawsze wygrywa ta koncepcja, ta hipoteza, która jest najbardziej logiczna, najprostsza, najłatwiejsza do obrony, ale przede wszystkim najprostsza. Ta prosta jest kluczem. Taka parsymonia, oszczędność. Ewolucja jest rozumiana przez naukowców jako bardzo oszczędna. I te najprostsze, najbardziej logiczne rozwiązania są najbardziej trafne. Ale to też nie znaczy, że one tak w stu procentach odpowiadają tamtej rzeczywistości, bo to jest tylko hipoteza, to jest tylko nasze wyobrażenie o tym.
K.G.: Chciałaby pani, żeby tutaj zapukały te Homo erectusy?
W.N.: A pewnie, ja w ogóle bym chciała wsiąść w taki wehikuł czasu i przesunąć się w czasie właśnie do tego okresu. Bałabym się strasznie, bo tak naprawdę byłyby to zupełnie inne warunki.
K.G.: Myśli pani, że byliby agresywni?
W.N.: Myślę, że tak. To musiało być wpisane w ich sposób funkcjonowania. Żeby przetrwać, ten poziom agresji musiał być większy. Ale też wydaje mi się, że te więzi międzyludzkie były może nie od razu tak bardzo silne, ale już w przypadku Homo erectusa ten proces socjalizacji musiał być do pewnego stopnia rozwinięty. Dlatego, że jak mówimy o tym rozwoju osobniczym, że był taki pośredni między małpim a ludzkim, to ten okres dzieciństwa nie był tak długi, jak u Homo sapiens, ale on był już dłuższy niż wcześniej. Co to znaczy? Że żeby to dzieciństwo mogło być dłuższe, żeby ten mózg mógł się dłużej rozwijać, mógł się dostosować do środowiska społecznego, to już Homo erectus musiał sobie dosyć sprawnie radzić z drapieżnikami, z zagrożeniami innego typu, żeby właśnie ewolucyjnie ta cecha się rozwinęła, ta socjalizacja mogła mieć szansę rozwoju.
K.G.: Czyli mogły być już też ślady języka u Homo erectusa? Trudne pytanie?
W.N.: Trudne pytanie. Myślę, że ta komunikacja mogła być już jakoś tam rozwinięta, trudno mi powiedzieć, jak ona wyglądała. Być może, nie wiem. Nie chciałabym się wypowiadać.
K.G.: Bo chciałabym sobie wyobrazić taką scenę, że wsiadamy w ten wehikuł i dla bezpieczeństwa mamy też czapki niewidki, niech będzie. Trochę wychodzimy poza naukę, ale trudno. I podglądamy właśnie taką małą społeczność Homo erectusa. Ja sobie wyobrażam, że oni siedzą gdzieś przy tym ognisku, ktoś się rozgląda, czy nie ma drapieżnika, ale dzieci się bawią, taka scena. Mnie to wzrusza, szczerze mówiąc.
W.N.: Tak, oczywiście, na pewno musiała być współpraca, żeby w tych warunkach te istoty mogły przetrwać. Zapewne poziom testosteronu był o wiele wyższy. I w ogóle też to, co warunkowało przetrwanie, ja określam jako istotę „dziką”, Homo sapiens dziki, nieudomowiony, ale jednak już funkcjonujący w pewnym społeczeństwie. Sądzę, że samotny przedstawiciel tego gatunku nie miałby szans na przetrwanie. W grupie tak. Ale najgorsze, co mogłoby spotkać takiego Homo erectusa, to odtrącenie przez grupę. Wydaje mi się, że to już jest kara śmierci po prostu. Chyba że byłby tak sprawny, tak inteligentny, tak silny, że mógłby podążać tak jak wilki za grupą, w pewnej odległości, jeżeli byłby nieakceptowany. Bo to były warunki bardzo surowe, wymagające. To jest nieporównywalne. My idziemy do sklepu, zaopatrujemy się w pewne produkty. On to wszystko musiał sobie zapewnić. Ale przede wszystkim na każdym kroku było pewne zagrożenie. Tu drapieżnik, tu duży kot z olbrzymimi zębami. Chwila nieuwagi i już dziecko ginie, coś się dzieje, jest porwane przez jakiegoś drapieżnika. Ten ogień zapewne też miał znaczenie. Dlatego to jest też bardzo ciekawe, ta umiejętność opanowania ognia, która budzi tyle kontrowersji, kiedy nastąpiło, jak to nastąpiło. Natomiast wydaje mi się, że to miało bardzo duże znaczenie i gdybym sobie miała wyobrazić taką wędrującą grupę Homo erectusów, zapewne w środku byłyby kobiety z dziećmi, a po bokach mężczyźni – masywni, dobrze zbudowani, odpowiednio przygotowani na atak ze strony drapieżników. Nawet taka wędrówka w nocy do zbiornika z wodą, gdzieś w pobliżu jeziora mogła zakończyć się śmiercią. To było bardzo niebezpieczne. I ten poziom hormonów, związanych z seksualnością, ale też z agresją na pewno był wyższy.
K.G.: Trudne życie.
W.N.: Trudne, zupełnie inne niż nasze, ale musieli przetrwać, musieli przeżyć. I to na pewno nie wiązało się tylko z taką zwykłą egzystencją, ale też z tą troszeczkę artystyczną działalnością. O czym świadczą właśnie te zygzaki wyrzeźbione na muszelkach. Tak naprawdę widzimy Homo erectusa, który jeszcze jest tą formą „dzikiego człowieka”, ale już mówimy o tym współdziałaniu w grupie, które warunkowało przetrwanie.
K.G.: I to jest kluczowe w ogóle dla gatunków homo – współdziałanie, współpraca.
W.N.: Tak.
K.G.: Bardzo dziękuję za opowieść, dziękujemy naszym wyobrażonym Homo erectusom, które nam tutaj towarzyszyły w gabinecie pani doktor. Wioletta Nowaczewska, Zakład Biologii i Człowieka, Uniwersytet Wrocławski. Dziękuję serdecznie.
W.N.: Dziękuję państwu.
Dziękuję bardzo za uwagę. Jak zawsze zapraszam do komentarzy na Facebooku, Instagramie, YouTubie. To był kolejny odcinek, który powstał w ramach podróży Radia Naukowego. Powoli szykuję następny wyjazd, ale na razie nie zdradzę jeszcze, gdzie. Najpierw wszystko poumawiam. Natomiast będę informować w pierwszej kolejności patronów na grupie facebookowej, zapraszam do niej od progu dziesięciu złotych. Jeśli ktoś ma ochotę dorzucić się do rozwoju podcastu, zapraszam na patronite.pl/radionaukowe. Tym wszystkim, którzy już mnie wspierają, bardzo, bardzo, bardzo dziękuję. Za tydzień w odcinku numer siedemdziesiąt siedem będzie o górnictwie. Ekstremalnym górnictwie. Do usłyszenia.
Pracuje w Zakładzie Biologii Człowieka na Wydziale Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Zainteresowania badawcze: ewolucja człowieka (szczególnie modele ewolucji Homo sapiens), zmienność morfologiczna kopalnych form ludzkich i człowieka współczesnego, problem homologii i rozwoju wybranych struktur czaszki, badanie zależności między wybranymi cechami (metrycznymi i niemetrycznymi) czaszki człowieka współczesnego – wzorce anatomicznej zmienności człowieka współczesnego), zagadnienie definicji i identyfikacji gatunków homininów w kopalnym materiale kostnym, czynniki wpływające na morfologię ciała ludzkiego, paleopatologie – schorzenia populacji pradziejowych, wyznaczniki stresów fizjologicznych obserwowane na kościach.