Otwórz schowek Brak ulubionych odcinków
Życie na ostro wśród sielskich kwiatów. Wiosenny podcast o zapylaczach | prof. Piotr Bębas

Życie na ostro wśród sielskich kwiatów. Wiosenny podcast o zapylaczach | prof. Piotr Bębas

Pobierz Dodaj do ulubionych

Udostępnij odcinek

Pobierz Dodaj do ulubionych

Udostępnij odcinek

Dodaj do ulubionych
Pobierz odcinek

Udostępnij odcinek

prof. Piotr Bębas

prof. Piotr Bębas

Prodziekan ds. organizacji badań na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego, członek zarządu Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. Kopernika. Zainteresowania badawcze: chronobiologia i biologia molekularna owadów ze szczególnym uwzględnieniem budowy i roli fizjologicznej oscylatorów peryferycznych, kontrola dojrzewania plemników w nasieniowodach u owadów, rytmy procesów rozrodczych, regulacja temperatury peryferycznych części ciała dzikożyjących gryzoni, biologia snu: wpływ czynników kulturowych, społecznych i biologicznych na kształtowanie chronotypów u ludzi.

Kiedy my będziemy się relaksować w otoczeniu przyrody, na kwiatach będzie toczyło się życie na ostro: seks, polowanie, jazda na gapę i podszywanie się pod groźniejszych kolegów. Zapraszam do odcinka o zapylaczach, w sam raz na wiosnę.

A kto w Polsce jest mistrzem zapylania kwiatów? – Pszczołowate. To są liderzy w fabryce zapylania – mówi bez wahania w Radiu Naukowym prof. Piotr Bębas z Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego.

– Natomiast nie są to jedyni zapylacze. Poza owadami w zapylaniu mogą brać udział inne zwierzęta, w skali całego świata to są też gady, płazy, ssaki. W Polsce to jednak są owady, a wśród nich właśnie przeważającą większość stanowią pszczołowate. Jednak musimy pamiętać, że wiele grup, takich jak chociażby muchówki, chrząszcze czy motyle albo bardzo drobne owady wciornastki, są bardzo skutecznymi zapylaczami – podkreśla.

Piotr przedstawia katalog najważniejszych zapylaczy, odpowiada na pytanie, czy wszystkie mają trąbki (okazuje się, że aparaty gębowe to zmora studentów biologii), pytam też o ewolucję współpracy między roślinami a zwierzętami przenoszącymi pyłki.

Wreszcie, na koniec, wypytuję o to, czy zapylacze, a szczególnie pszczoły, są w Polsce zagrożone zagładą.

Poniżej galeria niektórych owadów, o których Piotr opowiada. Wszystkie zdjęcia dzięki nieocenionej Wikipedii.

Zmięk żółty – (rząd chrząszczy) żyje na roślinach baldaszkowatych, po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt osobników. – Urządzają tam istną orgie. Mamy tam i ucztę, i seks, i miejsce, gdzie się spędza czas i śpi. Wszystko w jednym – opowiada Piotr.

Kruszyca złotawa – chrząszcze też są ważnymi zapylaczami. A przy okazji są piękne.

Wyślepek żółtonogi (rząd muchówek) – odżywia się pyłkiem kwiatowym, ale czasami przesiadują na kwiatach w innym celu. Czatują na trzmiele, żeby złożyć na nich jajo, z którego wylęgnie się larwa pasożytująca. Cała larwa wyślepka rozwija się wewnątrz biednego trzmiela. Jajo jest zaopatrzone w haczyk, żeby nie spadło. „Specjalnie” są podobne do os, bo dobrze się kojarzyć z kimś groźnym. Zapylają, oczywiście.

Osa pospolita – dla porównania

Gnojka wytrwała – też jest z rzędu muchówek, rodzina bzygowatych. Piotr mówi, że przypomina osę – on się zna lepiej. Mnie się jakoś kojarzy z pszczołą. Gnojki, gniłuny, bzygi odpowiadają za zapylanie tych kwiatów, których nie zapylają błonkówki (to np. pszczoły miodne)

Pszczoła miodna – dla porównania. Zapytany, czy w locie rozpozna gnojkę od pszczoły, Piotr mówi, że bez problemu. Wow.

Bujanka większa (muchówka) – przypominają kolibry, potrafią zawisnąć przed kwiatem.

Ścierwica mięsówka – muchówka. Również zapyla, podobnie jak muchy domowe, czy muchy plujki. Ścierwice są szczególnie interesujące, bo matki rodzą (sic!) młode. W ich odwłokach są jaja, z których wykluwają się młode larwy i to one opuszczają ciało mamy. Są o tyle uprzejme, że nie wyjadają jej od środka, a różnie to bywa w stosunkach rodzinnych u owadów.

Wciornastki – znacie je dobrze z domowych kwiatów; skuteczne zapylacze, szczególnie istotne w chłodniejszych strefach klimatycznych na północ od Polski, gdzie fauna owadzia jest uboższa. A tam wciornastki mają się dobrze, żywią się sokami roślin, ale wędrując po nich przy okazji zbierają pyłek i przenoszą go dalej.

 

TRANSKRYPCJA

 

Karolina Głowacka: Łąka. Słychać brzęczenie owadów. Jest sielsko, ale dla niektórych niebezpiecznie. 

 

Piotr Bębas: Wyślepki są pasożytami. One czatują na kwiatach po to, żeby schwycić trzmiela i złożyć na nim jajo, z którego wylęgnie się larwa, która będzie pasożytowała wewnątrz niego, i wewnątrz niego zachodzi cała ontogeneza, rozwój osobniczy takiego wyślepka.

 

K.G.: Kiedy my będziemy się relaksować w otoczeniu przyrody, na kwiatach będzie toczyło się życie na ostro – seks, polowanie, jazda na gapę i podszywanie się pod groźniejszych kolegów. To jest odcinek o zapylaczach, odcinek w sam raz na wiosnę. Nazywam się Karolina Głowacka, to jest Radio Naukowe, podcast napędzany przez społeczność patronek i patronów w serwisie Patronite. Odcinek czterdziesty. Zaczynamy.

 

K.G.: Doktor habilitowany Piotr Bębas, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Wydział Biologii. Dzień dobry.

 

P.B.: Cześć, Karolina. Dzień dobry, witam państwa.

 

K.G.: Jakie owady są w Polsce najważniejsze jako zapylacze? Bo my od razu myślimy: pszczółki. A czy to na pewno one są najważniejsze?

 

P.B.: Pszczółki są oczywiście bardzo, bardzo ważne. Generalnie pszczołowate są bardzo ważne. Można powiedzieć, że są to liderzy w tej fabryce zapylania. Natomiast niewątpliwie nie są to jedyni zapylacze, z którymi mamy do czynienia w naszej faunie. Bo oczywiście poza owadami udział w zapylaniu mogą brać inne zwierzęta. Jeżeli sobie pomyślimy o skali całego świata, to są to również gady, płazy, ptaki, ssaki. Ale oczywiście wracamy na nasze polskie podwórko. W Polsce są to owady. A wśród nich przeważającą większość stanowią pszczołowate. Jednak musimy pamiętać o tym, że wiele grup, takich jak np. muchówki, chrząszcze czy motyle albo bardzo drobne owady, o których często zapominamy, a które nazywają się wciornastki, są bardzo skutecznymi zapylaczami. Pszczołowate to są przedstawiciele błonkówek i cały ten ogromny rząd owadów, których mamy bardzo wielu przedstawicieli żyjących na terenie Polski, to, jak powiedziałem, są mistrzowie w zapylaniu, co wiąże się z ich biologią. Bardzo wiele gatunków błonkówek, a przede wszystkim pszczołowate to są zwierzęta, których biologia jest ściśle związana z kwiatami. To znaczy, wszystkie ich stadia rozwojowe, ich przeżycie jest warunkowane dostępnością pokarmu pochodzącego z kwiatów. A więc żywią się nektarem, pyłkiem, właściwie wszystkim, co na tych kwiatach znajdą. I oczywiście wykorzystują to w celach utrzymania życia, utrzymania ciągłości własnego gatunku. Natomiast kwiaty czy generalnie rośliny przy okazji wykorzystują je do tego, aby się również rozmnażać, czyli aby doszło na wstępie do zapylenia. 

Jeżeli byśmy chcieli zastanowić się nad rolą różnych grup owadów, to tak jak powiedziałem, pszczołowate są najważniejsze. Ale pamiętajmy również o muchówkach. Wszyscy widzimy od wczesnej wiosny do późnej jesieni różnego rodzaju owady troszkę podobne do os. Są to gnojki, gniłuny, bzygi. To są takie owady, które charakteryzują się mimikrą. One są bardzo podobne do os, odżywiają się pyłkiem, nektarem i w dużym stopniu odpowiadają za zapylanie tych kwiatów, których często nie zapylają błonkówki albo pszczoły, konkretnie pszczoły miodne, o których najczęściej myślimy. Do tej grupy muchówek możemy zaliczyć także rączyce. To są takie muchy. Wyglądają czasami bardzo podobnie do muchy domowej, ale są całe owłosione. W związku z tym są idealne do tego, żeby pyłek kwiatowy mógł się do nich przyklejać, i mogą go roznosić na inne osobniki roślin. Wreszcie mamy zupełnie fascynujące muchówki, które nazywają się bujankami. Bujanki troszkę przypominają podczas swojego lotu kolibry. One mają bardzo wydłużony aparat gębowy, który pozwala im penetrować rurki kwiatowe, i podobnie jak kolibry czy motyle zawisaki zawisają przed kwiatem, wprowadzają do niego ten swój aparat gębowy i pobierają nektar, ale także siadają na kwiatach i w związku z tym również roznoszą pyłek i zapylają inne rośliny. Mamy także owady, które należą do muchówek, a które tylko i wyłącznie sporadycznie siadają na kwiatach. Wcale się nie odżywiają ani nektarem, ani pyłkiem, ale również ze względu na zapach kwiatów przypominający np. zapach padliny czy pokarm, którym się one żywią, są w stanie transportować pyłek. To są już takie marginalne przykłady, ale jednak mimo wszystko występują. Chciałbym zwrócić uwagę na taki gatunek muchówki, który jest bardzo ciekawy z trzech powodów. Są to wyślepki. One bardzo, bardzo przypominają osy. Są czarno-żółte i odżywiają się pyłkiem kwiatowym, w związku z czym mają kontakt z tym pyłkiem, ale czasami przesiadują na kwiatach i przylatują do nich w zupełnie innym celu niż po to, aby się odżywiać. Wyślepki są pasożytami. One czatują na kwiatach po to, żeby schwycić trzmiela i złożyć na nim jajo, z którego wylęgnie się larwa, która będzie pasożytowała wewnątrz niego i wewnątrz niego zachodzi cała ontogeneza, rozwój osobniczy takiego wyślepka. Więc tutaj jest też wiele strategii rozwojowych towarzyszących takiej niszy ekologicznej, jaką stanowią dla zapylaczy kwiaty.

 

K.G.: Muszę przyznać, że jeśli chodzi o strategie, które możemy odkrywać w świecie owadów, to poziom okrucieństwa bywa dość spektakularny. Już wielokrotnie opowiadaliśmy o tym w Radiu Naukowym. W mojej książce z Martą Wrzosek jest też o grzybach, które po prostu niszczą od środka te owady, i one potem chodzą jak zombie. Dlaczego ta biologia jest taka okrutna? [śmiech]

 

P.B.: Takie jest życie. Wróciłbym jeszcze do chrząszczy, bo chrząszcze też są dość spektakularne, jeżeli chodzi o zapylanie. Jest cała ogromna masa przedstawicieli tego rzędu owadów, które są ściśle związane z kwiatami, kwiatostanami, jak np. kruszczyce. W Polsce występują one dość licznie. To są takie całkiem duże, bo nawet dwu-, trzycentymetrowej długości żuki, których pierwsza para skrzydeł przekształcona jest w takie grube pokrywy, które nie uczestniczą w czasie lotu, ale za to są rzeźbione i bardzo barwne. I właśnie kruszczyce mają najczęściej taką zielono-niebieskawą barwę, bardziej zieloną, i się niesamowicie świecą w słońcu. Wyglądają jak klejnoty. Odżywiają się one częściami roślin, głównie kwiatami, pyłkiem czy płatkami korony. Mają typowy gryzący aparat gębowy, więc możemy je spotkać na różnych kwiatach. Ja je widziałem niejednokrotnie na mniszku, ale z tego, co wiem, preferują rośliny baldaszkowate, czyli takie, które przypominają koper czy pietruszkę, marchewkę. Bardzo lubią takie złożone kwiatostany występujące np. u czarnego bzu. W każdym razie są to duże owady, które jak lecą, to można je usłyszeć i zobaczyć. Jak osiadają na kwiatostanie, to ten kwiatostan się wręcz pod nimi ugina. W zeszłym roku widziałem ich wiele w ogrodach i na różnych łąkach, które nie były koszone. 

Są z nimi spokrewnione kosmatki albo owad, który może nie ma pięknej nazwy – nazywa się łanocha pobrzęcz. To są troszkę podobne do kruszczyc, dość duże chrząszcze, które też odżywiają się generatywnymi częściami roślin, czyli kwiatami. I one roznoszą pyłek, są bardzo ważnymi zapylaczami. 

Dochodzą tu także liczne drapieżniki, np. omomiłki – takie chrząszcze, które po prostu polują na kwiatach na inne bezkręgowce żyjące w tych kwiatostanach. I one przy okazji także czasami odżywiają się pyłkiem, który jest tam zgromadzony, ale to rzadziej. Przede wszystkim polują na występujące tam owady. No a przenosząc się z kwiatu na kwiat czy z kwiatostanu na kwiatostan oczywiście przenoszą także pyłek. Jest jeszcze w tej grupie omomiłków taki owad, który się nazywa zmięk. Zmięk żółty odżywia się przede wszystkim pyłkiem, chociaż są doniesienia o tym, że poluje także na mszyce. W każdym razie jest to owad, który właściwie żyje na roślinach baldaszkowatych. Można tam obserwować czasami po kilkanaście, a zdarza się, że i po kilkadziesiąt osobników – są one dość małe – na pojedynczym kwiatostanie, a do tego wszystkiego urządzają sobie na tych kwiatostanach po prostu istną orgię. Wygląda to jak bardzo ciekawa i zamykająca wszystko w jednym nisza, gdzie mamy i ucztę, i seks, i miejsce, gdzie się spędza czas, i śpi. Wszystko w jednym. 

Natomiast z kwiatami bardzo często kojarzą nam się motyle, ponieważ wiadomo, że przylatują one na kwiaty. Jak rozpoczyna się wiosna, życie zaczyna tętnić, to na kwiatach spotykamy pszczoły, o których już troszkę powiedzieliśmy, no i zaczynają się budzić, i przylatywać motyle. Jesteśmy wtedy zafascynowani, że zobaczyliśmy pierwszego motyla i to taka oznaka budzącego się życia. Motyle faktycznie są aktywnymi zapylaczami, ale relatywnie mało o nich wiemy, jeżeli chodzi o udział w zapylaniu, szczególnie że ciała motyli dziennych, czyli tych, które najczęściej obserwujemy, są stosunkowo mało owłosione. Dużo więcej wiemy na ten temat, jeżeli chodzi o ćmy, ponieważ mają one bardzo owłosione ciała, więc pyłek się łatwo do nich klei i łatwo go przenoszą. Natomiast motyle dzienne mają takie pająkowate odnóża, więc siadają na tym kwiecie, stoją najczęściej nad tymi pylnikami, a ze względu na ich aparat gębowy pobierają one nektar.

 

K.G.: Czyli trochę jadą na gapę – kwiat szykuje dla nich poczęstunek, ale coś za coś. Możesz się najeść, ale chociaż przenieś mój pyłek dalej. A takie ordynarne muchy również są zapylaczami?

 

P.B.: Tak. Muchy plujki czy muchy ścierwice są bardzo często spotykane na kwiatach. To jest jeden z rodzajów pokarmu, którym się odżywiają. Wiele kwiatów wydziela nektar na powierzchnię. To nie jest tak, że te nektarniki są zagłębione wewnątrz struktury kwiatu i potrzebny jest wyspecjalizowany aparat gębowy. Czasami te substancje wydostają się na powierzchnię i dostęp do nich jest bardzo prosty. W związku z tym wiele gatunków muchówek bez problemu, mając dość krótkie aparaty gębowe, może je pobierać. I dotyczy to również muchy domowej, muchy ścierwicy, muchy plujki, wielu innych gatunków. No i są jeszcze te wspomniane wciornastki – ta nazwa zawsze się bardzo podoba studentom, których uczę. 

 

K.G.: Wciornastki zawsze siedzą na moich roślinach, jak usiłuję coś kombinować w ogródku.

 

P.B.: Dokładnie. Wciornastki to jest bardzo stara ewolucyjnie grupa owadów. Są one bardzo ważnymi zapylaczami. Może troszkę mniej ważnymi w naszej strefie klimatycznej lub w strefach bliższych zwrotnikom czy równikowi, ale są bardzo istotne w strefach chłodnych, zimnych, czyli na północ od Polski, ponieważ fauna owadów jest tam zdecydowanie uboższa, jeżeli chodzi o liczbę gatunków. A wciornastki tam występują i mają się zupełnie dobrze również zimą. Więc one po prostu w czasie kwitnienia żyją, zasiedlając kwiaty czy kwiatostany. Odżywiają się głównie sokami roślin, a niekoniecznie nektarem czy pyłkiem. Po prostu przy okazji przenoszą pyłek i zapylają rośliny. Tak że wciornastki są bardzo ważną grupą owadów zapylających, szczególnie w tych chłodniejszych strefach klimatycznych naszej planety. W Polsce też biorą udział w zapylaniu wielu roślin, chociaż są one owadami, które się przystosowały do pobierania bardzo różnego pokarmu. Wiele z nich nazywanych jest szkodnikami, bardzo nie lubię tego określenia.

 

K.G.: Głównym szkodnikiem na Ziemi jest człowiek.

 

P.B.: Dokładnie. I gdyby nie nasza działalność, nasze uprawy i działanie tylko i wyłącznie w sposób egoistyczny, czyli tworzenie ekosystemów, które są w pełni sztuczne i które chcemy chronić, to byśmy nie mieli pojęcia szkodliwych zwierząt czy roślin. Tak naprawdę nie ma takich na naszej planecie.

 

K.G.: A kiedy ta muchówka, ścierwica siedzi sobie na kwiatku, to zgodnie z nazwą ona przeskoczyła z jakiejś padliny czy to jest stereotypowa nazwa i ktoś ją skrzywdził? 

 

P.B.: Nie chodzi do końca o to, tylko o to, że larwy żyją w ścierwie. Larwy do rozwoju wymagają padliny. Natomiast formy dorosłe nie. Formy dorosłe oczywiście jak trafią na rozkładające się mięso, to skorzystają, ale sporadycznie. Głównie odżywiają się właśnie nektarem, żywicami wypływającymi z roślin. Jak rośliny są uszkodzone i wydostają się soki, to one pobierają głównie tego typu pokarm. To nie są zwierzęta, które biegają tylko i wyłącznie po padlinie, po ścierwie. Zdecydowanie nie. Zresztą, jeżeli chodzi o biologię tych owadów, to teraz troszkę mniej prowadzi się na nich badań, ale one są naprawdę bardzo fascynujące. Szczególnie ze względu na dwa fakty – na diapauzę, którą przechodzą. Istniała grupa badaczy, którzy się zajęli badaniem zjawiska diapauzy u tych owadów, ścierwic, wykorzystując je jako gatunek modelowy. Druga rzecz jest niesamowita w przypadku ścierwic, ponieważ one rodzą młode. To nie jest powszechne w świecie owadów, szczególnie owadów o przeobrażeniu zupełnym, tak jak muchówki. 

 

K.G.: Mówiłeś o tych gnojkach – one są faktycznie bardzo podobne do pszczoły. Mówiłeś też o wyślepkach, które są z kolei podobne do os. To jest strasznie ciekawa rzecz, to upodabnianie się do innych gatunków, co jest tak niesamowite, że może naprawdę wywołać wątpliwości co do całej tej ewolucji. Przecież tutaj musiał być jakiś projektant, to nie mogło tak przypadkiem powstać. Jest to niezwykłe. Dlaczego to, że są podobne, jest dla nich korzystne ewolucyjnie?

 

P.B.: Na pewno było korzystne ewolucyjnie, jeżeli się utrwaliło. Innymi słowy, im bardziej były podobne do owada, który był w czarno-żółte paski, tym łatwiej było im przeżyć. Czyli ta cecha była utrwalana, co nie było oczywiście kierunkowe. To się działo za każdym razem przypadkiem. No ale cecha się ostatecznie utrwaliła w populacji, w gatunku. Wiadomo, że błonkówki są niebezpiecznymi owadami dla wielu innych gatunków owadów, a wśród nich przede wszystkim osowate, których głównym pokarmem są inne owady. W związku z tym owady unikają os czy szerszeni jak mogą, dlatego najlepiej upodobnić się do osy czy szerszenia. I doskonale zrobiły to wspomniane gnojki. Jest wiele różnych gatunków gnojek. Są takie, które wyglądają niemal zupełnie jak osy. Są takie, które wyglądają niemalże identycznie jak trzmiele. A wiemy, że i jedne, i drugie, mimo że trzmiele są roślinożerne, mają także żądła. W związku z tym potrafią ich aktywnie użyć w czasie obrony. Takie owady, które są podobne do trzmieli, os czy szerszeni najzwyczajniej w świecie są unikane przez drapieżniki i łatwiej im przeżyć. Stąd się to wzięło. To jest dość częste zjawisko w przyrodzie – takie upodabnianie się, typowej mimikry w świecie zwierząt. I to działa w sposób analogiczny jak mimetyzm, który znamy ze świata, gdzie zwierzęta upodabniają się np. okresowo do podłoża, na którym żyją, do środowiska, w którym żyją po to, żeby ich nie było widać. Mniej więcej działa to tak samo. Tutaj nie chodzi o to, żeby nie być widocznym, tylko żeby być maksymalnie widocznym i powiedzieć, że jest się trującym bądź niebezpiecznym.

 

K.G.: Ciekawa jestem też, jeśli chodzi o te aparaty gębowe, zacząłeś o tym mówić przy okazji motyli. Motyle mają te trąbki i one trochę oszukują kwiaty – nie będą się brudzić, tylko przychodzą się najeść i odlatują. Czy wszystkie zapylacze mają trąby?

 

P.B.: Nie. W ogóle, jeżeli chodzi o budowę aparatów gębowych owadów, to mamy ogromne spektrum różnorodności. Była to kiedyś zmora wszystkich studentów wydziałów biologicznych, ponieważ poziom skomplikowania budowy aparatu gębowego owada jest bardzo duży. Ponieważ studenci na zajęciach z zoologii czy zoologii bezkręgowców uczyli się homologii poszczególnych elementów aparatu gębowego u różnych grup owadów, takim wyjściowym aparatem gębowym, najstarszym ewolucyjnie, gdzie widać wszystkie elementy, jest aparat gębowy ortopteroidalny, który występuje u karaczanów. Jest to bardzo stara ewolucyjnie grupa i można tam wyróżnić wszystkie jego elementy. Te elementy ulegają pewnym modyfikacjom u różnych grup owadów, np. u przedstawicieli różnych rzędów. W zależności od tego, jaki pokarm pobierają owady, ten aparat gębowy ma różną formę. 

Jak już powiedzieliśmy, w przypadku motyli są pewne części skomplikowanego aparatu, na który się składają szczęki pierwszej pary, szczęki drugiej pary, które się u owadów zrastają w taką strukturę, która nazywa się wargą dolną, do tego dochodzi jeszcze podgębie, mamy żuwaczki, mamy wargę górną. Więc jest tego sporo, jeszcze dodatkowo występuje języczek. I te wszystkie elementy, które wyróżniamy w aparacie karaczana, ulegają jakimś modyfikacjom. U motyli generalnie niemalże wszystko uległo daleko posuniętemu uproszczeniu. Zostały pewne części szczęk, które przekształciły się w takie dwie rynienki, czyli z jednej szczęki jedna, a z drugiej szczęki druga. I jak takie dwie rynienki się razem złoży, to powstaje rurka, która jest zwijana i rozwijana, i może być wprowadzana do kwiatu, i może być stamtąd zasysany pokarm. No ale to jest taki bardzo uproszczony typ aparatu gębowego, bardzo zaawansowany ewolucyjnie. 

Natomiast u innych grup owadów np. u błonkówek zachowane zostały w toku ewolucji także inne elementy. Są dobrze rozwinięte żuwaczki, które służą do tego, że błonkówki mogą ugniatać pyłek, mieszać go z miodem, ugniatać wosk, formować z niego komórki. To wszystko dzięki bardzo dobrze zachowanym żuwaczkom. Natomiast szczęki, języczek i warga dolna tworzą rodzaj takiej rurki. Wewnątrz tej rurki przebiega języczek i tworzą one taki nektarodukt, czyli drogę, rurkę, przez którą może być zasysany nektar, który dalej trafia odpowiednio do poszczególnych elementów układu pokarmowego. Tak to wygląda w przypadku błonkówek. 

Natomiast np. u pluskwiaków jeszcze inne elementy aparatu gębowego uległy redukcji, a inne się rozwinęły w taki sposób, że powstał rodzaj sztylecików, za pomocą których nakłuwane są rośliny, tak jak u mszycy czy w przypadku pluskwy domowej nakłuwane jest nasze ciało po to, żeby wysysać krew. 

Wspomniany już aparat ortopteroidalny, czyli stary ewolucyjnie, występuje także u bardzo wielu chrząszczy, gdzie zachowane zostały np. bardzo silnie rozwinięte żuwaczki i szczęki. Inne elementy uległy redukcji. Coś takiego obserwujemy u siatkoskrzydłych – są to owady, które spotykamy bardzo często, np. mrówkolwy czy złotooki. Złotooki jako dorosłe owady są oczywiście drapieżnikami, ich larwy są szczególnie drapieżne – polują na mszyce. Larwy mrówkolwów zagrzebują się w piasku i polują na mrówki czy inne owady, które akurat wpadną do takich lejków, które budują w piasku. Dlaczego o nich mówię? Dlatego, że u nich żuwaczki i szczęki są bardzo silnie rozwinięte. Czasem są tak ogromne, że mają długość równą długości ciała samej larwy. I faktycznie skutecznie pozwalają na chwytanie i przytrzymywanie ofiary. 

Tak że mamy takie modyfikacje związane z ugniataniem, zasysaniem nektaru, ale mamy też takie aparaty gębowe, które są zupełnie niesamowite w swoim działaniu, np. u niektórych muchówek – muchy domowej czy ścierwicy, gdzie aparat gębowy wytworzył rodzaj dzióbka zakończonego rodzajem gąbki. Taka gąbka jest przytykana do kropli pokarmu, czyli pokarm musi być w tym wypadku płynny. Zwykle jest on upłynniany, czyli te muchówki wypluwają ślinę, to, co ma być zjedzone, się w niej rozpuszcza, a następnie za pomocą końcówki swojego aparatu gębowego, który działa jak gąbka, po prostu wsysają to, co się rozpuściło, i dalej już wciągają do aparatu gębowego. Tak że naprawdę, poziom skomplikowania i liczba możliwych rozwiązań, jeżeli chodzi o budowę aparatów gębowych u owadów, jest nieprawdopodobna. Czasami nawet w obrębie jednej grupy różne gatunki różnią się konstrukcją aparatu gębowego i tym, w jaki sposób będą pobierały pokarm. 

 

K.G.: Ale skoro tych rozwiązań jest tak wiele, to znaczy, że ta współpraca trwa już bardzo długo. Czy my wiemy w ogóle, jak to wszystko wyewoluowało? Kiedy zaczęły się pojawiać takie pierwsze przypadki?

 

P.B.: Jeżeli chodzi o zachowanie się owadzich szczątków, to jest ich sporo. Większość z tego, czym dysponujemy, pochodzi z okresu mezozoiku. Jest ewidentny boom, jeżeli chodzi o rozwój różnych grup owadów. Na pewno takie owady jak błonkówki, motyle, te, które są w jakiś sposób związane z roślinami kwiatowymi, ewoluowały właśnie w okresie, kiedy rozwijały się rośliny kwiatowe. Natomiast te wspomniane stare ewolucyjnie wciornastki występowały już w triasie, czyli na początku mezozoiku. Oczywiście jeszcze przed nimi w starszych erach występowały także inne owady, które ewoluowały w kierunku współcześnie żyjących starych grup ewolucyjnych, takich jak ważki, karaczany czy termity, chociaż teraz karaczany i termity są grupowane w jedną grupę. Innymi słowy, ewolucja aparatów gębowych, o których dzisiaj mówimy, czyli związanych z pobieraniem pokarmu roślinnego, który jest związany z rozwojem kwiatów, przebiegała wraz z rozwojem kwiatów. Czyli wtedy, gdy powstały rośliny kwiatowe, wtedy, gdy powstały kwiaty jako organy służące do rozmnażania, wtedy u owadów ewoluowały też aparaty gębowe, które umożliwiły im wykorzystanie tej niszy, która była niezasiedlona. Jak widać, owady stały się tą grupą, która osiągnęła największy sukces, jeżeli chodzi o zdobywanie pokarmu roślinnego pochodzącego właśnie z kwiatów. No bo zwróćmy uwagę, że tak naprawdę owady są grupą, która we wszystkich strefach klimatycznych pobiera pokarm z kwiatów, natomiast pozostałe grupy zwierząt, których życie jest związane z kwiatami, to są raczej grupy marginalne. To są niektóre ssaki, które zasiedlają dość ograniczone obszary na terenie Ziemi, to bywają również jaszczurki, to są niektóre ptaki, ale ich występowanie jest dość ograniczone. Wiemy oczywiście o kolibrach zamieszkujących Amerykę Środkową i Północną, czasami także tereny dość chłodne, np. północne obszary Stanów Zjednoczonych czy południowe obszary Kanady, gdzie zimy potrafią być naprawdę srogie. Koewoluowały one wraz z kwiatami, przystosowując się do pobierania nektaru i przy okazji zapylając te kwiaty. Ale jak mówię, nadal jest to grupa marginalna w porównaniu z owadami jako tą grupą dominującą, jeżeli chodzi o wykształcenie mechanizmów związanych z przystosowaniem do pobierania pokarmu pochodzącego stricte z kwiatów. 

 

K.G.: Kiedy część osób widzi takie pszczoły, trzmiele, osy, to się ich boi. Szerszeni to już szczególnie. I od razu chciałyby wziąć gazetę, pac i do widzenia. Ale przecież to jest okrutne, bo one i tak mają niewiele życia przed sobą. Jak długo żyją nasze kochane najpopularniejsze zapylacze?

 

P.B.: Krótko. Oczywiście, jeżeli odnosimy to do tego, jak długo my żyjemy. Bo w skali życia owadów wcale tak krótko nie żyją, jeżeli za punkt odniesienia weźmiemy owady, które żyją jedną, dwie czy trzy doby. Chociaż w przypadku błonkówek wszystko zależy od tego, o jakiej kaście mówimy. Ponieważ są to owady społeczne, które wykształciły kilka kast.

 

K.G.: Rozumiem, że to nie jest metafora? Tak się o tym mówi naukowo?

 

P.B.: Tak. To są kasty, które są odpowiedzialne za pełnienie określonych funkcji w gnieździe czy funkcji związanych z rozrodem. Możemy się przyjrzeć cyklowi rozwojowemu np. szerszenia – zacznijmy od wiosny. Kryjówkę w jakimś butwiejącym, gnijącym drewnie opuszcza samica, która tam zimowała, i zakłada gniazdo. Na początku jest to kilka komórek wytworzonych z fragmentów roślin. Jako drapieżnik ona poluje, zdobywa pokarm – są to głównie owady, którymi karmi larwy, aż do czasu, gdy powstaną pierwsze robotnice. Dalej buduje kolejne komórki, gniazdo się zaczyna powiększać. Oczywiście ta samica, królowa na początku opuszcza gniazdo bardzo często, zdobywając pokarm dla swojego potomstwa. Ale potem potomstwo sukcesywnie przejmuje to, co robiła matka. I w miarę zwiększania się kolonii samica coraz rzadziej zaczyna opuszczać gniazdo. Funkcje zbieraczek pokarmu i karmicielek potomstwa przejmują zbieraczki, aż ostatecznie takie gniazdo w ogóle nie jest przez samicę opuszczane. Ona spędza czas tylko i wyłącznie tam, robotnice ją pielęgnują, dokarmiają. I to wszystko trwa przez okres lata, aż do początku jesieni. Wtedy królowa składa jaja, z których zaczynają się wylęgać płodne samice i samce, czyli trutnie. W pewnym momencie, gdy ich liczba odpowiednio się zwiększa, królowa opuszcza gniazdo i zaczyna żyć poza nim. Niestety jej dni są policzone. Często pada ona ofiarą innych drapieżników, zresztą jest wyczerpana po tym całym okresie składania jaj i ginie. Natomiast robotnice, które pozostały w gnieździe, opiekują się larwami. Co ciekawe, same były karmione głównie pokarmem pochodzenia zwierzęcego, natomiast zbierają one także pokarm pochodzenia roślinnego, a konkretnie właśnie nektar, soki roślinne, które są w ich przewodzie pokarmowym zagęszczane, żeby były bogate w cukier. A to wszystko po to, żeby zaopatrzyć przede wszystkim samice, które się rozwijają, w jak najwięcej materiałów zapasowych. W pewnym momencie opuszczają one gniazdo, opuszczają je również samce, odbywają loty godowe, po czym gdy samice zgromadzą nasienie od samców, zaczynają poszukiwać miejsc, gdzie będą mogły przezimować. Ukrywają się w szczelinach kory, czasami zagrzebują się pod jakimiś próchniejącymi pniami czy wchodzą w próchniejące drewno i tam bardzo silnie obniżają swój metabolizm, rozpoczynają zimowanie, aż do kolejnego sezonu. Natomiast cała kolonia sukcesywnie zamiera, wszystkie robotnice umierają, matka umarła wtedy, gdy opuściła gniazdo. I na wiosnę cykl się zaczyna na nowo. Oczywiście inicjatorkami tego całego cyklu są matki, które przeżyły i hibernowały przez całą zimę.

 

K.G.: Ale gdzie się podziewają te zmarłe robotnice? One padają tam wewnątrz gniazda? 

 

P.B.: Zwykle opuszczają gniazdo. Po prostu jeszcze jakiś czas żyją, polując i jedząc. Ale bez opieki innych szerszeni padają ofiarą drapieżców. Bardzo dobrze działa tutaj zasada „w grupie bezpieczniej niż pojedynczo”. Temu opuszczaniu gniazd towarzyszy też spadek temperatury, zwykle mamy wtedy już jesień czy nawet późną jesień. Metabolizm szerszeni jest bardzo związany z wysokością temperatury. Temperatura się obniża, one stają się mniej ruchliwe, aż przychodzą dni, kiedy zaczynają się przymrozki. Są one wrażliwe na niską temperaturę, która spada poniżej zera, i po prostu umierają. 

Może powiedziałbym o jednej ciekawostce. Kiedyś zadano mi pytanie na temat tego, jak długo taka kolonia może funkcjonować. Okazuje się, że może bardzo długo. Czynnikiem limitującym w przypadku os, szerszeni itd. jest środowisko, a konkretnie dostępność pokarmu i temperatura. Bo wiadomo, że jak spadnie temperatura, a one są głównie owadożerne, to nie ma dostępności pokarmu i taka rodzina wymiera. Natomiast wiemy z badań os, które zostały zawleczone na teren Australii, Nowej Zelandii czy południowych rejonów Stanów Zjednoczonych, gdzie nie występowały i gdzie temperatura otoczenia w ciągu roku nie zmienia się aż tak dramatycznie, jak w strefie umiarkowanej, że one właściwie przez cały rok mogą budować i tworzyć gniazda. I po prostu umierają wtedy ze starości. To jest naprawdę fascynujące, bo u nas takie gniazdo szerszenia czy osy rozrasta się do rozmiarów kilkudziesięciu centymetrów lub, kiedy jest małe, do kilkunastu centymetrów. Natomiast badania niektórych gatunków osowatych w Australii wykazały, że ich gniazda mogą mieć kilka metrów średnicy i ważyć kilkadziesiąt, a nawet powyżej stu kilogramów właśnie ze względu na to, że przez bardzo długi okres trwa sezon wegetacyjny. On się właściwie nie kończy.

 

K.G.: I całe te gniazda są w użyciu? To nie jest tak, że tylko fragment jest aktywny?

 

P.B.: Tak, cały czas są w użyciu. Co niesamowite, wykazano, że czasami jeżeli tempo przyrostu kolonii jest tak duże, że takie gniazdo, które zaczęła budować matka, nie będzie wystarczające, to matka się przenosi i jest budowane nowe gniazdo w takich proporcjach, które umożliwią jego znaczny rozrost w krótkiej jednostce czasu. Natomiast to stare gniazdo jest porzucane. Ale bardzo ciekawe jest w tym to, że zwykle część robotnic przenosi się z matką do nowo otworzonego gniazda, a część ciągle przebywa w starym po to, żeby niejako dochować do końca pokolenie os, które jeszcze było w formie larw, ewentualnie opiekować się poczwarkami, żeby nic ich nie zaatakowało. To jest jeden ze schematów, ale istnieje też taki schemat, gdzie wszystkie robotnice przenoszą się do nowego gniazda, ale zalatują co kilkanaście minut czy co kilka godzin do tego starego gniazda po to, żeby nakarmić znajdujące się tam potomstwo i sprawować nad nim pieczę. Więc jest to naprawdę fascynujące. Te obserwacje stały się możliwe ze względu na dość nienaturalne warunki, w jakich znalazły się te zwierzęta na terenie Australii czy Nowej Zelandii, gdzie ten rozrost populacji jest niekontrolowany przez warunki środowiskowe, tak jak u nas.

 

K.G.: Powiedz, proszę, na koniec, na ile jest tak, że pszczoły są w Polsce bardzo poważnie zagrożone? Mamy różne kampanie środowisk ekologicznych, mamy zakładane ule miejskie. To wszystko są fajne, pozytywne inicjatywy i absolutnie ich nie deprecjonuję, ale jestem ciekawa, na ile to jest poważny problem z takiej czysto naukowej perspektywy.

 

P.B.: Jeżeli miałbym powiedzieć w jednym zdaniu, to chciałbym, żeby to dobrze wybrzmiało: tak, pszczoły są zagrożone i należy je chronić. Natomiast, jeżeli jest troszkę więcej czasu, to, jak to bywa z badaczami czy osobami interesującymi się nauką, sprawa jest dość skomplikowana i złożona. Znowu mamy tu taki antropocentryczny punkt widzenia. Patrzymy na to, co jest dla nas dobre, a niekoniecznie dla środowiska. Oczywiście, jeżeli weźmiemy pod uwagę pszczoły miodne, to tak jak inne błonkówki są one zagrożone w środowisku. Ale zależy nam szczególnie na tym, żeby chronić pszczołę miodną, trochę nie mając z tyłu głowy tego, że pszczoła miodna to jest tylko jeden gatunek pszczołowatych, a tych pszczołowatych jest cała masa. Jeżeli patrzymy z naszego punktu widzenia, gdzie mamy ogromny pożytek z pszczół w dosłownym tego słowa znaczeniu i nomenklaturze stosowanej przez pszczelarzy, to faktycznie ten pożytek jest ważny i musimy chronić pszczoły. Ale uświadommy sobie jedną zasadniczą rzecz – pszczoła miodna jest kluczowa dla zapylania wielu gatunków roślin, ale jest także konkurentem dla innych pszczołowatych żyjących w naszym środowisku. Jeżeli chcemy dbać o różnorodność biologiczną, to musimy wziąć pod uwagę, że mamy chronić nie tylko pszczołę miodną, a być może dobrze by było czasem ograniczyć liczbę pszczół, z których pracy korzystamy, na rzecz działań, które pozwolą, aby inne pszczołowate zasiedlały tereny, na których normalnie żyły, a z których zostały wyeliminowane przez naszą działalność, a często przez konkurencję, jaką stanowi właśnie pszczoła miodna. Wiemy doskonale, że od kilku lat właściwie do dzisiaj ciągnie się kampania, zresztą bardzo słuszna, mówiąca o tym, żebyśmy eliminowali ze środowiska insektycydy z grupy tzw. neonikotynoidów, o których wiadomo, że działają na układ nerwowy owadów, i jest sporo danych donoszących, że faktycznie pierwotnie te neonikotynoidy miały działać na wiele gatunków owadów zwanych przez osoby zajmujące się agronomią, rolnictwem szkodnikami, a miały nie działać albo działać w minimalnym stopniu na pszczoły.

 

K.G.: Bo te substancje to środki ochrony roślin?

 

P.B.: Tak. Powodują one paraliż układu nerwowego, żeby nie zagłębiać się w szczegóły. Działają na układ cholinergiczny.

 

K.G.: Ale na stałe czy tymczasowo?

 

P.B.: One po prostu zabijają, natomiast w małych dawkach mogą powodować częściowy paraliż, mogą wpływać na pamięć przestrzenną owadów. 

 

K.G.: Czyli nie wróci do gniazda i zginie marnie – to też średnio.

 

P.B.: Dokładnie. Albo nie wróci, albo nie będzie wiedziała, gdzie ma lecieć, i generalnie gniazda będą sukcesywnie zamierały. Okazał się to duży problem, w związku z czym zaczęto zwracać uwagę na te neonikotynoidy. Oczywiście trochę mniej uwagi zwracano na gatunki innych pszczołowatych czy w ogóle na inne gatunki owadów, które są zaangażowane w zapylanie. I z tego punktu widzenia oczywiście bardzo dobrze zrobiono, że większość neonikotynoidów np. na terenie Unii Europejskiej została wycofana. Drugą rzeczą jest niewątpliwie niszczenie naturalnych stanowisk bytowania owadów. I to jest duży problem, ponieważ robienie pięknych trawników w stylu angielskim czy w ogóle koszenie trawników w miastach po to, żeby one ładnie wyglądały…

 

K.G.: Albo po prostu wylewanie rynków betonem.

 

P.B.: Tak, betonem, asfaltem czy robienie pięknych pagórków w parkach tylko po to, żeby można było zimą zjeżdżać na sankach, a latem sobie ładnie podjeżdżać na rowerze, bo nie ma chaszczy, liści, trawy…

 

K.G.: Ale chyba już się od tego odchodzi. Przynajmniej u mnie przy trasie pod blokiem zostawili w zeszłym roku, była łąka kwietna.

 

P.B.: I bardzo dobrze. Mam nadzieję, że takich inicjatyw zostawiania będzie coraz więcej, szczególnie że to nie wymaga w ogóle pracy. Jest to ostoja dla wielu błonkówek. Te zeschłe liście, jakieś kamienie, gdzieś się stworzy naturalna dziura, która jest wypełniona trawą, to są miejsca, gdzie wiele gatunków owadów, np. trzmieli, może założyć swoje gniazda. To jest dla nich zupełnie fenomenalne siedlisko. Są to miejsca, gdzie rośnie jakaś trzcina, gdzie inne błonkówki mogą tworzyć w źdźbłach swoje gniazda. Jest tak np. z tworzeniem tych hoteli – bierzemy źdźbła, trzciny czy wiercimy w drewnie dziurki i tworzymy takie zakamarki, w których murarki mogą tworzyć gniazda. Są to miejsca pod kamieniami, gdzie jest trochę gliny, piasku, gdzie inne pszczoły mogą wybudować swoje gniazda. Bo okazuje się, że jeżeli skutecznie byśmy chronili te tereny dla zapylaczy, które nie są pszczołami miodnymi, o które tak bardzo dbamy, to skuteczność zapylania przez tych zapylaczy jest dużo większa niż pszczół miodnych. Były robione bardzo liczne badania na ten temat. U nas na uniwersytecie na Wydziale Biologii UW pracuje pan profesor Marcin Zych, który zajmuje się ewolucją procesu zapylania roślin, interakcjami pomiędzy owadami a kwiatami. Jego zespół i zespoły z nim współpracujące wykazały naprawdę nieprawdopodobnie dużą skuteczność innych gatunków w zapylaniu w porównaniu z pszczołą miodną. Nie chcę rzucać konkretnymi liczbami, ale z tego, co pamiętam, w przypadku jakiegoś obszaru typu jeden hektar wystarczy zaledwie kilkaset samotnic murarki, żeby go zapylić. Natomiast na każdą jedną taką murarkę potrzeba kilkuset pszczół, żeby wykonały tę samą pracę. Czyli w efekcie mamy dziesiątki tysięcy osobników, które są potrzebne, żeby zapylić ten sam obszar. Bierze się to m.in. stąd, że pszczoły miodne są dużo powolniejsze w wykonywaniu tej pracy, ale także ich biologia świadczy o tym, że nie są one aż tak skutecznymi zapylaczami. Dlatego, że zbierają one pyłek, sklejają go, formują taki rodzaj kulek, które przyczepiają do tylnej pary odnóży, wsadzają to w swoje koszyczki i transportują do ula. I tak naprawdę ten pyłek jest już bezużyteczny dla procesu zapylania. Natomiast wiele innych pszczołowatych po prostu fenomenalnie przenoszą ten pyłek, szczególnie że są bardziej owłosione od pszczół.

 

K.G.: Powiedz w takim razie, czy te hasła mówiące o zagrożeniu, że wszystkie zapylacze wymrą i będziemy mieli problem z egzystencją roślin, są tak alarmistyczne, żeby pobudzić nas do dobrego działania? Ale rozumiem, że są one jednak trochę przesadzone?

 

P.B.: Nie powiedziałbym, że są przesadzone. Zmodyfikowałbym jednak trochę ten przekaz, że dbajmy o wszystkie zapylacze, a nie tylko i wyłącznie o pszczoły. Bądźmy zrównoważeni w swoich działaniach. Oczywiście dbajmy o pszczołę miodną, starajmy się o to, żeby jak najwięcej tych pszczół było, ale sięgajmy także po ekspertyzy i liczmy się ze zdaniem uczonych, którzy się tym zajmują. Ja nie zajmuję się stricte badaniami nad zapylaczami, ale takich osób jest sporo, szczególnie ekologów, którzy zajmują się zjawiskiem zapylania. Ponieważ tu jest po prostu potrzebna równowaga. Z jednej strony ochrona pszczoły miodnej jest bardzo ważna, ale nieprawdopodobnie ważne jest również to, aby dbać o innych zapylaczy i absolutnie w żadnym momencie o nich nie zapominać. Około pięciu lat temu w czasopiśmie „PNAS” („Proceedings of the National Academy of Sciences”), jednym z bardziej prestiżowych amerykańskich czasopism, pojawił się artykuł, gdzie zrobiono analizy zapylania roślin na różnych kontynentach i udziału pszczoły miodnej w procesach zapylania. I okazuje się, że pszczoła miodna nie jest tym najważniejszym zapylaczem. Istnieją obszary w sensie rolnictwa, gdzie pszczoła miodna stanowi margines. Przykładowo do zapylania wiśni pszczoły miodne wcale nie są konieczne. One oczywiście zapylają wiśnie, ale znacznie skuteczniejsze są w tym trzmiele. Okazuje się, że w przypadku zapylania mango – wiem, że w naszej strefie klimatycznej nikt go nie uprawia, ale z ekonomicznego punktu widzenia jest to ważny owoc – mamy dość wybiórcze działanie, jeżeli chodzi o zapylanie. I pszczoły miodne akurat nie są do tego konieczne. Natomiast dla kawoszy pszczoły są bardzo ważne, ponieważ gros krzewów kawowych jest zapylanych właśnie przez nie. 

 

K.G.: A zatem odkładamy gazety, żadnych pszczołowatych i innych zapylaczy nie tłuczemy. Łąki dla zapylaczy, żadnego wycinania. Ewentualnie kawałeczek, żeby grilla zrobić, ale też nie przysmażać za bardzo, bo to niezdrowe. A w ogóle to odpoczywajcie, już nie będę marudzić. [śmiech] Dziękuję serdecznie za tę fascynującą opowieść. Na koniec krótkie pytanie – czy jesteś w stanie odróżnić gnojkę od pszczoły miodnej w locie?

 

P.B.: Tak, bez problemu.

 

K.G.: Piotr Bębas potrafi takie rzeczy bez problemu. Zajrzyjcie na radionaukowe.pl i na Facebooka – jest tam galeria tych owadów, o których opowiadał Piotr. Doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Warszawskiego Piotr Bębas dla Radia Naukowego. Dziękuję bardzo.

 

P.B.: Dziękuję, Karolino. Dziękuję państwu. Było mi niezmiernie miło.

Dodane:
739
prof. Piotr Bębas

prof. Piotr Bębas

Prodziekan ds. organizacji badań na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego, członek zarządu Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. Kopernika. Zainteresowania badawcze: chronobiologia i biologia molekularna owadów ze szczególnym uwzględnieniem budowy i roli fizjologicznej oscylatorów peryferycznych, kontrola dojrzewania plemników w nasieniowodach u owadów, rytmy procesów rozrodczych, regulacja temperatury peryferycznych części ciała dzikożyjących gryzoni, biologia snu: wpływ czynników kulturowych, społecznych i biologicznych na kształtowanie chronotypów u ludzi.

Obserwuj Radio Naukowe

Ulubione

Skip to content