Otwórz schowek Brak ulubionych odcinków
Komunikacja roślin – jak natura nauczyła się mówić bez słów | prof. Marcin Zych

Komunikacja roślin – jak natura nauczyła się mówić bez słów | prof. Marcin Zych

Pobierz Dodaj do ulubionych

Udostępnij odcinek

Pobierz Dodaj do ulubionych

Udostępnij odcinek

Dodaj do ulubionych
Pobierz odcinek

Udostępnij odcinek

prof. Marcin Zych

prof. Marcin Zych

Botanik, dyrektor Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Zainteresowania badawcze: biologia zapylania okrytozalążkowych ze szczególnym uwzględnieniem gatunków z rodziny baldaszkowatych (Apiaceae), roślin uprawnych i ginących, ewolucja strategii reprodukcyjnych roślin, filogeneza roślin z rodziny baldaszkowatych (Apiaceae), ochrona różnorodności biologicznej, rośliny Konwencji Waszyngtońskiej (CITES).

Zawsze twierdzę, że rośliny potrafią wszystko, tylko my jeszcze nie wszystko o nich wiemy – śmieje się gość odcinka, prof. Marcin Zych, dyrektor Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Dostrzeżmy zatem to, co na co dzień przegapiamy: zapraszamy do królestwa roślin, ich komunikacji, strategii i sposobów na odbierania świata.

Podstawowym sposobem komunikacji roślin są sygnały chemiczne. Rośliny wydzielają związki lotne o różnych funkcjach. Kluczowe jest oczywiście rozmnażanie: roślina musi przyciągnąć do siebie zwierzę, które pomoże jej przenieść pyłek we właściwe miejsce. To jednak nie wszystko. Trzeba też odstraszyć inne zwierzęta, które mogłyby chcieć daną roślinę pożreć.

Niezwykłe jest to, że choć nie mają układu nerwowego, który błyskawicznie przenosiłby informacje, rośliny potrafią przekazać to, co ważne. Kiedy dochodzi do uszkodzenia na przykład łodygi czy liścia, to w miejscu uszkodzenia zaczyna wydzielać się substancja, która rozchodzi się w soku całej rośliny informując, że jest zagrożenie i teraz pora zainwestować energię w produkcję na przykład gorzkiego, odstraszającego roślinożercę smaku.

 Z badań naukowców wynika, że niektóre rośliny potrafią też nadawać takie ostrzeżenia w formie lotnej, chemicznego związku, który dociera też do innych roślin w pobliżu i one też na nie reagują (możliwe, że „podsłuchują” albo raczej „podwąchują”, jak mówi prof. Zych). Drugi kluczowy sposób komunikacji, przede wszystkim ze zwierzętami, to bodźce wizualne. Kwiaty roślin wiatropylnych są skromne, nie potrzebują tej funkcji. – Kwiaty wyglądają pięknie, my kochamy sobie je stawiać w wazonach i obdarowywać się nimi, choć to takie ekscentryczne, jak się pomyśli, że to są odcięte organy płciowe innych form życia – zauważa prof. Zych. Bo kolorowe kwiaty mają przyciągnąć owady-zapylacze i doprowadzić do rozmnożenia rośliny.

W odcinku usłyszycie też o roślinach, które wizualnie upodabniają się do owadów, żeby je oszukać (jak dwulistnik pszczeli na okładce odcinka), o tym, że naukowcy wciąż odkrywają nowe pola komunikacji roślin (z pewnego eksperymentu wynika, że reagują na fale dźwiękowe!) i jak uszkodzona roślina potrafi wezwać na pomoc naturalnych wrogów swojego oprawcy. Długo rozprawiamy także o „zmysłach” roślin. Polecamy, odcinek w sam raz na lato!

TRANSKRYPCJA

Karolina Głowacka: W studio Radia Naukowego profesor Marcin Zych, dzień dobry.

Marcin Zych: Dzień dobry państwu.

K.G.: Dyrektor Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Panie profesorze, proszę sobie wyobrazić, że jest pan rośliną. Może pan wybrać. Jaką roślinę by pan wybrał?

M.Z.: Hm… Dziwidło.

K.G.: Dziwidło!

M.Z.: Jestem dziwidłem.

K.G.: Mocne! Kawał rośliny, okej.

M.Z.: Oryginalnie.

K.G.: Jak pan odbiera rzeczywistość jako dziwidło?

M.Z.: Inaczej niż człowiek oczywiście, ale odbieram, i to potrafię reagować na różne tak zwane okoliczności przyrody, na środowisko, na organizmy, z którymi współżyję w ekosystemie. Więc ogólnie rzecz biorąc, jestem czującym, aczkolwiek może nieco inaczej niż sobie to wyobrażamy po ludzku czy po zwierzęcemu, organizmem, który potrafi reagować, który potrafi odczytywać pewne informacje, które w środowisku się znajdują, i który potrafi wysyłać informacje, które mogą odbierać inne organizmy.

K.G.: Skoro dziwidło, no to idziemy w tę historię, bo dziwidło to jest oczywiście okaz, znany okaz Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Jest to roślina, która ma największy kwiat?

M.Z: Kwiatostan.

K.G.: Kwiatostan, jak już zechce zakwitnąć, tak?

M.Z.: Tak. Jak zechce zakwitnąć, to rzeczywiście ta struktura, w której są zawarte jej kwiaty całkiem liczne, w takim kwiatostanie może być nawet do kilku tysięcy małych, niewielkich kwiatów, męskich i żeńskich, bo one są rozdzielnopłciowe. Jest rzeczywiście gigantyczna, bo w takich, powiedziałbym, rekordowych okazach, które się tu i ówdzie udało obejrzeć czy też daje się uprawiać w niektórych ogrodach botanicznych, może osiągać nawet 3-3,5 metra wysokości. Średnicy też kilkadziesiąt centymetrów, więc to jest kawał rośliny.

K.G.: My teraz rozmawiamy pod koniec lipca i wasze dziwidło się zbiera do kwitnienia.

M.Z.: No, tak za tydzień chyba będzie kulminacja.

K.G.: Trzymamy kciuki. To jeszcze chwilę zostanę przy dziwidle, bo będziemy rozmawiać o komunikacji roślin, komunikacji na zewnątrz i też przyjmowaniu właśnie sygnałów. Dziwidło jak zechce zakwitnąć, to nie pachnie dla nas najlepiej. Jaki jest cel dziwidła pachnięcia takim, jak to się mówi różnie, albo to skarpetą, albo jakimś zgniłym mięsem? Czemu ono wybrało akurat taki zapach zamiast słodkiego zapachu róży.

M.Z.: Ja bym powiedział, że taka lekko nieświeża ryba, ale to każdy odczuwa trochę inaczej. No to jest komunikat oczywiście. To jest komunikat, który jest skierowany do tych organizmów, którymi dziwidło jest zainteresowane w procesie reprodukcji. Ta ogromna struktura to jest oczywiście struktura reprodukcyjna, a cała rzecz ma się skończyć produkcją nasion, owoców, czyli potomstwa. Zatem im lepsza skuteczność w przywabianiu tych organizmów, które wspierają, można by powiedzieć, czy pomagają tej roślinie się rozmnażać, a dokładnie są przenośnikami pyłku z jednego osobnika na inny… Tu jeszcze musimy zrobić taki troszeczkę komentarz może, że ta roślina bardzo słabą ma szansę na samozapylenie, a to z tego powodu, że kwiaty męskie i żeńskie rozwijają się w różnym czasie. Ogólnie rzecz biorąc, cały ten kwiatostan jest, jak to się mówi, przedsłupny, czyli najpierw receptywne stają się znamiona słupków, czyli roślina jest w fazie żeńskiej, a kolejnego dnia, a dokładnie właściwie kolejnej nocy, jest w fazie męskiej, czyli tutaj ta interferencja płci w obrębie kwiatostanu jest niewielka albo prawie w ogóle jej nie ma, zatem konieczne jest zapylenie krzyżowe. No i efektywność w wabieniu kwiatowych gości zapylaczy, czyli owadów w tym wypadku, jest miarą skuteczności później sukcesu reprodukcyjnego. Zatem taki kwiatostan, który trwa stosunkowo krótko, musi być dość efektywny w informowaniu zwierząt, które gdzieś tam w okolicy mogą przebywać, że oto tutaj jest taka ciekawa struktura, którą należy odwiedzić. Dziwiło jest dziwidłem, czyli jest dziwne również w innych aspektach tego całego procesu kwitnienia, a mianowicie jest jednym z tych gatunków, które potrafią generować ciepło. Rośliny to potrafią.

K.G.: To jest zaskakujące.

M.Z.: Prawda? Rośliny, ja zawsze twierdzę, że rośliny potrafią wszystko, tylko my jeszcze nie wszystko o nich wiemy. Jest całkiem w sumie niemała grupa gatunków roślin okrytozalążkowych, których kwiaty bądź kwiatostany potrafią generować ciepło. To jest taki alternatywny szlak metaboliczny, gdzie zamiast powiedzmy gromadzenia energii w ATP, czyli takiej standardowej jednostce energetycznej, w takim standardowym związku energetycznym w komórkach, ona jest rozpraszana w postaci ciepła. I tutaj funkcja tego ciepła jest też całkiem sensowna i rozsądna. Chodzi o to, żeby jak najszerzej emitować zapach, ten właśnie zapach, jak to pani raczyła określić, skarpety czy też zdechłego kota czy też nieświeżego mięsa bądź ryby. Chodzi o to, żeby po prostu ta emisja cząstek zapachowych, to są po prostu cząstki chemiczne, lotne, była jak najintensywniejsza, no i dzięki temu ten zapach może trafić dalej, szerzej w środowisku.

K.G.: A kto się skusi na taki zapach?

M.Z.: O, jest całkiem niemało owadów, które chętnie w takich obiektach się pojawiają. Przede wszystkim są to różnego rodzaju gatunki tak zwane padlinowe ogólnie, to jest oczywiście określenie nie taksonomiczne, tylko ekologiczne. Chodzi o takie organizmy, które korzystają z padliny jako źródła pokarmu bądź też jako miejsca składania jaj. No też w pewnym sensie pokarmu, ale raczej dla ich potomstwa. Więc ta grupa taksonomicznie jest zróżnicowana. Tu znajdziemy różnego rodzaju muchówki, na przykład ze znanej pewnie większości słuchaczy rodziny plujkowatych, może nie z nazwy, ale jak sobie przypomnimy różnego rodzaju muchy, to takie błyszczące, czasami ładnie zielono, fioletowo czy niebiesko muchy to właśnie należą do tej rodziny Calliphoridae. I one po prostu składają jaja na padlinie. To zresztą są ulubione muchówki entomologów sądowych.

K.G.: Dlatego mam do nich stosunek ambiwalentny, bo są bardzo piękne, ale jak widzę je w okolicach swojego talerza, to jednak przeganiam.

M.Z.: Cóż, biologia jest biologią. W każdym bądź razie nie pogardzą oczywiście takimi obiektami, które pachną właśnie jak padlina. Również szereg chrząszczy z różnych grup też taksonomicznych, omarlicowatych i innych. Generalnie to jest taka trochę podobna zbieranina jak właśnie zbieranina, którą znajdziemy na różnego rodzaju albo odchodach, albo na padlinie. One przylatują do kwiatów dziwidła. No i tutaj oczywiście…

K.G.: No i rozczarowanko.

M.Z.: Nie do końca, bo ciepło może być też nagrodą. Zwróćmy uwagę, że mówimy o zwierzętach, które są zmiennocieplne, więc to jest taka struktura, która w nocy, kiedy generalnie jest trochę chłodniej, może dostarczać po prostu energii, w sensie ciepła, i może wzmagać ich aktywność.

K.G.: Czyli taka mucha: „no dobra, no nie złożę jaj, ale chociaż się ogrzeję”.

M.Z.: Chociaż się ogrzeję, tak. Albo przy okazji również spotkam partnera płciowego, czyli samiec samicę, samica samca. Także…

K.G.: To miejsce schadzek jest!

M.Z.: Też, oczywiście. Więc to nie jest tak, że to jest taka daremna wycieczka i tutaj oszukujemy czy jesteśmy oszukiwani. Ma to również pewne korzyści dla zwierząt, natomiast oczywiście kluczowa jest korzyść w tym wypadku dla rośliny, która otrzymuje transfer pyłku.

K.G.: I mamy tutaj już wyraźnie dwa zarysowujące się wątki, co najmniej dwa, jeśli chodzi właśnie o sprawy komunikacji, bo mamy komunikację chemiczną, no bo zapach to jest komunikacja chemiczna, i mamy właśnie celowość tej komunikacji, czyli dziwidło nasze czy inne rośliny kierują swój komunikat do pewnych obiektów. Rozwińmy proszę ten wątek komunikacji chemicznej. Czy to jest najbardziej rozwinięty właśnie sposób komunikowania się roślin?

M.Z.: Jest niewątpliwie bardzo ważny. To nie jest jedyny system komunikacyjny, bo sam wygląd rośliny, a dokładnie barwy, którymi ta roślina dysponuje, można by powiedzieć, to jest także pewne medium komunikacyjne i o tym warto również za chwilę powiedzieć.

K.G.: Tak, tak.

M.Z.: Natomiast niewątpliwie ta komunikacja chemiczna jest tutaj szalenie istotnym językiem z punktu widzenia rośliny, bo ona po pierwsze może służyć do komunikowania się z innymi gatunkami, tak jak rzeczone zapylacze, ale również mogą takie substancje chemiczne służyć do komunikowania w obrębie gatunku. Wiemy, że rośliny również potrafią się komunikować z osobnikami tego samego gatunku, a nawet, jak się wydaje z różnych eksperymentów, może (może, zastrzegam) istnieje taki bardziej uniwersalny język chemiczny, dzięki któremu różne gatunki roślin mogą odczytywać pewne sygnały emitowane przez przedstawicieli innego gatunku. Zresztą są takie ciekawe koncepcje mówiące o tym, że właściwie to roślinom z punktu widzenia ewolucyjnego opłacałoby się znać różne „języki”, a przynajmniej podsłuchiwać, czy właściwie może nawet podwąchiwać, inne rośliny, bo to daje pewne określone ewolucyjne korzyści, ale to jest taka hipoteza, gdzie mamy szereg domniemań, mamy jakieś poszlaki, ale jest to jeszcze ciągle słabo zbadane.

K.G.: Czytałam o tym i czytałam również ten pewien sceptycyzm, czy też może ostrożność, jeśli chodzi właśnie o sprawę tego uniwersalnego języka chemicznego, ale może wręcz przeciwnie, może naturalniejsze byłoby powstanie takiego uniwersalnego języka chemicznego, biorąc pod uwagę, że rośliny jednak z jednego trzonu ewolucyjnego się wywodzą i to by się wydawało nawet chyba prostsze, taki jeden język mieć, nie?

M.Z.: Nie do końca, bo wyobraźmy sobie sytuację, w której rośliny wszystkie mówią tym samym językiem, więc właściwie jaką korzyść miałyby, gdyby posługiwały się wszystkie tym samym narzeczem?

K.G.: Czyli szukamy swojej niszy.

M.Z.: Tu jednak warto zwrócić uwagę, że z punktu widzenia sukcesu reprodukcyjnego konkretnego osobnika byłoby raczej mówienie dialektem, tak sobie powiedzmy, którym mówią nasi bliscy krewniacy, prawda? Ewolucyjnie da się to bardzo elegancko wykazać, bo w ten sposób maksymalizujemy własne korzyści ewolucyjne. Jeżeli rozumie nas każdy, prawda, to w tym momencie właściwie nie ma jakiejś wyraźnej przewagi konkretnego osobnika czy takiej przewagi, która później może się manifestować lepszym dostosowaniem, więc to nie do końca tak jest. Wydaje się, że rzeczywiście ewolucyjnie ten język mógłby być wspólny, tak? Bazujący na podobnym metabolizmie. Te wszystkie rośliny, o których mówimy, głównie o okrytozalążkowych, pochodzą od jednego przodka. To jest jedna linia ewolucyjna, więc wydawałoby się to oczywiste, natomiast z punktu widzenia ewolucyjnego jednak wydaje mi się, że sensowniejsze byłoby pojawianie się takich bardziej hermetycznych języków, dzięki którym roślina może po prostu maksymalizować swój sukces reprodukcyjny.

K.G.: A skąd wiemy właśnie, że rośliny mogą się porozumiewać ze sobą chemicznie w obrębie własnego gatunku i kiedy to jest obserwowane? Czy to jest rodzaj, nie wiem, ostrzegania się czy takiego mówienia? Wyobrażam sobie, nie wiem, jakby jedna roślina jest bardziej na łące wysunięta, także jest więcej słońca, i mówi „halo, halo, robi się coraz cieplej, szykujcie się”. Nie mam pojęcia. Jaki też w tym interes jest, kto jest tutaj podmiotem w tej historii?

M.Z.: Wiemy na pewno, że takie przekazywanie sygnałów istnieje. Są eksperymenty, nie pojedyncze, ale całkiem sporo, które w sposób jasny pokazują, że rośliny mogą na przykład uruchamiać taką indukowaną obronę, którą dysponują. Tu znowu musimy zrobić taki troszeczkę wstęp. Rośliny, jak wiadomo, są narażone na ataki, roślinożerców na przykład, prawda, również patogenów i tak dalej, ale powiedzmy sobie o roślinożercach. W związku z tym dysponują pewnym arsenałem, który pomaga sobie z tymi roślinożercami radzić. Pierwsza część takich różnych rodzajów broni to są po prostu różne przystosowania morfologiczno-anatomiczne: kolce, twarde tkanki, taniny w liściach i tak dalej, i tak dalej. I to jest często taki rodzaj ochrony konstytutywnej, ona istnieje po prostu. Róża ma kolce, jakieś tam kaktusy mają ciernie i tak dalej, i tak dalej, one są. Natomiast nie mniej ważna, a czasami dużo bardziej skuteczna, jest obrona chemiczna, znowu tutaj wchodzimy w chemię, która to polega między innymi na produkowaniu różnego rodzaju substancji, które są niesmaczne, szkodliwe, wręcz czasami trujące dla zwierząt, które potencjalnie chciałyby takie rośliny jeść. Ale oczywiście produkcja takich substancji jest kosztowna. Roślina w pewnym sensie, znowu trochę antropomorficznie sobie powiedzmy, musi zdecydować, czy prowadzi normalny metabolizm, dzięki któremu może wytwarzać kolejne pędy, kwiaty, czyli się rozmnażać, znowu sukcesy reprodukcyjne w domyśle, czy też inwestuje w tę obronę chemiczną, która wymaga trochę przestawienia tej maszynerii na, powiedziałbym, tory wojenne, prawda? Więc jeżeli roślina może sobie w sposób płynny z tym radzić, no to z punktu widzenia jej interesów jest lepiej, bo te substancje pojawiają się wtedy, kiedy są potrzebne. I rzeczywiście tak jest, zarówno w jednym osobniku, wiemy o tym, że istnieją takie substancje, które z miejsca na przykład uszkodzenia, wiadomo, że roślinożerność polega na tym, że roślinożerca uszkadza jakiś liść, pęd, część rośliny, i z tego miejsca, w którym mamy uszkodzone tkanki, zaczynają po roślinie rozchodzić się takie związki chemiczne, które indukują produkcję pewnych substancji właśnie obronnych w innych jej częściach. Wydaje się, że przynajmniej część takich związków jesteśmy w stanie zidentyfikować.

K.G.: Ale w jej częściach czy u sąsiadów też?

M.Z.: Najpierw w jej częściach, bo to też jest istotne: roślina jest modularna, pamiętajmy, prawda? To taka różnica w stosunku do nas. My o sobie zawsze myślimy jak o takiej zintegrowanej istocie, która ma dwie ręce, dwie nogi, dwoje uszu, a u rośliny jest trochę inaczej, prawda? Ona ma wiele różnych części i może je reprodukować, prawda? Jest modularna. Więc tutaj po pierwsze te systemy działają w obrębie samej rośliny, bo nie zapominajmy, że roślina nie ma układu nerwowego. Jeżeli my dotykamy rozgrzanej patelni, no to natychmiast cofamy rękę, bo nam gorąco, prawda? To nie jest tak, że my gdzieś tam w palcu mamy…

K.G.: To nie tyle ręka to wie, tylko głowa to wie.

M.Z.: Tak, dokładnie. To nie jest tak, że my w palcu mamy taki… Znaczy mamy detektor oczywiście, bo mamy odpowiednie receptory, natomiast to mózg albo rdzeń kręgowy, czyli układ nerwowy, odpowiada za tę reakcję. Roślina nie ma układu nerwowego, nie ma takiego szybkiego i skutecznego sposobu przesyłania informacji, choć oczywiście też się to dzieje. W związku z tym sposób, dzięki któremu lewa gałąź wie, co się dzieje z prawą gałęzią, jest ewolucyjnie sensownym rozwiązaniem. I tutaj właśnie te związki chemiczne, które rozchodzą się po roślinie. No na przykład dla pomidorów, to był jeden z takich pierwszych gatunków, dla których próbowano te szlaki opisać, opisano taki peptyd, który nazwano systeminą, taki właśnie hormon roślinny w zasadzie, można by powiedzieć, który z miejsca uszkodzenia rozchodzi się po całej roślinie i tam, gdzie dociera, uruchamia właśnie taką kaskadę produkcji różnego rodzaju substancji obronnych.

K.G.: Czyli ta komunikacja rośliny samej ze sobą jest jakby na zewnątrz, to znaczy…

M.Z.: Nie. To się dzieje wewnątrz, to się dzieje wewnątrz, ponieważ…

K.G.: Ale do środka wchodzą?

M.Z.: W organizmie.

K.G.: A ok, dobra. Bo wyobrażałam sobie jakąś wydzielinę taką.

M.Z.: Nie, to się dzieje w samym organizmie rośliny, czyli w soku roślinnym. Ta substancja produkowana, tak jak powiedzieliśmy, tam, gdzie następuje jakieś uszkodzenie, przedostaje się do innych pędów, części organizmu roślinnego. Natomiast oczywiście wydaje się, że również mogą w takich miejscach pojawiać się związki lotne, które po pierwsze mogą też docierać do innych pędów i to będzie szybsza, wbrew pozorom, komunikacja niż ta poprzez samą roślinę, bo tutaj nie mamy tych wyspecjalizowanych komórek nerwowych, które błyskawicznie transdukują sygnał, prawda? Tylko to trwa. W związku z tym dzięki takim lotnym substancjom inne nasze gałęzie mogą szybciej zacząć produkować substancje obronne. Ale też takie właśnie substancje, które są w środowisku, i to znowu wiemy, bo sprawdzono to eksperymentalnie, mogą być wychwytywane przez inne rośliny. I to, jak się okazuje niekoniecznie tylko i wyłącznie przez rośliny tego samego gatunku. Efekt jest ten sam: rośliny, które są nieuszkodzone, zaczynają produkować owe substancje obronne, jakby przygotowując się na potencjalny atak roślinożercy. I tutaj znowu wracając do tego, czy to jest uniwersalny język, czy nie: o ile jesteśmy w stanie sobie łatwo wytłumaczyć, że sensowne jest, że przedstawiciele tego samego gatunku potrafią czytać takie substancje, no bo jeżeli rosną blisko, to jest duża szansa, że to są nasi krewniacy, prawda, z punktu widzenia rośliny, bo jednak to rozprzestrzenianie się roślin wygląda trochę inaczej niż zwierząt, o tyle w przypadku innych gatunków to właściwie nie wiadomo, jaką korzyść miałaby taka emiterka sygnału, jeżeli jest pomidorem, że ostrzeże, nie wiem, szałwię czy jakąś tam turzycę, która rośnie metr dalej, prawda?

K.G.: Jeszcze lepiej, żeby padła, więcej miejsca dla nas.

M.Z.: Otóż to, prawda? Wydaje mi się, że raczej bym myślał o takim systemie, gdzie fajnie, jak ta turzyca zostanie, jeżeli jesteśmy tym pomidorem czy dziwiłem, prawda – fajnie, jak ta turzyca zostanie zeżarta, bo może nas zostawią w spokoju.

K.G.: To trochę jest pytanie z innego poziomu, natomiast to jest ciekawe, czy nawet w obrębie własnego gatunku właśnie ewolucyjnie rośliny mają interes, żeby sobie pomagać, bo to jest to stare pytanie, co jest właśnie podmiotem ewolucji: czy jest nim gen, czy jest nim osobnik, czy jest nim gatunek? Ale przecież gatunek to jest coś, na co przyroda by raczej prychnęła, bo to są nasze definicyjne sprawy, więc to jest takie pytanie wcale, mam wrażenie, nie oczywiste, bo my chcemy patrzeć na tę roślinę, że one są takie miłe i sobie nawzajem pomagają, a właśnie nie.

M.Z.: Nic z tych rzeczy. Nie, oczywiście, że nie, bo rzeczą dla nas taką bardziej intuicyjną jest to, że istnieje konkurencja międzygatunkowa, natomiast istnieje też konkurencja wewnątrzgatunkowa, tutaj osobniki są oczywiście tym przedmiotem czy w świetle tego snopa ewolucyjnych działań i bardzo często jest tak, że pewne rozwiązania, które znajdziemy u roślin, są ewidentnie odpowiedzią na tę konkurencję wewnątrzgatunkową, prawda? Nawet takie rzeczy, jeżeli tu już dotykamy reprodukcji, jak kwestie czasu kwitnienia, szybkości otwierania się kwiatów i tak dalej, czy długości trwania pojedynczego kwiatu, to często są odpowiedzią na dobór płciowy. To też jest ciekawa sprawa, bo my znowu przywykliśmy jako ludzie, zwierzęta, do osobników jednopłciowych, a rośliny jednocześnie są samcami i samicami. W związku z tym czasami wręcz jest taka, powiedziałbym, taki konflikt ewolucyjny w obrębie osobnika, bo interes męski reprodukcyjny może się troszeczkę różnić z interesem żeńskim reprodukcyjnym. Wracając do tej myśli, możemy znaleźć takie rozwiązania, które wyraźnie pokazują, że rośliny w obrębie gatunku konkurują ze sobą. Jeżeli nawet popatrzymy na drzewa, prawda, to jest taka znana zupełnie, użytkowa cecha chociażby gatunków drzewiastych: jeżeli rosną one w dużym zwarciu, to wygrywają te, które są najsilniejsze, najszybciej rosną, no bo one zgarniają tę pulę różnych składników środowiska, która jest ważna, prawda? Im są większe, im są skuteczniejsze na przykład w akwizycji światła słonecznego, tym lepszą szansę mają później na pozostawienie potomstwa.

K.G.: A te wiadomości, które gdzieś tam do nas docierają, o takim wspomaganiu siewek, takim leśnym internecie, że właśnie mamy taką wielką sosnę i tutaj ona ma na dole swoje (duży cudzysłów) „dzieci” i jakoś tym siewkom pomaga.

M.Z.: Ja jestem dość sceptyczny, jeżeli chodzi o tego typu opowieści. One są bardzo atrakcyjne niewątpliwie, bo to fajnie sobie wyobrazić taką połączoną sieć, w której…

K.G.: Tak, ale to nie są ludyczne historie, tylko to gdzieś tam się bierze jednak z jakichś badań. Może to kwestia interpretacji jest?

M.Z.: To prawda, natomiast jeśli prześledzimy, bo to dotyczy też związków roślin z grzybami na przykład, prawda?

K.G.: Tak, sieci mykoryzowe.

M.Z.: Często te połączenia, mówi się, odbywają się za pośrednictwem mykoryz, ale znowu: jeżeli popatrzymy dokładnie na wyniki, które mamy, to ja bym w dużej mierze uznawał to za nadinterpretację. Niewątpliwie istnieje coś takiego jak rodzaj przewag, które roślina może zapewnić swojemu potomstwu, natomiast wynikają one z nieco innych mechanizmów, bo znowu, ja się tutaj odwołam do doboru płciowego, który raczej kojarzymy także ze zwierzętami, te pawie ogony, duże poroża i tak dalej, prawda? Natomiast u roślin wydaje się, że dobór płciowy też może działać. On działa trochę inaczej i na innych poziomach i nieco inne są mechanizmy, natomiast jeżeli weźmiemy pod uwagę założenia, w których dobór płciowy może się ujawniać, czyli na przykład nierównocenność, jeżeli chodzi o nakłady na funkcję męską i żeńską: tak samo jak u zwierząt u roślin funkcja żeńska jest droższa. No bo zalążek jest większy, z nim również jest związany cały później proces wzrostu nasienia i owocu jeszcze dodatkowo prawda, czyli takie dodatkowe medium, które mamy u okrytozalążkowych, pozwalające też dość efektywnie się rozprzestrzeniać, rozsiewać. To przynajmniej jeden z tych postulatów związanych z doborem płciowym mamy spełniony, później tylko pytanie, czy roślina w swojej funkcji żeńskiej potrafi dokonać wyboru, prawda? Bo jeżeli mamy tę dysproporcję w cenie gamet męskich i żeńskich, no to kolejny krok polega na tym, że ta płeć, która jest tańsza, konkuruje o tę płeć, która jest droższa. I znowu u roślin w zasadzie dokładnie tak jest, że bardzo często mamy nadprodukcję gamet męskich. Pyłku jest, mówiąc brzydko, od diabła, prawda? To świetnie zresztą widzimy na…

K.G.: Pozdrawiamy alergików.

M.Z.: Tak jest. Na takich wczesnowiosennych zdjęciach gdzieś tam z kałuż, brzegów kałuż, gdzie mamy miliony ziaren pyłku sosny, które wszyscy mówili, że to siarka. Nie, to żadna siarka, proszę państwa, to wystarczy lupę wziąć i zobaczyć, że to jest pyłek. Jest ogromna nadprodukcja gamet męskich, a jednocześnie to oznacza również konkurencję o zalążki, czyli o gamety żeńskie.

K.G.: Ale którędy ta konkurencja się odbywa? Bo wyobrażam sobie: jestem sobie kwiatem. Trwam. Pachnę, piękne mam kolory i czekam, aż przyleci do mnie pszczółka czy inny zapylacz. No to co przyniósł, no to już mam. No co ja zrobię, no?

M.Z.: No nie do końca tak jest, ponieważ oczywiście pełna zgoda, coś przynosi zapylacz, ale decyzja o tym, w jaki sposób dokona się samozapłodnienie, jest już po stronie rośliny macierzystej, choćby z takiego powodu, że…

K.G.: Czyli to nie jest zerojedynkowe, że jest ten pyłek i już?

M.Z.: Nie, jak już się pojawi pyłek, to już wszystko jest, że tak powiem, pozamiatane. Nie, nie, nie. To jest tak, że oczywiście na znamię słupka pada jakaś tam pula ziaren pyłku, ale to roślina potrafi zdecydować, czy w ogóle ten pyłek wykiełkuje. Istnieją takie systemy samoniezgodności, dzięki którym roślina potrafi rozpoznać przede wszystkim swój pyłek od nieswojego pyłku, więc tutaj jakby dokonuje też selekcji pod względem potencjalnie później różnorodności genetycznej swojego potomstwa, ale również w obrębie samego gatunku roślina może rozpoznać, czy jest to pyłek z jej kwiatów albo z kwiatów blisko spokrewnionych osobników, czy też jest to pyłek z jakichś tam dalszych, że tak powiem, linii genetycznej, choć ciągle w obrębie tego samego gatunku. Natomiast może też sterować sposobem, w jaki dokonuje się wzrost łagiewek pyłkowych, tak? Bo znamię może nadawać się do zasiedlenia w określonym momencie. Istnieją takie systemy opóźnionej receptywności, dzięki którym w pewnym sensie roślina może włączyć ten moment, w którym łagiewki są w stanie wystartować, tak? I teraz dzięki szyjce słupka, która jest czasami bardzo długo, taka potencjalna matka nasion może przetestować genotyp potencjalnych ojców, tak? Proszę zwrócić uwagę, że ten wynalazek ewolucyjny…

K.G.: To jest regularny casting!

M.Z.: …dużych szyjek jest właśnie takim ciekawym rozwiązaniem, który coś takiego umożliwia. Nie zawsze się zastanawiamy, dlaczego w ogóle te różne części słupka są potrzebne i co właściwie roślina dzięki nim zyskuje. No jeżeli mielibyśmy krótkie szyjki słupka, prawda? Przypomnijmy sobie: mamy zalążnię, to jest ta część, gdzie są zalążki, mamy znamię, czyli to jest to miejsce, w które trafia ziarno pyłku, no i coś pomiędzy, czyli właśnie szyjka. Jeżeli to miałoby służyć tylko i wyłącznie szybkiemu transferowi gamety męskiej, która jest zamknięta w cieniutkiej rurce wytwarzanej przez ziarno pyłku, czyli łagiewce pyłkowej, no to ta szyjka powinna być jak najkrótsza, prawda? A czasami ona ma kilkanaście centymetrów długości, więc proszę sobie zobaczyć, jaki to jest wyścig.

K.G.: I jaki wysiłek!

M.Z.: Ziarno pyłku to jest maleńka struktura, która ma co najwyżej, powiedzmy, 200-300 mikrometrów średnicy, to takie już giganty. Raczej 50-60 mikrometrów, więc to to maleństwa są. No i ona wytwarza rurę, która ma na przykład 10 czy 15 cm. No naprawdę jest, proszę państwa, no maraton to jest w ogóle nic. I dzięki temu możemy sobie wyobrazić testowanie po prostu genotypów ojców. No jak słabe ziarno pyłku, to odpadnie w tym wyścigu, a jak dobre, to dotrze do mety, prawda? Tutaj oczywiście efektem może być to, że pewne siewki, które są efektem takiego mariażu bardzo różnych linii genetycznych, będą później lepiej przystosowane do pewnych warunków środowiskowych, inne gorzej, ale znowu to jest bardzo zależne od okoliczności. Bo czasami opłaca się roślinie w ogóle nie rozmnażać płciowo, tylko stosując takie struktury, które kojarzymy z rozmnażaniem płciowym, de facto się klonować. Istnieje taka grupa gatunków tak zwanych apomiktycznych i to są gatunki, które wytwarzają kwiaty, natomiast ich nasiona są wiernymi kopiami genetycznymi osobników macierzystych.

K.G.: Ryzykownie!

M.Z.: Taki zamrożony genotyp czasami się opłaca, szczególnie, jak się wydaje, w takich momentach szybkiej kolonizacji różnych obszarów, które są jeszcze wcześniej nie skolonizowane przez inne organizmy roślinne. Takich apomiktów jest na przykład sporo na półkuli północnej, co się wydaje związane ze zlodowaceniami. Tam po prostu szybki sposób reprodukowania się bez konieczności szukania partnera płciowego był zaletą. Po pierwsze, jeżeli taka roślina znalazła się w otoczeniu pustym i bez potencjalnych partnerów płciowych, no to gdyby miała system samoniezgodności albo jakiś inny utrudniający w pewnym sensie szybką reprodukcję, ale maksymalizujący heterozygotyczność potomstwa, no to klops. W ogóle by się nie rozmnożyła, prawda? A tutaj po prostu produkuje wierne kopie samej siebie, które są nieźle, skoro ona tam żyje, przystosowane do określonych warunków środowiskowych, a jednocześnie umożliwiają gwałtowną ekspansję.

K.G.: Ale są też tacy, którzy wytwarzają kwiaty, ale one nie pachną. Dlaczego rezygnują z takiej komunikacji zapachowej?

M.Z.: A są też takie, które wytwarzają kwiaty, które pachną, ale nie mają żadnej nagrody na przykład. Znowu: to jest kwestia pewnych zysków, które roślina odnosi z odwiedzin na kwiecie i z tego, że w procesie zapylania korzysta z pośrednictwa owadów, ale jednocześnie kosztów, które przy tym wszystkim ponosi. Bo tu jeszcze nie powiedzieliśmy, że takim istotnym sposobem komunikacji w świecie roślin jest także wykorzystywanie kolorów. Kwiaty wyglądają pięknie, my kochamy sobie je stawiać w wazonach i obdarowywać się nimi, choć to takie ekscentryczne, jak się pomyśli, że to są odcięte organy płciowe innych form życia.

K.G.: No tak, tak. Nie pomyślałam o tym wcześniej.

M.Z.: Biologicznie to dokładnie tak działa, prawda?

K.G.: To właśnie wszystkie kwiaciarnie upadły w tym momencie.

M.Z.: Nie, myślę, że… Ja sam kupuję kwiaty i bardzo je lubię.

K.G.: Tak? A nie jest panu głupio?

M.Z.: No cóż, kupuję rośliny uprawne, o tak, które dokładnie na ten cel są uprawiane.

K.G.: Taki ich los.

M.Z.: Na szczęście w większości przypadków one są liczne na roślinie, więc to nie jest tak, że pozbawiamy ją jedynego sposobu na reprodukcję. Wróćmy do kwiatów. Te kwiaty, które rzeczywiście są przystosowane do obsługiwania przez zwierzęta, są na ogół bardzo okazałe. Porównajmy, no nie wiem, kwiaty traw czy turzyc, które są wiatropylne, z kwiatami tulipanów, róż, nawet nie mówimy o tych takich formach oczywiście wybujałych uprawnych ogrodowych, tylko o formach dzikich. One wszystkie mają duże, okazałe, piękne kwiaty. Nawet jak nie są duże, to najczęściej są zgromadzone w takich dużych strukturach, czyli w kwiatostanach. No i tutaj chodzi o ten sygnał reklamowy de facto, prawda? Zanim zwierzę w ogóle zwącha taki kwiat, bo tutaj sygnał chemiczny też jest istotny, czasami istotniejszy niż ten sygnał wizualny, no to z daleka widzi, że to jest taka bardzo atrakcyjna struktura. Ale ta struktura kosztuje, bo gdyby nie trzeba było inwestować w zachęty dla zwierząt, no to te same środki, rozumiane jako zasoby, którymi roślina dysponuje, mogłyby być przeznaczone na produkcję większej liczby nasion. Niemniej jednak tu jest taka potrzeba ewolucyjna, bo daje to szereg później pozytywnych efektów. No chociażby to, że pyłek w przypadku roślin zoogamicznych, czyli zapylanych przez zwierzęta, może wędrować dużo bardziej kierunkowo. Znowu ci biedni alergicy wiedzą, że gdzie powieje wiatr, tam tego pyłku jest więcej, prawda? I on nie zawsze wieje wiatr w kierunku innych roślin tego samego gatunku, natomiast w przypadku takich gatunków, które są zapylane przez zwierzęta, prawdopodobieństwo, że kolejny kwiat będzie kwiatem tego samego gatunku, jest bardzo duże. Bo to znowu wynika z pewnych ograniczeń, które mają zwierzęta. One mają system nerwowy, ale pojemność pamięci mają stosunkowo niewielką. W związku z tym bardziej opłaca im się odwiedzać kwiaty tego samego gatunku, na przykład w przypadku pszczół, bo dzięki temu są w stanie dużo efektywniej wykorzystywać nagrody kwiatowe, które w kwiecie się znajdują, ucząc się wcześniej na kolejnych obiektach, prawda? Więc początkowo taki trzmiel, jak przylatuje na dowolny kwiat, z którego może wykorzystać pyłek bądź nektar, to spędza na takim kwiecie dosyć dużo czasu. Bo on musi się zorientować, co jest gdzie. To nie jest wcale takie zupełnie oczywiste i powtarzalne. Natomiast z kolejnymi odwiedzinami on zyskuje doświadczenie i w efekcie tam dziesiąty, dwunasty kwiat już jest obsługiwany w dosłownie jakieś tam sekundy, i to takie naprawdę małe sekundy. Ale rośliny to kosztuje, prawda? W związku z tym tu też jest tak, że tam, gdzie pojawiają się koszty, pojawiają się ewolucyjnie często rozwiązania, które potrafią te koszty minimalizować. To mogą być takie rozwiązania, powiedzmy sobie może tak umownie, uczciwe, tak, czyli takie, które nie pozbawiają tych owadów w ogóle pokarmu, ale troszeczkę uszczuplają możliwości pobrania z jednego kwiatu. No bo znowu: gdyby roślina produkowała na przykład nektar w jakichś bardzo dużych ilościach, to z jej punktu widzenia to jest bardzo duży nakład, a jednocześnie jest to sytuacja, w której zwierzę być może nie poleci do kolejnego kwiatu, bo będzie już najedzone. W związku z tym roślina raczej dozuje ilość nektaru. Jest ona na tyle duża, żeby była atrakcyjna dla zwierzęcia, bo jednak trochę tej energii jest w stanie uzyskać, ale na tyle niewielka, że musi odwiedzić kolejny kwiat i kolejny kwiat i kolejny kwiat i tak dalej, prawda? Więc tutaj ten sygnał barwny jest bardzo istotny, bo on też pozwala dokonać pewnej selekcji. W procesie ewolucji niektóre gatunki specjalizują się po prostu na określonych grupach zwierząt. To znowu ma ten sens, że taki w cudzysłowie „wierny” zapylacz, czyli taki lepiej przystosowany do konkretnego gatunku, dużo prędzej i dużo, że tak powiem, częściej odwiedzi kolejny kwiat tego samego gatunku, niż przełączy się gdzieś na rosnące w pobliżu inne rośliny. W niektórych specyficznych momentach może się okazać, że opłaca się w ogóle wyłączyć te korzyści, bo zwierzęta dalej przylatują do takich obiektów. Zysk jest oczywisty ewolucyjny: nie inwestujemy w nagrody, a dalej zyskujemy zapylenie. Ale ta strategia ma swoje ograniczenia, bo na przykład wiąże się znowu z tym, że zwierzęta są w stanie reagować na takie sytuacje. Jeżeli te sytuacje są relatywnie rzadkie, to ta reakcja jest nieczęsta. Natomiast jeżeli byśmy sobie wyobrazili nagle populację, w której mamy same pięknie wyglądające, ale niepachnące na przykład obiekty i jeszcze na dodatek obiekty, które nie wydzielają żadnego nektaru, to bardzo szybko takie owady, jak na przykład błonkówki, a już nie mówię o takich bardzo inteligentnych zwierzętach, jak chociażby ptaki, które też mogą zapytać kwiaty, zrezygnują z odwiedzin na takim obiekcie.

K.G.: Ale czy brak zapachu nie jest właśnie ochroną przed tym, żeby nie przyleciały? Bo byłby sobie taki kwiat, który oszukuje, on jakoś pachnie, więc przylatuje właśnie owad czy ptak, wącha: o, nic tu nie ma, dobra, to ja do następnego nie przylecę. A w momencie kiedy nie pachnie ta roślina, no to jest takie trochę: a, spróbuję jeszcze raz, spróbuję jeszcze raz.

M.Z.: Otóż właśnie to jest ciekawe, ponieważ behawioralne eksperymenty wskazują, że przynajmniej jeżeli chodzi o pszczoły, znowu to jest, pamiętajmy, bardzo szeroka grupa zapylaczy, o której mówimy, mimo że to są owady, to to jest wiele różnych rzędów, więc ciągle wiemy o tym stosunkowo niewiele. Akurat pszczoły pod tym względem są w miarę dobrze eksperymentalnie przebadane. W ich przypadku zwierzęta szybciej uczą się zapachu rośliny niż wyglądu. Już po właściwie jednych odwiedzinach są w stanie skojarzyć bukiet zapachowy takiego obiektu i powiązać go z nagrodą. W związku z tym oszust w zasadzie nie powinien pachnieć, bo taka roślina niepachnąca i nieposiadająca żadnej nagrody zostanie szybko zignorowana. Kolejny obiekt, który będzie bardzo podobny. Więc paradoksalnie ten brak zapachu powoduje, że zwierzęta dają się dłużej oszukiwać, bo bazują tylko i wyłącznie na bodźcach wizualnych.

K.G.: I kto tak oszukuje?

M.Z.: A, niektóre storczyki na przykład. One w ogóle są bardzo kreatywne, można by powiedzieć, ewolucyjnie.

K.G.: Outsiderzy.

M.Z.: Niektórzy botanicy mówią, że są rośliny i storczyki. To jest rzeczywiście bardzo ciekawa i taka wdzięczna, można by powiedzieć, badawczo grupa. Wśród storczyków na przykład znajdziemy bardzo takie ewolucyjnie kreatywne sposoby wykorzystania zapachu kwiatowego, a mianowicie takie rozwiązania, gdzie roślina upodabnia się do partnerów płciowych zwierząt, czyli takie oszustwa seksualne. Dzięki produkcji takich cząstek chemicznych, które do złudzenia albo czasami są identyczne z feromonami płciowymi niektórych owadów, storczyk potrafi zwabić samce poszukujące płodnych, receptywnych samic i skłonić je do kopulacji z własnymi kwiatami.

K.G.: Ale one wyglądają czy pachną?

M.Z.: One jeszcze na dodatek wyglądają. Jak się wydaje, jednak ten sygnał zapachowy był pierwszy, jeżeli chodzi o ewolucję. On zresztą, jak popatrzymy na szlaki metaboliczne, jest stosunkowo prosty, bo tam potrzeba bardzo niewielu mutacji, żeby uzyskać taki właśnie związek, który początkowo w przypadku storczyka był substancją, która tworzyła część kutikuli, czyli takiej pokrywy powiedzmy woskowo-tłuszczowej na powierzchni płatków, a później niewielka mutacja przekształcała ten związek w substancję lotną, atrakcyjną właśnie dla samców. Ten sygnał zapachowy jest na tyle atrakcyjny dla takich młodych, jeszcze niedoświadczonych samców, że one po prostu próbują z takim obiektem kopulować, tak? Dodatkowo oczywiście ewolucyjnie następowały takie zmiany morfologiczne, które powodowały, że kwiat zaczyna de facto przypominać samicę, czasami wręcz nawet taką supersamicę, bo w stosunku do rzeczywistych owadów ona ma większy, taki bardziej nabrzmiały odwłok i tak dalej, no ale z daleka jak popatrzymy na kwiaty chociażby takiego rodzaju, który po polsku dwulistnik się nazywa, szereg gatunków występujących przede wszystkim w basenie Morza Śródziemnego, nawet w Polsce dwa gatunki da się spotkać, choć one są bardzo rzadkie, to rzeczywiście zobaczymy, że kwiaty z daleka nawet dla człowieka przypominają taką włochatą pszczołę z dużym, owłosionym odwłokiem.

K.G.: No i tu już jednak rozczarowanko.

M.Z.: I tu rozczarowanko, tak, rzeczywiście. Ale to też ma swoją cenę, bo taki storczyk nie może występować w zbyt dużych populacjach, więc tutaj system działa w taki sposób, że jest skuteczny pod warunkiem, że taka roślina jest naturalnie rzadka. Bo im więcej takich obiektów, przy których samiec się pomyli, tym większa szansa, że w ogóle się zniechęci do jakichkolwiek prób z samicami. I takie eksperymenty też są i rzeczywiście pokazują, że to jest taka immanentna cecha ich biologii. One są rzadkie po prostu.

K.G.: To teraz może trochę o tym, jak rośliny świat odbierają. Pozwoli pan, że popytam trochę w kontekście naszych zmysłów, ja wiem, że to jest antropomorfizacja, ale myślę, że tak jest nam łatwiej rozumieć rzeczywistość. No i tak jak jesteśmy ludźmi, to wzrok ma dla większości z nas bardzo duże znaczenie. Oczywiście rośliny nie mają oczu, ale wiedzą, kiedy jest światło, a kiedy jest ciemność.

M.Z.: Tak, oczywiście! Jest co najmniej kilka różnych grup fotoreceptorów, które zbadano u roślin. One są czułe na różne długości fali świetlnej, więc tak, tak, rośliny doskonale wiedzą, kiedy jest światło, kiedy jest ciemno. Wiedzą też, kiedy jest dzień krótki, kiedy jest dzień długi.

K.G.: I kolor rozpoznają? Skoro mają długość fali, no to rozpoznają kolor.

M.Z.: To chyba nie jest dla nich aż tak istotne. Oczywiście długość fali to jest ta długość, która jest istotna z punktu widzenia fotosyntezy, prawda? Więc tutaj w pewnym sensie kolor też, prawda? Bo to chodzi o to, żeby to było światło, które jest efektywne fotosyntetycznie. Więc do pewnego stopnia ma pani rację. Rzeczywiście też można by powiedzieć, że potrafią rozpoznać kolor, no bo tam, gdzie już fotosynteza nie będzie zachodzić, to już jest ten kolor, który im się nie podoba. Dzięki temu na przykład potrafią zsynchronizować swój wzrost w stosunku do pór roku. Potrafią, nie wiem, zamykać bądź otwierać kwiaty wtedy, kiedy jest widno albo jest ciemno, w zależności oczywiście od strategii reprodukcyjnej. Więc niewątpliwie rośliny potrafią rozpoznawać dzień od nocy, rozróżnić dzień od nocy, i potrafią doświadczyć, kiedy na przykład powinny zrzucać liście, bądź kiedy powinny zacząć kiełkować ich nasiona czy też pękać pąki. To zresztą ostatnio staje się coraz większym problemem, bo mamy coraz większe zanieczyszczenie światłem. I też widzimy to eksperymentalnie i tak obserwacyjnie widać, że w miejscach, gdzie to zanieczyszczenie światłem jest większe, coraz szybciej dochodzi do chociażby właśnie takiego wiosennego wybudzania się roślin. Albo w drugą stronę: w pewnym sensie sztucznie przedłużany jest czas wegetacji, bo roślina, w cudzysłowie znowu, antropomorficznie, „myśli”, że ciągle jest lato, prawda, bo ciągle świeci lampa, przy której na przykład rośnie, więc są takie obserwacje na przykład w których widać, że w przypadku drzewa konary, które są narażone na ciągły stres świetlny nocą, utrzymują dłużej liście niż te, które są zacienione czy są w ciemnym miejscu, gdzie nocą rzeczywiście nie ma światła.

K.G.: Jeśli chodzi o węch, czyli komunikację chemiczną, no to oczywiście nie ma bezpośrednio żadnych nosów i tak dalej, ale odbieranie komunikacji chemicznej – jasna sprawa.

M.Z.: My nie do końca jeszcze wiemy, jak to się często odbywa. To, co jesteśmy w stanie zaobserwować, to jest niewątpliwie potwierdzenie tego, że rośliny wydzielają różnego rodzaju jakieś substancje alarmowe, tak? Alarmony nawet niektórzy mówią, takie hormony alarmowe, które są w jakichś dostosowanych do tego receptorach innych roślin odbierane i to, tak jak powiedzieliśmy, uruchamia pewną kaskadę informacyjną, która później w efekcie na przykład włącza obronę indukowaną. Natomiast dokładne mechanizmy są jeszcze ciągle słabo poznane. Wiemy, że ta komunikacja roślin, ten język chemiczny roślin, to jest coś, co jest chyba dla nich najważniejsze, jeżeli chodzi o sposób komunikowania się ze światem, ale też sposób zbierania informacji, obok właśnie informacji termicznych czy też informacji świetlnych, tak? No bo to światło decyduje o tym, czy rośliny mogą rosnąć czy nie.

K.G.: A na ile my ten język chemiczny rozumiemy? Czyli nie wiem, pobierze pan próbkę wydzieliny albo trochę tej lotnej substancji, przeanalizuje i na przykład może pan przetłumaczyć nam to na ludzki.

M.Z.: Bardzo słabo. To znaczy znamy oczywiście pewne takie kluczowe związki, dzięki którym coś się wyraźnie dzieje, prawda? No na przykład takim związkiem, o którym od dawna wiemy, że jest skutecznie działającym hormonem roślinnym, jest etylen. Bardzo lotny, zresztą pewnie nawet słuchacze wiedzą, że jak położą dojrzałe banany obok niedojrzałych bananów, to te drugie bardzo szybko dojrzeją właśnie dzięki etylenowi, który jest wydzielany przez te dojrzałe owoce, przyspieszające dojrzewanie wszystkiego, co jest dookoła, i to jest taki dość uniwersalny sygnał. Natomiast bardzo często to, co produkują rośliny w sensie informacji, którą wydzielają do środowiska, to to są bardzo skomplikowane bukiety na przykład zapachowe, jeżeli chodzi o kwiaty. I też musimy pamiętać o tym, że one mogą mieć bardzo różną funkcję. Cały czas mówiliśmy właściwie o takiej funkcji związanej z różnego rodzaju relacjami mutualistycznymi, czyli takimi relacjami, w których roślina odnosi korzyść z tego, że zwierzę przyleci, bo będzie w stanie odnaleźć czy też odczytać w odpowiedni sposób sygnał chemiczny. Ale ta produkcja substancji chemicznych może mieć też zupełnie inne oblicze, a mianowicie mogą one stanowić rodzaj repelentów. I bardzo często, tak nam się przynajmniej dziś wydaje, że te bukiety zapachowe, które w kwiatach jesteśmy w stanie opisywać, a nierzadko jest to sto bądź więcej różnych substancji chemicznych, jeszcze na dodatek z różnych grup chemicznych, bo tam mogą być terpeny, tam mogą być jakieś fenole i tak dalej, to naprawdę bardzo duża i skomplikowana chemicznie grupa, i zróżnicowana bardzo; znajdują się zarówno takie substancje, które są czytane w sposób pozytywny przez pewną grupę zwierząt, czyli na przykład, nie wiem, pszczołę, prawda, ale również stanowią rodzaj repelentu dla chrząszcza, powiedzmy, który chciałby przylecieć do kwiatu i go po prostu zjeść, tak? Taki kwiat to jest bardzo smakowity kąsek, więc bardzo często te zwierzęta też mogą korzystać z tej komunikacji, ale w nieco inny sposób, bo odczytują to jako miejsce, gdzie mogą się po prostu najeść, ale nie najeść w sensie, że mają nektar i pyłek, mogą skonsumować po prostu cały obiekt, prawda? Więc tutaj roślina też bardzo często działa w taki sposób, że jednocześnie ten obiekt musi być atrakcyjny dla pewnych zwierząt i jak najmniej atrakcyjny dla innych zwierząt.

K.G.: Jeden z patronów, pan Marcin, czujnie pyta o tę komunikację chemiczną w warunkach wodnych. Czy to jakoś inaczej wygląda?

M.Z.: A, sam chciałbym wiedzieć. Po pierwsze takich roślin, które są rzeczywiście wodne, jeżeli chodzi o ich biologię, jest stosunkowo niewiele. Bo jeżeli mówimy o roślinach okrytozalążkowych, i nie chce się wypowiadać, jeżeli chodzi o zielenice czy tak zwane glony, bo to jest grupa, na której się bardzo słabo znam i tutaj też myślę, że nasza wiedza jest naprawdę jeszcze ciągle znikoma. Natomiast jeżeli chodzi o okrytozalążkowe, to grupa roślin, która rzeczywiście żyje w całości pod wodą, to jest bardzo niewielka grupa. Nawet te, które mają liście zanurzone, bardzo często korzystają z powietrza jako medium produkcji kwiatów. Wyobraźmy sobie, nie wiem, moczarki czy coś innego. One jak kwitną, wystawiają pędy kwiatowe nad powierzchnię wody i właściwie rozmnażają się na powietrzu, prawda? Więc tutaj przynajmniej część takich substancji chemicznych, które są w komunikacji ze zwierzętami używane, jest również emitowana do powietrza. Grzybienie, grążele i tak dalej, no cała ta masa właśnie takich gatunków wodnych, których kwiaty są jednak wytwarzane ponad lustrem wody. Natomiast jeżeli chodzi o te rośliny, które w całości swoje życie toczą pod wodą, to myślę, że musi tam istnieć jakiś system również komunikacyjny, no bo one są w taki sam sposób jak rośliny lądowe narażone na chociażby zgryzanie. Natomiast nie znam żadnych eksperymentalnych prac, które by to w sposób jasny i jednoznaczny tłumaczyły.

K.G.: Dwie Katarzyny pytają o odbieranie przez rośliny fal dźwiękowych, czyli dochodzimy do kategorii słuch. I proszę nam powiedzieć, czy jest sens czule mówić do swoich kwiatów domowych?

M.Z.: To jest bardzo ciekawy temat, ponieważ dokładnie chyba cztery czy pięć lat temu, o ile dobrze pamiętam, pojawił się taki artykuł, który wzbudził ogromne dyskusje w świecie, do którego trochę ja należę, czyli takiej grupy biologów, badaczy zajmujących się systemami reprodukcyjnymi, ewolucją systemów reprodukcyjnych roślin. Grupa izraelskich botaników z Uniwersytetu w Tel Awiwie i w Hajfie przeprowadziła eksperyment, w którym wykazali, że roślina reaguje na fale dźwiękowe, które są falami symulującymi lot zapylacza. Reaguje w taki sposób, że potrafi zwiększyć produkcję nektaru. Jest to wynik eksperymentalny, więc trudno z nim dyskutować. Wydaje się, że eksperyment został przeprowadzony absolutnie, absolutnie okej.

K.G.: Domagam się replikacji.

M.Z.: Tak, tak. No właśnie natychmiast pojawiły się pytania, czy rzeczywiście ten artykuł, który się ukazał, przeszedł naprawdę takie ostre sito recenzyjne, więc nie podejrzewam kolegów, zresztą znam ich, o jakieś szwindle. Natomiast to nie zaskutkowało pojawieniem się jakiejś bardzo licznej grupy gatunków, dla których to samo dałoby się udowodnić. Więc tutaj ja bym powiedział, że to jest takie pytanie otwarte, choć gdybyśmy się nad tym zastanowili z punktu widzenia ewolucyjnego, to nie uznałbym tego za niemożliwe. Cóż to jest dźwięk? To jest po prostu fala, prawda, o określonej częstotliwości. Rośliny potrafią zarejestrować tego typu zjawisko i teraz: jeżeli to zjawisko ma taką częstotliwość powtarzalną, która na przykład jest częstotliwością łopotu czy ruchu skrzydeł jej zapylacza, to w sumie sensownym wydaje się takie rozwiązanie, w którym roślina może zwiększyć atrakcyjność swoich kwiatów w momencie, kiedy w cudzysłowie „słyszy” na przykład trzmiela, prawda? Coś być może jest na rzeczy. Podobnie jak takie doniesienia, które mówią o tym, że rośliny, niektóre przynajmniej, rozwijają korzenie w stronę płynącej wody. Bo tu znowu, no jeżeli sobie to przetłumaczymy na język fizyki, no to mamy drgania, prawda? Woda często powoduje określone drgania o określonej częstotliwości.

K.G.: A nie rosnącą wilgotność?

M.Z.: Eksperyment nie był związany z wilgotnością, bo tu rzeczywiście no najprostszym rozwiązaniem byłoby, że tam, gdzie woda płynie, jest po prostu wilgotno, prawda, i korzenie rosną w stronę w stronę wilgoci. Tu raczej ten argument nie zachodził. Rośliny potrafią rozpoznać swoje położenie. Wiedzą, gdzie jest góra, gdzie jest dół, czyli gdzie jest ziemia, gdzie jest słońce. Mają takie rodzaje komórek, w których są tak zwane statolity, to jest coś w rodzaju takiego żyroskopu, dzięki którym wiedzą, w którą stronę mają rosnąć na przykład, prawda? Bo niektóre organy mają geotropizm dodatni, inne mają geotropizm ujemny, to znaczy rosną w dół albo w górę. Korzenie zwykle rosną w dół, ale czasami do góry, jeżeli to się bardziej opłaca.

K.G.: To co jest w tych komórkach? Jakiś obciążnik?

M.Z.: Tam są takie odrobinki kryształków, które po prostu troszeczkę działają jak właśnie taki…

K.G.: Czyli trochę obciążnik!

M.Z.: Troszeczkę jak taki żyroskop, tak. Myślę, że przed nami jeszcze naprawdę bardzo dużo.

K.G.: No ale kiedy ja mówię do swojej pelargonii, to co?

M.Z.: Na pewno jej to nie zaszkodzi, tak bym to skwitował. Jak jeszcze pani ją podlewa odpowiednio i czasami zasili, to już na pewno będzie jej dobrze.

K.G.: Ja myślę, że teraz rozpoczną się masowe eksperymenty, mianowicie podstawianie roślinom nagranego trzmiela, jak leci, i zobaczymy. Ja już tak sobie wymyślam, że można by zrobić tu jednej roślinie tak, a drugiej nie, ciekawe to wszystko. Dotyk: jasna sprawa. Mają coś takiego.

M.Z.: Tak, oczywiście. Szczególnie jeżeli taki dotyk się wiąże z uszkodzeniem, prawda? No bo wtedy to włączają się te mechanizmy, o których już wcześniej mówiliśmy, czyli te mechanizmy uszkodzenia, sygnalizowania uszkodzenia, włączania tych systemów dodatkowej ochrony i tak dalej, prawda? Ale też naprawy uszkodzeń, więc tutaj oczywiście tak. Co ciekawe, bo o tym żeśmy nie powiedzieli, ale myślę, że warto o tym wspomnieć, że te niektóre systemy są wykorzystywane przez inne organizmy, dzięki którym rośliny zyskują na przykład dodatkową ochronę. Bardzo często ten system sygnalizacji, który jest uruchamiany w momencie uszkodzenia pędu, określa się jako tak zwany zapach zielonych liści. Ten zapach zielonych liści na przykład bardzo często zwabia naturalnych wrogów roślinożerców. Znowu: tego typu…

K.G.: „Osłabiony osobnik, lecimy”? Coś takiego?

M.Z.: Nie, raczej wyżerka! W tym sensie, że roślina, która na przykład zaczyna być zjadana przez… No, wyobraźmy sobie kapustę, którą zjadają larwy, czyli gąsienice bielinka kapustnika. Ta kapusta emituje właśnie ten sygnał zielonych liści, czyli sygnał alarmowy, który z jednej strony mogą odczytać oczywiście inne bielinki: „o, jest coś do jedzenia”, ale mogą odczytać również osy, które są naturalnymi wrogami bielinków i które dzięki temu dość szybko orientują się, że jest tutaj na co zapolować. Na przykład paradoksalnie znowu wracając do storczyków, znamy takie gatunki, które swój bukiet zapachowy kwiatowy budują na bazie właśnie takich związków, które określamy mianem substancji lotnych zielonych liści. I dzięki temu zwabiają osy, które przylatują do ich kwiatów i dokonują zapylenia.

K.G.: Ale jak mamy taką muchołówkę, która czeka, aż usiądzie owad w jej… Co to jest za organ?

M.Z.: Liść.

K.G.: To jest liść po prostu? I się zamyka. No to to jest jakiś taki przyspieszony chyba zmysł… dotyku? Zastanawiam się, jakich używać słów.

M.Z.: Dotyku, oczywiście. Tam jest zresztą taki specjalny mechanizm spustowy tej całej pułapki. Przypomnijmy, że to ma kształt takich paści, prawda, dwie połówki, które jeszcze na dodatek na brzegach mają takie szczeciny, że to właściwie do złudzenia przypomina takie, nie wiem, paści na niedźwiedzia, jak to kiedyś nieładnie…

K.G.: To szczęki jakieś! To w ogóle nie wygląda atrakcyjnie. Ja nie wiem, jaka mucha się tam… Czemu one tam siadają? Przecież widać, że to jest niebezpieczne!

M.Z.: A, siadają dlatego, że po pierwsze na brzegach takich liści bardzo często są gruczoły nektarowe i niewielka ilość, ale jednak słodkiej substancji jest wydzielana i ona po prostu wabi te zwierzęta. Poza tym zwróćmy uwagę, już abstrahując od samej muchołówki, ale w przypadku też, że te liście bardzo często są dość atrakcyjnie zabarwione. Te paściowe liście muchołówki są czerwonawe. Tak samo pułapki innych roślin, tak zwanych mięsożernych czy owadożernych, no nie wiem, kapturnice, jeżeli słuchacze…

K.G.: Czemu „tak zwanych”?

M.Z.: No bo to nigdy nie wiadomo, czy należy mówić „mięsożerne”, czy „owadożerne”, bo one nie zawsze tylko owady jedzą. Powiedzmy „mięsożernych”, tak, szeroko idąc. W każdym bądź razie, jeżeli sobie różnego rodzaju kapturnice, saracenie przypomnimy, czy jakieś inne gatunki, jeżeli słuchacze wiedzą, o czym mówię, a jeżeli nie, to bardzo łatwo jest znaleźć w internecie. To bardzo często ich liście pułapkowe, a z reguły są to liście, mają do pewnego stopnia postać symulującą kwiat. One mają przebarwienia różnego rodzaju, właśnie brzeg, który jest często zaopatrzony w takie gruczoły wydzielające słodką substancję. No więc tutaj to to…

K.G.: To takie kielichowe są, prawda? Przypomniało mi się teraz, jak Krystyna Czubówna opowiadała.

M.Z.: Nie do końca jest tak, że mucha czy jakikolwiek inny owad wie od razu, że to jest niebezpieczne. A wracając jeszcze do tego dotyku, bo o tym żeśmy nie dokończyli: na liściach muchołówki są takie specjalne szczeciny czuciowe i poruszenie dopiero tej szczeciny, ale dwukrotne, uruchamia mechanizm spustowy. Dwukrotne dlatego najprawdopodobniej, jak się wydaje, że gdyby to było tylko jedno potrącenie, to te pułapki non stop by się zamykały, bo nie wiem, kropla na to spada, prawda? A dzięki temu, że to jest dwukrotne potrącenie takiej szczecinki, to jest duże prawdopodobieństwo, że to już jest owad, który na takim liściu się znajduje.

K.G.: Mówi pan „mechanizmy spustowe”, to jest też ciekawe, bo… No, oczywista sprawa, że rośliny nie mają mięśni, ale właśnie potrafią się poruszać. Jakoś wydaje mi się, że bardziej to akceptujemy, kiedy się ruszają powoli, kiedy się ruszają na przykład wzrostem w danym kierunku. A kiedy ta muchołówka tak po prostu szybciutko tą muchę, no to jak to się dzieje?

M.Z.: To są bardzo gwałtowne zmiany turgoru, czyli ciśnienia wewnątrzkomórkowego.

K.G.: Czyli to jest takie hydrauliczne?

M.Z.: Tak, tak. To jest taki system hydrauliczny, zresztą czasami hydrauliczny, czasami bazujący na napięciu różnych tkanek. Bo tego typu mechanizm szybkiego ruchu to nie jest jedynie domena muchołówki. Mamy szereg gatunków, które mają zdolność wystrzeliwania na przykład swoich nasion. Jeżeli chodzi o hydraulikę, to na przykład takim doskonałym przykładem jest tak zwany tryskawiec czy ogórek ośli, to też taka nazwa funkcjonuje. To jest roślinna śródziemnomorska, krewniak dyni, ogórka. I jego dojrzałe owoce są właśnie zbudowane w taki sposób, że drobne potrącenie takiej struktury powoduje wystrzelenie takiego ogórka, no, powiedzmy, tak? To nie do końca wygląda jak ogórek, ale ciągnąc za sobą taki sznur nasion, on po prostu wystrzeliwuje. Tam jest bardzo wysokie ciśnienie i drobna dosłownie stymulacja takiego owocu powoduje, że on strzela. Mamy też takie systemy, w których wysychając, takie elementy ulegają bardzo silnym naprężeniom, bo tkanki są zbudowane z komórek o różnej gęstości, i w momencie znowu potrącenia czy nawet czasami wiatr wystarczy, że powieje, to taka struktura się gwałtownie skręca, wyrzucając nasiona. Niektórzy krewniacy fasoli na przykład tak potrafią.

K.G.: Smak: czy taka muchołówka by wiedziała jeśli zamiast muchy wsadzilibyśmy jej coś trującego?

M.Z.: Obawiam się, że nie. To jest raczej automatyzm, tak? Jeżeli pułapka się zaciska, to zaczynają być wydzielane przez odpowiednie gruczoły enzymy, które mają trawić ciało takiej ofiary. I tutaj gdyby to był jakiś, nie wiem, kawałek, powiedzmy, czegoś trującego, to myślę, że roślina również próbowałaby to strawić.

K.G.: Jeszcze ta kwestia przetwarzania tych bodźców, które do rośliny docierają, bo docierają ewidentnie, ale właśnie mówiliśmy o tym, że nie mają układu nerwowego, nie mają mózgu, który mógłby przetworzyć właśnie te wszystkie informacje. Więc gdzie ta analiza się odbywa?

M.Z.: Ona bardzo często odbywa się tu i teraz, tak? Czyli…

K.G.: To jest lokalne?

M.Z.: Tak, bardziej lokalne. No znowu wróćmy do tego, o czym mówiliśmy na początku: rośliny są modularne, więc bardzo często reakcja jest reakcją lokalną, choć oczywiście znowu istnieją takie, tak, jak już powiedzieliśmy o tych peptydach, które się przemieszczają w roślinie, tak zwane systeminy, potrafią przenosić taką reakcję w różne inne części rośliny. Wydaje się, że rośliny też mogą mieć pewne systemy przewodzenia bodźców elektrycznych. Są takie badania, które pokazują, że polaryzacja błon, czyli coś, co znamy na przykład z komórek nerwowych, prawda, tylko tam to się odbywa błyskawicznie, istnieje również w przypadku roślin, aczkolwiek w związku z tym, że nie mają wyspecjalizowanych komórek, które tę funkcję by pełniły, to to idzie dużo wolniej niż w przypadku zwierząt, także powiedzmy z jednego końca do drugiego końca rośliny to nie jest ułamek sekundy, tylko raczej na przykład godziny. Ale wiemy też, że właśnie taki sygnał elektryczny również może być w obrębie organizmu rośliny przenoszony. My naprawdę bardzo niewiele wiemy o tych systemach.

K.G.: A dlaczego? Przepraszam, pan to powtarza już któryś raz, że niewiele wiemy. Dlaczego?

M.Z.: Ano dlatego, że się bardziej zwierzętami interesujemy. One dla nas są dużo bardziej atrakcyjne. W związku z tym rośliny, jeżeli chodzi o zainteresowanie badawcze nimi, czekały bardzo długo. Wystarczy powiedzieć taki przykład, który ja moim studentom często mówię, że płeć roślin odkryliśmy, jeżeli chodzi o naukę zachodnią, dopiero w XVII wieku. Być może Chińczycy i na przykład Indianie wiedzieli szybciej, bo są takie poszlaki, które wskazują, że pewne takie przemyślenia na ten temat, szczególnie związane z roślinami uprawnymi gatunków, które są rozdzielnopłciowe, czyli w populacji występują samce i samice, prawda? Na przykład daktylowce, ale też na przykład kukurydza ma rozdzielnopłciowe kwiaty, choć na jednym osobniku, więc ten ślad, powiedziałbym, południowoamerykański. Rzeczywiście bardzo wiele mechanizmów takich ciekawych ewolucyjnie, które w tej chwili odkrywamy u roślin, było przez długi czas po prostu eksperymentalnie kompletnie nie… Znaczy może nie tyle nieciekawych, wydawało się, że te rośliny są zupełnie nieinteresujące. W związku z tym…

K.G.: Pan tak mówi, że my mamy taką ślepotę trochę na rośliny, że one są jakimś takim tłem.

M.Z.: Ja kiedyś zrobiłem taką, na okoliczność jakiegoś tam wykładu, taką analizę, jak wygląda wybieralność różnych tematów dyplomowych wśród studentów mojego wydziału, czyli Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego. No i okazało się, że w zasadzie poza grupą studentów ochrony środowiska, ale ona była relatywnie mało reprezentatywna, bo jest bardzo mało liczna, gdzie była mniej więcej równowaga, to… Ja przeanalizowałem dane za 20 lat i okazało się, że właściwie to jest mniej więcej jak 1/5 do 4/5, tak? Jedna piąta to są tematy okołoroślinne, większość to są tematy raczej zwierzęce. Z jakiegoś powodu rośliny już na etapie, myślę, szkolnym są postrzegane jako mniej ciekawe. To chyba wynika z tego, że rzeczywiście botaniki nawet na studiach uczy się w sposób taki szalenie tradycyjny.

K.G.: Czyli jaki?

M.Z.: No taki właśnie bardzo anatomiczno-morfologiczny, a nie w sposób ewolucyjny. My często, jeżeli mówimy…

K.G.: A, czyli ten kwiatostan mamy rozrysować, co jest czym, pręcikiem, czymśtam, cośtam.

M.Z.: Tak, a tak naprawdę wcale nie mówimy, dlaczego tak jest, a to jest wszystko najciekawsze. No jak ja mam wrażenie, zaczynam opowiadać roślinom… [śmiech] Studentom.

K.G.: A jednak pan gada z roślinami!

M.Z.: Oczywiście, natomiast jak zaczynam opowiadać studentom o chociażby właśnie takich, o ewolucji różnych systemów reprodukcyjnych, no to zawsze im mówię, że zwierzęta są w ogóle nudne, bo u zwierząt to wszystko jest w sumie dość proste, jeżeli chodzi o rozwiązania. Natomiast rośliny mają nieskończoną prawie że liczbę wariantów. No choćby to, że tak do końca czasami trudno powiedzieć, jakiej płci jest roślina. Tak jak powiedzieliśmy, poza tymi sytuacjami, w których mamy odrębnie osobniki męskie i żeńskie w populacji, to w wielu przypadkach właściwie nie wiadomo, jak by to określić, tak? Czy to bardziej chłopczyk, czy to bardziej dziewczynka, a czasami to jest chłopczyk, a później jest dziewczynka w obrębie jednego sezonu, a czasami jak jest młoda, to jest raczej chłopcem, a później jest dopiero dziewczynką i tak dalej. W związku z tym tutaj mamy naprawdę nieskończoną gamę możliwości. Jeszcze często one są przejściowe, to znaczy w danym momencie się sprawdzają, więc tak jest, a w innym lepiej jakoś inaczej.

K.G.: Te historie płci u zwierząt też bywają szalone, mamy o tym odcinek z doktorem Piotrem Bernatowiczem, polecam serdecznie. Ale racja, że rośliny są zaniedbywane. Natomiast jak tak o tym myślę, to co mają jeszcze powiedzieć mykolodzy, co mają powiedzieć grzyby? Jak grzyby zostały wyodrębnione łaskawie do osobnego królestwa w drugiej połowie XX wieku, to dopiero jest do nadrobienia trochę, co nie?

M.Z.: Ja myślę, że potrzebujemy jeszcze takich seriali, jak The Last of Us w wersji botanicznej i jeszcze może paru takich w wersji mikologicznej, to może część…

K.G.: Jest jakaś taka roślina, która by nas opętała?

M.Z.: No były takie, pamiętam, seriale gdzieś tam, znaczy może nie seriale, filmy z lat 50., gdzie tam wyhodowywano takie gigantyczne muchołówki i one polowały na ludzi i tak dalej, ale jakoś to, nie wiem, zginęło i teraz słabo z tym. Apeluję do reżyserów i scenarzystów, żeby może w większym stopniu włączali rośliny do ciekawych historii.

K.G.: To skoro 4/5 studentów wybiera tematy zoologiczne, to dlaczego pan wybrał botaniczny?

M.Z.: To jest dobre pytanie. Ja chyba, jak sobie pomyślę, jak wyglądała moja droga do biologii, to w zasadzie ja zawsze wiedziałem, że będę przyrodnikiem. Zupełnie naturalnie. Był taki krótki moment, kiedy byłem zupełnie mały i chorowałem, kiedy przez chwilę chciałem być lekarzem, ale później mi przeszło na szczęście, a później przez krótką chwilę chciałem być weterynarzem. Z tego czasu zostały mi piękne atlasy anatomii zwierząt w domu, ciągle je mam. Natomiast zawsze wiedziałem, że chcę być przyrodnikiem i że chcę być ekologiem, to znaczy interesował mnie świat organizmów żywych jako całość, bo ja uważam, że ekologia to jest taka emanacja biologii de facto. My oczywiście możemy badać geny i to jest bardzo ciekawe, ale tak naprawdę dopiero właśnie w momencie, kiedy popatrzymy na organizmy w interakcji z innymi organizmami i na organizmy w interakcji ze środowiskiem, to widzimy tę całość. Widzimy, po co te geny są, dlaczego to się tam w różnych miejscach włącza albo wyłącza i co z tego wynika. I przez pewien czas nie do końca byłem przekonany, czy chcę się zajmować roślinami, czy zwierzętami, chociaż zawsze mnie rośliny interesowały. Paradoksalnie już jako taki jeszcze dzieciak z podstawówki ja kupowałem sobie różnego rodzaju atlasy, i to w większości, jak teraz na nie patrzę, to były atlasy roślin. No po prostu jakoś tak, nie wiem, w naturalny sposób mnie one interesowały. I gdzieś w połowie chyba szkoły średniej wpadła mi w ręce książka Władysława Szafera, jedyna właściwie książka napisana po polsku właśnie o ekologii kwiatów. To jest ciekawa pozycja, bo Szafer ją napisał, o ile dobrze pamiętam, w chyba siedemdziesiątym którymś roku i to był mniej więcej moment, kiedy również w Europie pojawiła się taka książka, która dość szybko stała się w zasadzie Biblią takich ekologów zapylania roślin, zajmujących się biologią zapylania. To się nazywało po angielsku „The Principles of Pollination Ecology”, dwóch badaczy, Norwega i Holendra. Niestety dla Szafera, on napisał ją po polsku. Pewnie gdyby ją napisał po angielsku, albo gdyby ktoś wpadł na to, żeby to przetłumaczyć, to może Szafer byłby dzisiaj tą Biblią. Bo rzeczywiście na owe czasy to była niezwykle nowoczesna książka. Ja tę książkę przeczytałem dosłownie w ciągu, nie wiem, dwóch tygodni, nawet krócej, i ona otworzyła przede mną zupełnie nieznane światy. Szalenie mnie to zafascynowało, więc wiedziałem, że tym bym się chciał zajmować. I jeszcze na początku studiów nie wiedziałem, czy od strony bardziej zwierząt, tak, no bo to jest de facto relacja, czy bardziej od strony roślin. Ale tutaj znowu taki pewnie trochę przypadek: botanikę wtedy wykładał profesor Andrzej Batko, szalenie barwna postać, i po prostu on mnie zafascynował. Często wcale nie mówił o botanice, tylko o różnych innych rzeczach, i jakoś tak naturalnie zostałem przy roślinach, więc tak to mniej więcej wyglądało. Aczkolwiek zawsze wiedziałem, że właśnie takie relacje międzygatunkowe to jest coś, co jest naprawdę superciekawe.

K.G.: A pan ma dobrą rękę do kwiatów i dom pełen roślin?

M.Z.: Nie narzekam na ich brak, mam dużo roślin, chociaż czasami muszę walczyć z moją ukochaną żoną, ponieważ ona nie zawsze wierzy, że ja wiem, jak się nimi zajmować. Przez lata było tak, że ja przynosiłem różne rośliny czy kupowałem różne rośliny, a jej udawało się te rośliny zamordować, bo na przykład jakoś nie mogła…

K.G.: Ale to z miłości, rozumiem?

M.Z.: Tak, z takiej przesadnej troski, bo na przykład ja mówiłem: słońce, nie podlewamy kaktusów zimą, nie podlewamy, a ona nie była w stanie zaakceptować, że ten kaktus przez trzy miesiące naprawdę da sobie radę. I jak kiedyś zawarliśmy taki pakt, że okej, ale ja będę mówił, kiedy podlewamy, to wszystko zaczęło działać.

K.G.: Pozdrawiamy żonę bardzo gorąco. Dziękuję za rozmowę.

M.Z.: Dziękuję bardzo.

Dodane:
prof. Marcin Zych

prof. Marcin Zych

Botanik, dyrektor Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Zainteresowania badawcze: biologia zapylania okrytozalążkowych ze szczególnym uwzględnieniem gatunków z rodziny baldaszkowatych (Apiaceae), roślin uprawnych i ginących, ewolucja strategii reprodukcyjnych roślin, filogeneza roślin z rodziny baldaszkowatych (Apiaceae), ochrona różnorodności biologicznej, rośliny Konwencji Waszyngtońskiej (CITES).

Obserwuj Radio Naukowe

Życie na ostro wśród sielskich kwiatów. Wiosenny podcast o zapylaczach | prof. Piotr Bębas
Nr 40
1:03:18
791
1:03:18
791
Dodaj do ulubionych
Pobierz odcinek

Udostępnij odcinek

Ulubione

Przejdź do treści